Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Bajecznie bogaci Azjaci

Magnat stalowy Lakshmi Mittal z żoną Ushą w Amritsar. Magnat stalowy Lakshmi Mittal z żoną Ushą w Amritsar. Munish Byala/Hindustan Times / Getty Images
Miliarderów w Azji jest już więcej niż w Ameryce Północnej i Europie łącznie. Najszybciej bogacą się Hindusi tworzący wpływową superkastę Bollygarchów.
Najbogatszy Azjata Mukesh Ambani (z lewej) z bratem Anilem w New Delhi.Adnan Abidi/Reuters/Forum Najbogatszy Azjata Mukesh Ambani (z lewej) z bratem Anilem w New Delhi.
Król Dobrych Czasów, dziś bankrut, Vijay Mallya z modelkami w Mumbaju.Punit Paranjpe/Reuters/Forum Król Dobrych Czasów, dziś bankrut, Vijay Mallya z modelkami w Mumbaju.

Artykuł w wersji audio

W lipcu doszło do historycznej zmiany – na szczyt listy najbogatszych Azjatów po raz pierwszy wspiął się Hindus Mukesh Ambani, szef konglomeratu Reliance Industries zajmującego się wszystkim, od paliw kopalnych, przez tekstylia, po handel detaliczny. Zdetronizował Chińczyka Jacka Ma, twórcę Alibaba Group, globalnego giganta sprzedaży internetowej. Dzięki wzrostom wartości akcji majątek Ambaniego został wyceniony na 44,3 mld dol. – o 3 mld więcej niż ma Ma, który w tym roku notował straty. Reliance jest teraz w fazie śmiałego rozwoju – Ambani inwestuje w produkty petrochemiczne i Jio – sieć telefonii mobilnej czwartej generacji, do której błyskawicznie dołączyło już 140 mln indyjskich użytkowników.

Reliance jest od lat największą i przynoszącą największe zyski firmą handlową w Indiach. Do 2025 r. – zgodnie z zapowiedzią twórcy – ma urosnąć dwukrotnie. Ambicje Ambaniego na tym się nie kończą. Ich skalę najlepiej ilustruje jego prywatna rezydencja w Mumbaju. Antilia to wieżowiec górujący nad krajobrazem 20-milionowej metropolii, w połowie złożonej ze slumsów. Wartość budowli – 1 mld dol. Liczba personelu zatrudnionego do jej obsługi – 600 osób. Rezydencja jest miejscem najbardziej luksusowych spotkań w Indiach. Goszczący tu na przyjęciach politycy i biznesmeni podróżują windami wraz z rzadkimi gatunkami motyli, podziwiają popisy Cirque du Soleil i rozgrywają prywatne mecze sportowe. Miejsca jest dość, aż po lądowisko na szczycie. Ambani podróżuje śmigłowcami i jako jedyny Hindus pozbawiony oficjalnej funkcji korzysta z najwyższego poziomu ochrony osobistej.

Antilia to żywy monument nowej ery – w Indiach powstaje imperium prywatnych fortun, które biją wszelkie historyczne rekordy, oznaczają też bezprecedensową akumulację środków w rękach wąskiej grupy, nową formę wpływu i zmianę postaw. Nowi bogacze manifestują swoją pozycję i dominację nad krajem, w którym połowa populacji żyje w ubóstwie. Mukesh Ambani nie ukrywa swego celu, czyni go wręcz oczywistym – chce zostać najbogatszym człowiekiem na świecie.

Bollygarchia

Podobnie jak większość miliarderów w Indiach Ambani nie budował swej potęgi od zera. Odziedziczył prosperujące firmy po ojcu, który przyszedł na świat w wiosce w stanie Gudżarat, położonym nad Morzem Arabskim i od wieków korzystającym biznesowo z bliskości Zatoki Perskiej. Ambani senior zaczynał jako operator pompy Shell w Adenie, a w połowie lat 50. XX w. wrócił do Indii i założył firmę, która sprowadzała poliester, a eksportowała przyprawy. Był mistrzem poruszania się w sztywnych ramach tzw. Rządów Licencji, ustanowionych po 1947 r., gdy Jawaharlal Nehru, a później jego córka Indira uwięzili rozwój gospodarczy w ramach centralnego planowania, drobiazgowych regulacji, zezwoleń i biurokratycznych wymogów.

Przez blisko pół wieku usztywnionego socjalizmu Amabani senior obłaskawiał strażników systemu – uzyskiwał pozwolenia, surowce, negocjował swobodę działania. I zdołał stworzyć światowej klasy firmę pomimo tych siermiężnych realiów. Ani on, ani jego synowie (Mukesh i Anil po nagłej śmierci ojca rozpoczęli rywalizację o majątek, ostatecznie dzieląc go między siebie po latach „wojny Kaina z Ablem”, jak pisały o nich indyjskie media) nigdy nie przyznali się do świadczenia usług czy płacenia za życzliwość politykom i urzędnikom. W wywiadzie dla „New York Timesa” Mukesh mówił: „Osobiście uważam, że pieniądze niewiele mogą zdziałać. Wierzymy w siłę relacji”.

To eufemizm w ustach człowieka, który doprowadził do perfekcji specyficznie indyjską sztukę wiązania interesów prywatnych i politycznych. Od lat 90. do rąk biznesmenów trafiły zasoby publiczne (nieruchomości, kopalnie, surowce) szacowane na dziesiątki miliardów dolarów. Tak zrodziła się Bollygarchia – system porównywalny jedynie z istniejącym w Rosji.

Kupno ziemi pod rozległe rafinerie ropy Reliance czy istnienie przepisów przychylnych rozwojowi interesów Ambaniego nie jest jednak możliwe bez związków z administracją i władzą. Jak argumentuje w opublikowanej właśnie książce „The Billionaire Raj” James Crabtree (HarperCollins India, 2018), po półwieczu socjalistycznego zamrożenia w ledwie kilkanaście lat zrodził się „indyjski model kapitalizmu”, ściśle wiążący interesy polityków i wąskiej biznesowej elity. Obie strony – wykazuje Crabtree – są sobie niezbędne, w dużej mierze ze względu na słabość państwa, ale także ze względu na jego przytłaczającą obecność w wielu aspektach życia.

Największym deficytem, spowalniającym rozwój Indii od czasu reform wolnorynkowych przeprowadzonych przez Manmohana Singha w 1991 r., jest brak infrastruktury: dróg, dworców, szpitali, hoteli, kanalizacji, łączy telefonicznych, portów, szkół i uczelni. Niemogący czekać przedsiębiorcy sami zaczęli je tworzyć, przy zgodzie i wsparciu władz, ułatwiających zakup działek, dostęp do surowców, licencji.

Ręka w rękę

Jaskrawym przykładem przejmowania roli państwa jest sukces Adani Holding – firmy założonej przez Gautamę Adaniego, zajmującej się budową i obsługą portów morskich, kopalni oraz przemysłem energetycznym. To Adani zbudował sukces Gudżaratu za czasów, gdy szefem tego stanu był zaprzyjaźniony z nim Narendra Modi – od czterech lat premier Indii, który w czasie swej kampanii wyborczej latał śmigłowcami Adaniego. Adani otrzymał od gudżarackiego rządu wysokie kredyty, dzięki którym budował drogi, linie kolejowe i porty do przewozu zasobów z australijskich czy indonezyjskich kopalni, których jest właścicielem. W 2002 r. jego holding wart był 70 mln dol., dziesięć lat później – już 20 mld. Jest właścicielem kilkunastu portów i największym prywatnym producentem energii. Inne jego firmy budują parki biznesowe, handlują diamentami, olejami spożywczymi i jabłkami.

To także typowo indyjski model – zamiast specjalizować się w jakiejś gałęzi biznesu, firmy obejmują niepowiązane ze sobą sektory. Właśnie dlatego, że znajomości z politykami otwierają wciąż nowe i opłacalne możliwości uzyskania czegoś taniej, szybciej lub na wyłączność. Adani nie pasuje do schematu indyjskiej superelity tylko z jednego powodu – jest self-made manem, podczas gdy większość zawodników luksusowej ligi swą siłę czerpie z tradycji rodzinnych interesów. Tak jak Mukesh Ambani czy porównywalnie olbrzymi i legendarny konglomerat Tata.

Według tegorocznego rankingu magazynu „Forbes” wśród 50 najpotężniejszych dynastii biznesowych Azji aż 18 to rodziny indyjskie, jak: Birla (handel detaliczny), Bajaj (motory i skutery) czy Mittal (największy koncert stalowy świata). Działające na styku państwa i biznesu rody przejęły istotne funkcje rządu, a wraz z nimi zyskały nieproporcjonalny udział w indyjskim bogactwie i wpływ na funkcjonowanie kraju. Kłopoty finansowe którejkolwiek z tych wielkich firm mogłyby zachwiać indyjską gospodarką.

Król dobrych czasów

Przykładem bliskiego związku między prywatną firmą a rozwojem najludniejszej demokracji świata był spektakularny wzlot i upadek firmy Kingfisher. Jej właściciel – ekstrawagancki Vijay Mallya – był zaprzeczeniem wcześniejszej generacji potentatów: wycofanych tradycjonalistów unikających rozgłosu. On był nazywany Królem Dobrych Czasów – urządzał imprezy godne Gatsby’ego, a w licznych apartamentach nawet klozety miał pozłacane.

Fortunę zbił na sprzedaży piwa Kingfisher, odziedziczył biznes po ojcu. Na początku stulecia postanowił stworzyć lokalne linie lotnicze. Czas był sprzyjający. Połowa lat 2000 to okres konsumenckiego boomu i wielkich nadziei w Indiach. Miliony Hindusów po raz pierwszy kupowały samochód, lodówkę i po raz pierwszy wsiadały do samolotów. Kingfisher Airlines oferowały bardzo tanie bilety i komfort na pokładzie najnowszych maszyn, dostęp do multimedialnej rozrywki i poczęstunków.

Sukces Mallyi przypadł na moment, w którym nad Gangesem wierzono w dwie rzeczy. Po pierwsze, że Indiom – i zamieszkującym je masom – uda się dokonać cywilizacyjnego skoku z pomocą nowych technologii. Po drugie, że dostęp do zasobów i dobrobytu będzie otwarty, a zgromadzone na szczycie hierarchii majątki będą skapywać w dół, ku mniej uprzywilejowanym. Przykładem tych nadziei był imponujący rozwój Infosys – najsłynniejszej w Indiach firmy technologicznej założonej przez dwóch mężczyzn z klasy średniej, którzy niczym Steve Jobs wkrótce świadczyli usługi dla klientów globalnych.

Jednak entuzjazm szybko zgasł. Odsłoniły się wątłe podstawy nagłych fortun. Mallya rozwijał Kingfishera dzięki nieograniczonym kredytom od państwowych banków i czerpaniu minimalnych zysków z rejsów. Szybko utracił płynność finansową, po kilku latach nie było go stać na paliwo do samolotów. W 2012 r. zbankrutował i wyjechał do Londynu. Gdyby wrócił do Indii, trafiłby prosto do aresztu.

Mallya jest jaskrawym, ale typowym przedstawicielem tego, co okrzyknięto nową Złotą Erą w Indiach. Nastała epoka niebywałej kumulacji bogactwa w rękach garstki Bollygarchów. Wkrótce po kryzysie z 2008 r. – który Indie przetrwały stabilnie, ale jego długofalowe skutki objawiły się w słabszym wzroście gospodarczym i spadku konsumpcji – okazało się, że indyjska gospodarka zachowała wiele z dawnej sztywności. W elitarnym klubie superbogaczy niewielu jest nowych przybyszów, najmocniej trzymają się stare majątki podtrzymywane „wiarą w relacje”.

Nożyce

Indie są liderem kilku rankingów azjatyckiego bogactwa. Najszybciej przybywa im dolarowych miliarderów (jest ich 121, to trzeci wynik po USA i Chinach). Do lat 90. XX w. w zestawieniach najbogatszych ludzi świata magazynu „Forbes” w ogóle nie pojawiały się nazwiska indyjskie. Od tej pory przewinęło się ich aż 144, a od 2010 r. Lakshmi Mittal i Mukesh Ambani pozostają w pierwszej piątce.

Sukcesy nielicznych nie przekładają się jednak na wzbogacenie społeczeństwa. Indie wyrastają na globalnego lidera nierówności majątkowych. Do 1 proc. najzamożniejszych Hindusów trafiło aż 73 proc. bogactwa wytworzonego w kraju w ubiegłym roku, mała elita trzyma w garści 50 proc. całych zasobów Indii. Współczynnik Giniego ukazujący rozkład zamożności wynosi nad Gangesem aż 0,88, czyli jest blisko wartości 1, oznaczającej całkowitą nierówność.

Nożyce między najbogatszymi a żyjącymi poniżej granicy ubóstwa będą się dalej rozwierać, co zdaniem ekonomisty Thomasa Piketty’ego może prowadzić do otwartego konfliktu. Podobnie uważa Jayant Sinha, analityk związany z Bankiem Światowym, który jako pierwszy w eseju z 2011 r. porównał nadmierną akumulację bogactwa do przełomu XIX i XX w. w USA – epoki Carnegich i Rockefellerów. „Całą ekonomią Indii manipuluje się dla zaspokojenia nielicznych. To system prowadzący do kolizji” – pisał i krytykował brak inwestycji w edukację, opiekę zdrowotną oraz nieszczelny system podatkowy, bez których – przestrzega – kapitalizm jest nie do utrzymania. Także Amartya Sen, indyjski laureat Nobla w dziedzinie ekonomii, alarmuje, że poziomy nierówności w Indiach są już wyższe niż w innych wielkich gospodarkach: Brazylii, USA, Rosji, a według MFW będą coraz szybciej rosnąć.

Nierówna struktura indyjskiego bogactwa zawiera dodatkową pułapkę. Wielkie rodzinne interesy powiązane z państwem trzymają się sektorów już rozwiniętych, mają nikłą skłonność do ryzyka i innowacji, bez których Indie nie mają szansy na szybki skok w przyszłość ani na wzrost, który wytworzyłby dobrobyt dla większości.

Nowa biedota

Równocześnie z nowymi bogaczami w Indiach rodzi się także nowa, mniej pokorna i cierpliwa biedota. Dawniej bieda polegała na głodowaniu, teraz ubóstwo przynosi raczej frustrujący brak dostępu do niektórych aspektów życia. Połowa Hindusów to niespełna 25-latkowie, którzy nie pamiętają socjalizmu, używają smartfonów, internetu i noszą ubrania imitujące globalne marki. Ale trudno im o prąd, wykształcenie, dach nad głową i pracę. Widoczność i bliskość cudzych fortun złości. A w Indiach robienie interesów wciąż zależy od tego, czy trafi się na „właściwych” ludzi, klucze do gospodarki trzymają tzw. fikserzy – załatwiacze.

Aż 70 proc. ludzi przyznaje, że musi płacić łapówki za podstawowe usługi publiczne lub miejskie: przegląd instalacji, dostawę butli z gazem, uzyskanie pieczątki na dokumencie. Te ograniczenia trzymają miliony przedsiębiorczych ludzi w slumsach, na chodnikach. Tym jaskrawszy jest kontrast wystawnych rezydencji, w których obwarowują się miliarderzy i rosną w siłę na własnych rachunkach. W porównaniu z Chinami Indie są gospodarką wciąż niedojrzałą. U ich potężnego sąsiada rozkwita już nowa generacja miliarderów, wśród najbogatszych są 30- i 40-latkowie tworzący start-upy i inwestujący w innowacje. Jak Frank Wang, 36-latek rozwijający cywilne drony, albo 33-letni Zhang Yiming budujący imperium z popularnych aplikacji.

Tymczasem w Indiach superbogacze są zwykle po 60. Jayant Sinha dzieli gospodarkę Indii na trzy obszary: kapitalizmu państwowego (sektory strategiczne kontrolowane przez państwo), kapitalizmu liberalnego (relatywnie zrównoważonych branż, gdzie przedsiębiorcy wynegocjowali swobodne prawa rozwoju, np. w handlu) oraz kapitalizmu kolesiów (dominuje w najbardziej przyszłościowych i lukratywnych sektorach, jak energetyka, rynek nieruchomości czy nowe technologie). Który z tych trzech scenariuszy określi przyszłość gospodarczą Indii, jeszcze nie wiadomo.

Trwa Złota Era. Premier Modi wygrał wybory w 2014 r., obiecując rozprawienie się z korupcją, która przewaliła się przez Indie pasmem skandali po 2005 r. (dotyczyły m.in. koncesji na telefonię komórkową, kontraktów budowlanych, dostępu do złóż), ale nie wprowadził żadnych ważnych regulacji. Jedyne interwencje przeprowadził Sąd Najwyższy – kilka głośnych procesów i aresztowań przyhamowało rozdawanie koncesji. Era jawnej bezczelności minęła, ale podobne mechanizmy działają w subtelniejszych formach.

W przeciwieństwie do chińskiego prezydenta Xi Jinpinga, który jest zdeterminowany walczyć z korupcją na najwyższych szczeblach władzy (od 2012 r. prowadzi kampanię wycelowaną w „tygrysy i muchy”, do dziś ukarano ponad 120 wysoko postawionych dygnitarzy, ale także wielu drobnych urzędników), Narendra Modi nie chce drażnić elit. Wobec zbliżającej się kampanii i wyborów w 2019 r. wydaje się od nich zależny. Kampanię w Indiach finansują prywatni przedsiębiorcy. Poprzednie zwycięstwo Modiego kosztowało oficjalnie 115 mln dol. Jego notowania ostatnio słabną, druga kadencja może okazać się droższa.

Azja kwitnie

Pogoda dla bajecznie bogatych Azjatów trwa. Ich grono się powiększy – w przyszłym roku już 34 proc. światowej zamożności skupi się w Azji i Pacyfiku. Od 2016 r. oficjalnie jest on najbogatszą częścią świata, prześcignął Amerykę Północną i Europę liczone łącznie. Na ten wynik złożyły się indywidualne sukcesy finansowe Chińczyków i Hindusów. Azjatyccy superbogacze, mający co najmniej 1 mln dol. do zainwestowania (poza stałym majątkiem), to już 6,2 mln osób. Azjatyckie portfele powodują wzrost cen nieruchomości na przykład w Kanadzie i Europie. Aby dopasować się do gustów chińskich klientów, londyński Harrods przechodzi właśnie największe w 170-letniej historii przemeblowanie.

Miliarderom na całym globie powodzi się nadspodziewanie dobrze. Do tego grona należą już 2754 osoby. Majowy ranking firmy Wealth-X wykazał, że wartość majątków miliarderów wzrosła w rok aż o 24 proc., m.in. za sprawą koniunktury globalnej i wzrostów na giełdach. Najbogatszym człowiekiem świata pozostaje Jeff Bezos z majątkiem o wartości 133 mld dol. netto i Amazonem, którego wartość rynkowa przekroczyła trylion dolarów. Mukeshowi Ambaniemu sporo do Bezosa brakuje, ale biorąc pod uwagę fenomenalny rozwój populacji i fortun w Indiach, jedyną granicą, jaka może go powstrzymać, pozostaje niebo.

Polityka 38.2018 (3178) z dnia 18.09.2018; Świat; s. 53
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną