Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Co będzie z brexitem? Theresa May jest w opałach

Theresa May Theresa May Number 10 / Flickr CC by 2.0
Dziś May jest tak ostro rozliczana przez swych przeciwników w partii i Izbie Gmin również dlatego, że wynegocjowany projekt porozumienia brexitowego lekceważy jej własne „czerwone linie”.

Bruksela ani na chwilę nie zaprzestała przygotowań do najgorszej, „brudnej” wersji brexitu bez umowy rozwodowej z Londynem. Wydarzenia wokół wyjścia z UE przybrały bowiem w Wielkiej Brytanii dynamikę wręcz rewolucyjną, a jej efekty trudno przewidzieć. Dowodem są opały, w jakich Theresa May znalazła się parę godzin po uzgodnieniu projektu ugody z UE.

Brexit jak rewolucja

Autorem porównania brexitu do swoistej rewolucji – i to w zaostrzającej się fazie zwalczania głosów rozsądku jako przejawów kontrrewolucji – jest były brytyjski ambasador przy UE Ivan Rogers. Podał się do dymisji na początku 2017 r. w proteście wobec jego zdaniem zgubnej strategii negocjacyjnej. Regularnie wytyka błędy rządowi May (i torysowskim oraz labourzystowskim zwolennikom brexitu) w świetnie napisanych przemówieniach, które – jak bez ironii przekonuje jeden z wysokich urzędników UE zaangażowanych w sprawy brexitu – „zasługiwałyby na literackiego Nobla”. A już rewolucyjne porównanie Rogersa zrobiło w Brukseli wielką karierę.

Brexit wygrał w referendum 2016 r. bardzo małą większością głosów, a ponadto wśród zwolenników wyjścia z Unii było wielu, którzy – choć nie używano wtedy tej nazwy – wyobrażali sobie rozwód z Unią jako „miękki brexit” (przed plebiscytem takie wizje kreślił m.in. Boris Johnson), czyli z zachowaniem bardzo ścisłych więzi Wielkiej Brytanii z unijnym rynkiem wewnętrznym. Mimo to Theresa May już po referendum nakreśliła negocjacyjne „czerwone linie”: brexit bez unii celnej z UE, a tym bardziej bez udziału w unijnym rynku wewnętrznym.

Czytaj też: Czy Unia Europejska przetrwa

Waga irlandzkiego „bezpiecznika”

Dziś May jest tak ostro rozliczana przez swych przeciwników w partii i Izbie Gmin również dlatego, że wynegocjowany projekt porozumienia brexitowego lekceważy te jej własne „czerwone linie”. Część z nich znikła, a inne mocno pobladły. Kolejnym ministrom rządu, którzy podają się dzisiaj do dymisji, nie można zupełnie odmówić słuszności, gdy lamentują nad ciosem w brytyjską suwerenność. Jeśli pojmować suwerenność tradycyjnie (i dość anachronicznie), jak robią to brexitowcy, to członkostwo Wielkiej Brytanii z prawem głosu w instytucjach UE ograniczało ją słabiej niż umowa wstępnie zatwierdzona we wtorek przez rząd May. Wydaje się bowiem, że bez ogromnego postępu technologicznego jedynym sposobem na uniknięcie m.in. celnych i vatowskich kontroli granicznych między unijną Irlandią a brytyjską Irlandią Północną (co jest warunkiem UE) pozostanie na długo irlandzki „bezpiecznik” (backstop) zapisany projekcie umowy.

Ten „bezpiecznik” to mechanizm de facto skazujący Wielką Brytanię na unię celną z UE oraz na podporządkowanie się niemałej części reguł wspólnego rynku (np. w sprawie zasad pomocy publicznej dla firm, przepisów środowiskowych czy nawet socjalnych), które – po części bezpośrednio, po części pośrednio – nadal podlegałyby jurysdykcji unijnego Trybunału w Luksemburgu. Ponadto „bezpiecznik” przewiduje szczególny status Irlandii Północnej poprzez jeszcze ściślejsze związanie jej regułami rynku UE i m.in. pozostawienie w rękach Komisji Europejskiej wielu decyzji co do pomocy publicznej w tej części Wielkiej Brytanii.

Czytaj też: Brexit ogołoci British Museum?

Groźba „brudnego” brexitu

Co będzie z brexitem, jeśli rząd Theresy May upadnie albo Izba Gmin odrzuci warunki umowy z Brukselą, albo gdy pani premier, uprzedzając swą klęskę w Londynie, zażąda od reszty UE renegocjacji umowy brexitowej?

Unijne ustępstwa – gdyby miały być większe od kosmetycznych – musiałby albo rozwodnić postulat uniknięcia wewnątrzirlandzkich kontroli granicznych, albo pozostawić pełną unię celną („wspólny obszar celny”) z Wielką Brytanią, ale już bez egzekwowania wspólnych reguł np. ekologicznych czy też pomocy publicznej. Na to drugie nie zgodzą się kluczowe rządy w UE, bo m.in. dawałoby to przewagę konkurencyjną dla brytyjskiego biznesu. W skrajnym przypadku np. stalowa rura produkowana w subsydiowanej firmie i bez wymogów środowiskowych byłaby tańsza od produkowanej w UE z ostrą dyscypliną co do pomocy publicznej i ekologii.

Czy zatem jest do pomyślenia opcja pierwsza, czyli presja na Dublin, by odpuścił część swych postulatów w sprawie granicy wewnątrzirlandzkiej? Państwa UE już w 2016 r. uzgodniły, że będą umowę o brexicie zatwierdzać jednomyślnie, choć zgodnie z traktatem o UE jest potrzebna – oprócz zgody Parlamentu Europejskiego – tylko „wzmocniona” większość kwalifikowana, czyli głosy co najmniej 72 proc. krajów reprezentujących co najmniej 65 proc. ludności Unii. Ale wydaje się teraz bardzo mało prawdopodobne, by ten zapis zechciano wykorzystać do ominięcia weta ze strony Irlandii. Bodaj jedynym unijnym ministrem, który sugerował w ostatnich miesiącach zmiękczenie irlandzkiego „bezpiecznika”, był Konrad Szymański. Skończyło się na słowach. O ile Brytyjczycy od referendum z 2016 r. skupiali się – ku zaskoczeniu Brukseli – na negocjowaniu warunków brexitu głównie między sobą, to reszta Unii – ku zaskoczeniu Londynu – potrafiła aż do dziś zachować jedność w kwestii brexitu.

A zatem bardzo kosztowny „brudny brexit” bez umowy rozwodowej? W Brukseli – choć takie są zarzuty wielu brexitowców – nie ma ani knowań w celu popchnięcia Brytyjczyków ku powtórnemu referendum, ani dużych nadziei związanych z takim scenariuszem. Ale choć oficjalnie mówi się, że ostateczny termin na zatwierdzenie ugody to grudzień (by dać brytyjskiemu parlamentowi i Parlamentowi Europejskiemu czas na ratyfikację), to nieoficjalnie wskazuje się na styczeń. A jeśli datę brexitu przesunąć z końca marca na połowę maja (byle przed wyborami do Parlamentu Europejskiego), to jeszcze później. I jeśli brexitowa rewolucja nie rozkręciłaby się jeszcze bardziej, to być może – i na to liczy wielu dyplomatów i eurourzędników w Brukseli – Brytyjczycy pogodziliby się w ostatniej chwili z trudnymi, może kosmetycznie poprawionymi warunkami rozwodu, gdyby mieli na gardle nóż, czyli zbliżający się „brudny brexit”.

Czytaj też: Jak zmieni się życie Brytyjczyków po wyjściu z UE

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Kaczyński się pozbierał, złapał cugle, zagrożenie nie minęło. Czy PiS jeszcze wróci do władzy?

Mamy już niezagrożoną demokrację, ze zwyczajowymi sporami i krytyką władzy, czy nadal obowiązuje stan nadzwyczajny? Trwa właśnie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, debata na ten temat, a wynik wyborów samorządowych stał się ważnym argumentem.

Mariusz Janicki
09.04.2024
Reklama