Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Broń kobiet

Feministyczna polityka zagraniczna jest możliwa

Margot Wallström, minister spraw zagranicznych Szwecji. Uznała za swój główny cel walkę o równe szanse i prawa dla kobiet. Margot Wallström, minister spraw zagranicznych Szwecji. Uznała za swój główny cel walkę o równe szanse i prawa dla kobiet. Carlo Allegri/Reuters / Forum
Kanada i Szwecja to dziś jedyne państwa świata, które otwarcie prowadzą feministyczną politykę zagraniczną. I przekonują, że idealizm wcale nie musi być sprzeczny z realizmem.
Chrystia Freeland, minister spraw zagranicznych Kanady. Uznała za swój główny cel walkę o równe szanse i prawa dla kobietChristopher Goodney/Bloomberg/Getty Images Chrystia Freeland, minister spraw zagranicznych Kanady. Uznała za swój główny cel walkę o równe szanse i prawa dla kobiet

Artykuł w wersji audio

Po zabójstwie Dżamala Chaszogiego jesienią ubiegłego roku zachodni przywódcy nie mogli już udawać, że nic się nie stało. I zgodnie potępili saudyjski reżim odpowiedzialny za śmierć dziennikarza. Jednak dwa państwa już wcześniej skonfrontowały się z Rijadem. Tyle że z konsekwencjami musiały mierzyć się samotnie. To Szwecja i Kanada, gdzie na czele resortów spraw zagranicznych stoją panie minister. Margot Wallström i Chrystia Freeland same przyznają, że w polityce zagranicznej kierują się nie tylko interesem i bezpieczeństwem państwa, ale też etyką. Obie uznały za swój priorytet walkę o równe szanse i prawa dla kobiet.

Najdalej poszedł Sztokholm. W 2014 r. Szwecja jako pierwszy kraj na świecie ogłosiła – jak brzmi oficjalna nazwa – „feministyczną politykę zagraniczną”. „Nikt nie wie, co to ma znaczyć” – pisał wówczas portal Foreign Policy. Szczególnie że w innych zakątkach świata reguły zaczęli narzucać „prawdziwi macho”: Rosja atakowała Ukrainę, a tzw. Państwo Islamskie podbijało Irak. Natomiast gdy Freeland obejmowała tekę dyplomacji Kanady, władzę na południu przejmował Donald Trump, który z hasłami „America First” wychwalał transakcyjne metody w polityce międzynarodowej.

Kilka miesięcy później szwedzki resort opublikował podręcznik, w którym wyjaśnia, czym w zasadzie jest owa feministyczna polityka zagraniczna. „W sytuacji, gdy prawa człowieka i prawa kobiet są coraz częściej kwestionowane, w świecie, w którym kurczy się demokratyczna przestrzeń, feministyczna polityka zagraniczna jest potrzebna bardziej niż kiedykolwiek” – głosi Wallström i przekonuje, że „ma te same cele co każda wizjonerska polityka: pokój, sprawiedliwość i rozwój”.

Na tych samych falach nadaje Freeland. „Kanada jest głęboko zaniepokojona aresztowaniami działaczy obywatelskich i aktywistek walczących o prawa kobiet, w tym Samar Badawi. Domagamy się, by saudyjskie władze natychmiast ich uwolniły” – ten oficjalny tweet wywołał w ubiegłym roku saudyjsko-kanadyjski kryzys dyplomatyczny. Rijad odpowiedział wyrzuceniem ambasadora, zakazem lotów, zawieszeniem programów studenckich i restrykcjami handlowymi. Jednak w styczniu tego roku Kanada znów się postawiła. Zaoferowała azyl saudyjskiej nastolatce, która utknęła na lotnisku w Bangkoku, uciekając z Arabii Saudyjskiej przed – jak opowiadała – przemocą, a nawet śmiercią. Freeland osobiście przywitała ją na lotnisku.

Kryterium genderowe

Znaczenie feministycznej perspektywy w polityce zagranicznej rośnie już od kilku dekad. Przełomem była rezolucja Rady Bezpieczeństwa ONZ z 2008 r., która podkreśla, że kobiety są nie tylko ofiarami wojen, ale powinny odgrywać większą rolę w ich kończeniu. W ostatniej dekadzie kluczową rolę w promowaniu takiego podejścia odegrali m.in. William Hague, były szef brytyjskiego MSZ, Julie Bishop, pierwsza kobieta w fotelu szefa dyplomacji Australii, i przede wszystkim amerykańska sekretarz stanu Hillary Clinton. Wiele państw stosuje już kryterium genderowe, równości płci, przy planowaniu swoich programów pomocowych. Ale tylko Szwecja oficjalnie objęła nim całą politykę zagraniczną. To zasługa minister Wallström.

„Ponad trzy dekady temu w pewnym szwedzkim mieście mężczyzna chwycił swoją dziewczynę za włosy, rzucił nią o szafę z taką siłą, że pukle włosów zostały mu w dłoniach” – pisze „New York Times” o przeszłości szwedzkiej minister. Wallström ostatecznie rozstała się z oprawcą. Wyszła za mąż za stolarza, z którym ma dwójkę dzieci. W czasie kariery w ONZ była pierwszą specjalną przedstawicielką ds. przemocy seksualnej w konfliktach, podróżowała m.in. do Konga, nazywanego „stolicą gwałtów kobiet”. Dwa razy była też komisarzem Unii Europejskiej.

Gdy została ministrem, szybko naraziła się przywódcom Izraela – bo uznała Palestynę, Rosji – bo zabójstwo Borysa Niemcowa nazwała egzekucją i ostro krytykuje Kreml – oraz reżimowi w Turcji. Przede wszystkim jednak podpadła Arabii Saudyjskiej. „To średniowieczne metody” – skwitowała w 2015 r., stając w obronie skazanego na chłostę blogera Raifa Badawiego (później, broniąc jego siostry, Saudyjczykom narazi się minister Kanady). Rząd w Sztokholmie zrezygnował też z kontraktu na sprzedaż broni Arabii Saudyjskiej. W odpowiedzi Rijad wycofał ambasadora i przestał wydawać Szwedom wizy biznesowe.

Na Wallström spadły oskarżenia o niebezpieczny idealizm. Zaprotestowało kilkadziesiąt firm-eksporterów, m.in. Volvo, Ikea czy H&M. „I co?! Ostatecznie, nic się nie stało” – podsumowywała potem triumfalnie, wskazując też na głosy poparcia od obywateli. Rzeczywiście, relacje wróciły do normy, krytycy jednak twierdzą, że to dzięki zabiegom dyplomatycznym szwedzkiego króla i rządu.

Mocarstwo humanitarne

Można powiedzieć, że to nic nowego. Po prostu nowe wcielenie polityki zagranicznej opartej na wartościach, kojarzonej choćby z amerykańskim prezydentem Woodrowem Wilsonem. W Szwecji to dziedzictwo Olofa Palmego, legendarnego premiera z lat 70. i 80., który m.in. gorąco krytykował amerykański imperializm. Przy czym obecnie emanacją walk o sprawiedliwość miałby być właśnie feminizm. Państwa, które dziś odwołują się do feministycznej perspektywy, to często mocarstwa średniej wielkości. Kraje, które tradycyjnie głośniej podkreślały prawa człowieka i bardziej angażowały się w wysiłki pokojowe – mówi Annick Wibben, profesor stosunków międzynarodowych na uniwersytecie w San Francisco oraz na Szwedzkim Uniwersytecie Obrony.

„Gdy w 2012 r. rozpoczynały się negocjacje między rządem kolumbijskim i FARC, tylko 1 z 12 negocjatorów przy stole była kobieta” – wspomina Wallström, która wtedy jeszcze była przedstawicielką ONZ. Dziś we wspomnianym podręczniku chwali się, że jej resort wspiera szkolenia i działania negocjatorek w Mali, Kolumbii i Syrii. Wylicza, że jego inicjatywy przyczyniły się też do tego, że w somalijskim parlamencie już co czwarty deputowany jest kobietą. Wspierał też przyjęcie w Mołdawii prawa, które wymusza na partiach przyznanie kobietom 40 proc. miejsc na listach wyborczych. Współfinansował szkolenia położnych w Afganistanie i Mjanmie (dawnej Birmie) oraz innych krajach.

Szwecja od dawna promuje się jako „humanitarne supermocarstwo”, ale za obecnego rządu robi to śmielej. Kwestia równości kobiet była ważna zarówno dla lewicowych, jak i prawicowych rządów. Tyle że bez tego walenia w bębny. Polityka Wallström to przede wszystkim marketing na użytek wewnętrzny i zewnętrzny – krytykuje obecny rząd Katarina Tracz z think tanku Stokholm Free World Forum. Zresztą Wibben również zastanawia się, czy oficjalne nazwanie polityki feministyczną przyniesie korzyści. Trudno rozstrzygać, czy samo używanie takiego określenia zwiększy efektywność polityki (i bardziej ją wypromuje), czy raczej zniechęci do niej i wzmocni w niektórych krajach obawy przed zachodnim „imperializmem światopoglądowym”.

Jej entuzjaści podkreślają, że tak rozumiany feminizm rozszerza rozumienie bezpieczeństwa. Nie tylko państwa, ale także ludzi. A to z kolei pozwala dostrzec nie tylko wojnę, terroryzm czy konflikty międzynarodowe, ale również przemoc wewnętrzną, strukturalną, gwałty, biedę i zagrożenia klimatyczne. W tym sensie to również myślenie o przyczynach, a nie tylko skutkach. Celem tak rozumianej polityki feministycznej jest więc sprawiedliwszy świat dla kobiet, ale też świat w ogóle.

Cena feminizmu

Z takiego idealistycznego założenia wychodzi również obecna szefowa kanadyjskiego MSZ Chrystia Freeland. Wcześniej była dziennikarką, m.in. korespondentką w Moskwie. Poradzieckiej transformacji poświęciła książkę, a rosyjską historię i literaturę studiowała na Harvardzie. Te zainteresowania można powiązać z ukraińskimi korzeniami jej rodziny. Matka, Halina Chomiak, urodziła się już w zarządzanym przez Amerykanów obozie dla uchodźców w Niemczech. Dziś Freeland jest bezkompromisową sojuszniczką Ukrainy i ma zakaz wjazdu do Rosji. Rosyjskie media rządowe nagłaśniały i wypaczały też informację o tym, że jej dziadek, działacz mniejszości ukraińskiej w przedwojennej Polsce, w czasie okupacji Krakowa był redaktorem naczelnym gadzinówki.

„Zabarwiony na pomarańczowo problem (Trump) nie został wywołany z imienia. Ale ona sama jest w wielu względach jego zupełną odwrotnością – oddana matka, była dziennikarka, chodząca do kościoła, zniewalająco inteligentna, przyjaciółka George’a Sorosa, wróg Władimira Putina” – zachwycał się po jednym z jej wystąpień magazyn „Toronto Life”. Freeland broni też liberalizacji międzynarodowego handlu, ratowała atakowane przez Trumpa porozumienia NAFTA, zabiegała również o budzącą kontrowersję CEFTA, umowę o wolnym handlu z Unią Europejską.

Freeland uważa, że najważniejsza w kanadyjskiej polityce zagranicznej jest jednak obrona międzynarodowych instytucji, prawa międzynarodowego, demokratycznych wartości i praw człowieka. Symboliczne znaczenie ma dla niej polityka azylowa. W 2016 r. 35-milionowa Kanada przyjęła 46 tys. uchodźców, ponad połowę stanowili Syryjczycy. W tym roku ma przyjechać kolejne 30 tys. A warto podkreślić, że mowa naprawdę o uchodźcach, czyli uciekających przed wojną i przemocą.

Kanadyjski rząd nie zdecydował się jednak na tak radykalny krok jak Szwedzi i nie nazwał swojej polityki zagranicznej feministyczną. Ale zmienił np. nazwę całego budżetu pomocowego na Feministyczną Politykę Pomocy Międzynarodowej. 95 proc. pieniędzy z tej kasy ma być przeznaczonych na „walkę z ubóstwem i nierównością, poprzez wspieranie równości genderowej”. I znów są tego entuzjaści i krytycy. Ci z prawej podnoszą osamotnienie dyplomatyczne Kanady, ci z lewej – hipokryzję. Pojawiają się też zarzuty o kolonializm, zachodni mesjanizm i skazane na porażkę próby inżynierii społecznej.

Oxfam Kanada przekonuje z kolei, że najbardziej feministyczna byłaby walka z unikaniem płacenia podatków, bo „każdy dolar utraconych wpływów to cios dla milionów kobiet żyjących za mniej niż dolara dziennie”. Rząd chwali się, że perspektywę genderową wprowadza też do międzynarodowych porozumień handlowych, ostatnio – z Izraelem. Aktywiści zapowiadają, że będą się im przyglądać, bo niesprawiedliwe umowy, tak jak i brudne inwestycje, szkodzą pracownikom oraz mogą cementować słabszą pozycję kobiet. Przede wszystkim jednak atakują za kontrakt zbrojeniowy z Arabią Saudyjską, odziedziczony po poprzednikach.

Ona decyduje

Zarówno Wallström, jak i Freeland odrzucają zarzuty o przesadną ideologizację. Przekonują, że ich polityczny feminizm opiera się na racjonalnych przesłankach. Jak wynika np. z coraz liczniejszych badań, kobiety i dziewczynki ze względu na biologiczne uwarunkowania, ale i społeczną sytuację inaczej, często bardziej, cierpią z powodu konfliktów i katastrof. Kobiety częściej niż mężczyźni umierają na skutek pośrednich rezultatów wojny, jak głód, brud i choroby. Są też częściej ofiarami różnorakich konsekwencji globalnego ocieplenia. Tymczasem kobiet, a co za tym idzie ich doświadczeń oraz perspektyw, wciąż brakuje przy stołach negocjacyjnych.

Ze statystyk ONZ wynika, że w ostatnim ćwierćwieczu kobiety stanowiły tylko 5 proc. sygnatariuszy porozumień pokojowych. Wśród negocjatorów było ich ok. 8 proc., wśród mediatorów – 2 proc. Zespół prof. Jany Krause z uniwersytetu w Amsterdamie przejrzał 82 porozumienia pokojowe w 42 konfliktach zbrojnych (w latach 1989–2011). Wnioski są podobne: włączenie do rozmów kobiet zwiększa szanse na osiągnięcie porozumienia. Co więcej, jest ono trwalsze. Kobiety dostrzegają to, co mężczyznom często umyka. I dlatego – przekonuje szwedzkie MSZ – tak potrzebna jest ich obecność w instytucjach międzynarodowych i przy stołach negocjacyjnych.

Wallström i Freeland mają naturalnie i kibiców, i krytyków. Szwedzkie organizacje pozarządowe ze zrzeszenia Concord pochwaliły ostatnio własny rząd w specjalnym raporcie. M.in. za interwencję po tym, jak administracja Trumpa przywróciła tzw. Global Gag Rule, ustawę, która zabrania finansowania przez USA organizacji proaborcyjnych. Szwecja nie tylko odpowiedziała, że nie da pieniędzy podmiotom, które zastosują się do amerykańskich zasad. By zasypać puste budżety, razem z kilkoma innymi krajami europejskimi Sztokholm zapoczątkował też akcję SheDecides (Ona Decyduje), która ma już globalny zasięg.

Jednocześnie Concord skrytykowało szwedzką politykę migracyjną i eksport broni. Szczególnie to drugie budzi dużo emocji. „Feministyczna marka może okazać się jedynie poręczną zasłoną dymną dla mniej apetycznych elementów polityki zagranicznej” – napisała w oświadczeniu organizacja Center for Feminist Foreign Policy. Szwecja jest jednym z największych dostarczycieli pomocy na świecie per capita, ale też jednym z największych eksporterów broni per capita, również do krajów łamiących prawa człowieka, jak Arabia Saudyjska czy Filipiny.

Kto je obroni

Krytycy szwedzkiego rządu pytają, jak Wallström chce feminizmem obronić kraj przed potencjalną rosyjską agresją. – MSZ robi feministyczną politykę, która postrzegana jest jako fanaberia pani minister, ale to ministerstwo obrony realizuje politykę dostosowaną do realiów szwedzkiego położenia geograficznego – odpowiada Justyna Gotkowska, która w Ośrodku Studiów Wschodnich koordynuje projekt „Bezpieczeństwo i obronność w Europie Północnej”. I podkreśla, że od czasu aneksji Krymu Szwecja zwiększa budżet obronny i zacieśnia współpracę z NATO.

Gotkowska przyklaskuje walce o większą reprezentację kobiet w instytucjach, ale jednocześnie zastanawia się, czy ta walka nie zaszła za daleko: – W departamencie, z którym mam do czynienia, to mężczyźni stanowią teraz mniejszość. Słyszę też, że w tych wszystkich organizacjach międzynarodowych, w których Szwecja nieustannie podnosi genderową perspektywę, ludzie są już zmęczeni tą szwedzką mantrą.

Sama Wallström zwraca uwagę, że polityka zagraniczna szwedzkich socjaldemokratów zawsze łączyła prawo do obrony z działalnością humanitarną. I właśnie to miało czynić Szwecję mocarstwem. Tracz zarzuca jednak pani minister, że aktywizm przeważa u niej nad dyplomacją. – Ten podwójny standard zawsze był u nas obecny, ale gdyby humanitarna doktryna całkowicie przejęła politykę zagraniczną, to byłoby bardzo niebezpieczne.

***

Autorka jest dziennikarką radia TOK FM.

Polityka 8.2019 (3199) z dnia 19.02.2019; Świat; s. 47
Oryginalny tytuł tekstu: "Broń kobiet"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną