W Kościele, prócz dobra, jest zło. Gdyby papież Franciszek chciał dziś uroczyście przepraszać za grzechy Kościoła, pewno zacząłby od krzywdzenia dzieci przez osoby duchowne. A nasz episkopat musiałby się odnieść do arcyniewygodnej sprawy prałata Henryka Jankowskiego. Pedofilia księży i jej ukrywanie przez hierarchów to dziś najcięższy, śmiertelny grzech Kościoła. Ale grzechy zdarzały się w chrześcijaństwie od początku, i Kościół wypracował rozmaite, zarówno organizacyjne, jak i teologiczne, metody reagowania na „akty zgorszenia”.
Przypomnijmy, że jeden z dwunastu apostołów skupionych wokół Jezusa okazał się zdrajcą i popełnił samobójstwo, inny wyrzekł się swego mistrza w momencie próby. To, że wspólnota wokół Jezusa zdołała przetrwać, dla wierzących i teologów jest znakiem, że Kościół ma wymiar metafizyczny. I że dzięki temu nie załamuje się pod ciężarem grzechów, jakie popełniają w nim ludzie. Pięknie, ale w oczach ludzi niewierzących aspekt boski, nadprzyrodzony nie ma praktycznego znaczenia. Nie przekonuje ich zgrabna mantra o „świętym Kościele grzesznych ludzi”. Bo przecież Kościoły chrześcijańskie to po prostu instytucje stworzone przez ludzi. I pod tym kątem ocenia je współczesny świat, dziwiąc się, jak wierzący mogą nie dostrzegać grzechów i występków w kościelnych instytucjach, a nawet je tolerować i usprawiedliwiać.
Co więcej, w samym Kościele są ludzie, których to bulwersuje. Widzą umajoną kościelną fasadę pod narodowymi flagami oraz zakrystie, plebanie i kurie, gdzie ubija się interesy z biznesem i politykami, prowadzi podwójne życie, bezkarnie molestuje, intryguje, prawi kołtuńskie brechty o kobietach i gejach, rechocze z rynsztokowych dowcipów.
Front odmowy
Święty Wincenty a Paulo, bardzo zasłużony dla dobroczynności katolik francuski, już w XVII w.