Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Były szef Starbucksa chce być prezydentem USA. Demokraci w popłochu

Howard Schultz Howard Schultz Robert Sorbo / Forum
Howard Schultz może sporo namieszać w amerykańskiej kampanii wyborczej. Demokraci apelują do niego, by nie startował jako kandydat niezależny.

Howard Schultz, były prezes korporacji Starbucks, globalnej sieci popularnych barów kawowych, powiedział, że rozważa start w wyborach prezydenckich w 2020 r. Jeżeli to rzeczywiście zrobi – oświadczył w wywiadzie dla telewizji CBS News – będzie się ubiegał o Biały Dom jako kandydat niezależny, bo, dodał, rozwiązaniem dla obecnych problemów Ameryki jest zerwanie z „partyjną polityką”, czyli znalezienie alternatywy dla rządzącego na zmianę duopolu: Partia Demokratyczna i Partia Republikańska. To fatalna wiadomość dla demokratów.

Kim jest Howard Schultz

Schultz jest ciekawą postacią, coraz rzadszym w dzisiejszych czasach ucieleśnieniem amerykańskiego mitu o awansie z pucybuta na milionera. Syn ubogiego żydowskiego imigranta z nowojorskiego Brooklynu, został pierwszym w rodzinie absolwentem college′u. Do swego majątku, obliczanego na 3,5 mld dol., doszedł własnym wysiłkiem. Kiedy zaczął pracę w Starbucks, był to jeden mały sklepik w Seattle sprzedający kawę. Schultz rozwinął firmę stopniowo w gigantyczną franczyzę, obecną dziś w 77 krajach i zatrudniającą 350 tys. ludzi. Nawet pracownikom zatrudnionym tam na pół etatu zapewniał wszystkie świadczenia socjalne.

Problem w tym, że Howard Schultz zawsze był demokratą. Sponsorował tę partię i we wszystkich wyborach popierał jej kandydatów. Ma poglądy zgodne z głównymi kanonami jej programu – mówi o nadmiernych nierównościach w USA, krytykował obniżki podatków przeforsowane przez republikanów, zwłaszcza od korporacji i najzamożniejszych Amerykanów, troszczy się o los Afroamerykanów i Latynosów, potępia Trumpa za konflikty z Meksykiem, Kanadą i sojusznikami w Europie. Uważa, że obecny prezydent nie nadaje się do sprawowania swego urzędu. A Starbucks, który Schultz opuścił pół roku temu, ale którego nadal reprezentuje, to niejako symbol Ameryki liberalnej, oświeconej i otwartej na świat.

Popłoch w obozie demokratów

Oznacza to, że jako kandydat niezależny w wyborach w 2020 r. Schultz odbierze głosy kandydatowi demokratów. W bardzo prawdopodobnej sytuacji remisowego układu sił może to przeważyć szalę na korzyść kandydata republikańskiego, którym będzie najpewniej Trump. Tak jak to się stało np. w 2000 r., gdy Ralph Nader, startujący jako niezależny, lewicowy obrońca praw konsumentów i wróg wielkich korporacji, zdobył kilka procent głosów na Florydzie, zabierając je Alowi Gore, co skończyło się tam słynnym sporem wyborczym rozstrzygniętym na rzecz George′a W. Busha. A sam Schultz ma praktycznie zerowe szanse na zwycięstwo. W historii USA żaden niezależny kandydat nie pokonał kandydata jednej z dwóch głównych partii. Ross Perot w 1992 r. zdobył 19 proc. głosów elektorskich, ale ani jednego elektorskiego. Obecny dwupartyjny system stawia kandydata „trzeciej” partii na z góry straconej pozycji.

Dlatego po wywiadzie Schultza dla CBS News w obozie demokratów zapanował popłoch. Stratedzy partii, jak doradca Barracka Obamy David Axelrod, zaapelowali do ambitnego miliardera, żeby nie ubiegał się o Biały Dom jako niezależny. Wszyscy przekonują go, że taka jego kandydatura zagwarantuje reelekcję Trumpowi. Ale świadczy to zarazem o tym, jak demokraci są niepewni zwycięstwa w najbliższych wyborach prezydenckich mimo odzyskania większości w Izbie Reprezentantów w wyborach do Kongresu. I nie bez powodu, bo partia jest podzielona i jak na razie nie ma oczywistego lidera-kandydata do Białego Domu.

Czytaj także: Trumpowi ufa na świecie mniej osób niż Putinowi

Inni kandydaci na prezydenta USA

Wygląda na to, że o partyjną nominację prezydencką będzie się starać co najmniej 20 kandydatów. Kilkoro już ogłosiło swoją decyzję. Większość z nich, co ciekawe, to kobiety. O planach startu do wyborów mówią m.in. panie senator Elizabeth Warren, Kamala Harris i Kirsten Gillibrand oraz młoda kongresmenka z Hawajów Tulsi Gabbard. Dwie pierwsze to najpoważniejsze kandydatki z tej puli. Warren uchodzi za nieformalną przywódczynię „progresywnego”, czyli lewego skrzydła demokratów, a ciemnoskóra Harris jest nadzieją Afroamerykanów, którzy widzą w niej kobiecą wersję Obamy.

Są jeszcze mężczyźni, ale spośród tych, którzy oficjalnie zgłosili się do wyścigu, znanym politykiem jest jedynie Julian Castro, były burmistrz San Antonio i były minister budownictwa i rozwoju miast w gabinecie Obamy. Inni to postacie zupełnie anonimowe i raczej bez szans, kandydujące najwidoczniej po to, aby wypromować swoje nazwisko.

Natomiast ten, w którym, jak wynika z sondaży, najwięcej demokratycznych wyborców chciałoby – do tej pory – widzieć swojego kandydata, czyli były wiceprezydent Joe Biden, jeszcze się nie zdecydował. Tyle że Biden, długoletni senator, lubiany i popularny, ma już 76 lat. Jest jeszcze Bernie Sanders, równie niemłody, były rywal Hillary Clinton do demokratycznej nominacji w wyborach w 2016 r. Podobnie jak Biden „rozważa” on start w 2020 r., ale nic poza tym. A tymczasem słychać coraz częściej, że sama Hillary ma ogromną ochotę na ponowną walkę o Biały Dom. Tym większą, im bardziej w oczach Amerykanów traci Donald Trump. Ale demokraci podobno wpadają w panikę na myśl, że mogłaby znowu kandydować...

Czytaj także: Koniec paraliżu administracji w USA, czyli jak Nancy pokonała Donalda

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną