W najbliższym czasie prokurator specjalny Robert Mueller ogłosi wyniki swego śledztwa, które miało wykazać, czy Donald Trump albo jego współpracownicy koordynowali z Rosją jej działania, aby pomóc mu wygrać wybory w 2016 r., i czy prezydent wywierał presję, aby zaniechać dochodzenia prawdy w tej sprawie. Równolegle prokuratorzy w Nowym Jorku badają zarzuty wykroczeń finansowych Trumpa z czasów jego biznesowej kariery, kiedy oskarżano go o fałszowanie danych bankowych, zawyżanie dochodów i stanu majątkowego, aby uzyskać kredyty, unikać płacenia podatków i być może nawet prać pieniądze. Odpryskiem śledztwa Muellera jest wątek opłat dla kobiet za ich milczenie na temat romansów z Trumpem, które to płatności, dokonywane krótko przed wyborami, mogły naruszać przepisy o finansowaniu kampanii wyborczych.
Czytaj także: Trump na drodze do prezydentury imperialnej
Impeachment bez szans
Na impeachment, czyli próbę usunięcia prezydenta z urzędu przez Kongres, naciskają politycy lewego skrzydła Partii Demokratycznej. Ma ona teraz większość w Izbie Reprezentantów i mogłaby wszcząć odpowiednią procedurę w tym kierunku, począwszy od wniosku o postawienie mu zarzutów (tzw. artykułów impeachmentu) w komisji wymiaru sprawiedliwości Izby. Lewica demokratów rośnie w siłę i ma poparcie partyjnych „dołów” w wielu stanach. Zwolennicy impeachmentu argumentują, że od czasów Richarda Nixona nie było prezydenta, na którym ciążą tak poważne zarzuty, i jeśli Kongres będzie je ignorować, sprzeniewierzy się swoim konstytucyjnym obowiązkom kontroli władzy wykonawczej, stwarzając niebezpieczny precedens. Pelosi jednak oświadczyła, że „nie warto” decydować się na impeachment. Zgadza się z nią cały partyjny establishment. Ich argument: lepiej poczekać na wybory w 2020 r. i skrócić rządy Trumpa w demokratycznym głosowaniu.
Przewodnicząca Izby i jej stronnicy mają rację. Jeżeli oczekiwany raport Muellera nie przyniesie sensacyjnych rewelacji, np. twardych dowodów zmowy Trumpa czy jego doradców z Rosjanami albo prób zduszenia śledztwa w tej sprawie, czyli choćby kompromitujących nagrań – a jak na razie nic na to nie wskazuje – nie ma szans, by impeachment zakończył się „skazaniem”, tj. odsunięciem od władzy.
Zakładając, że w Izbie Reprezentantów wszyscy demokraci będą za impeachmentem głosować – co zresztą nie jest pewne – wniosek o zarzutach przeciw prezydentowi przejdzie w komisji i na plenum Izby, bo tam wystarczy zwykła większość głosów. Potem jednak artykuły impeachmentu trafiają do Senatu, gdzie orzeczenie „winny”, równoznaczne z usunięciem z urzędu, wymaga już większości dwóch trzecich głosów. W Senacie republikanie mają wciąż liczebną przewagę. Zupełnie się nie zanosi, by zwrócili się przeciw Trumpowi.
Trump jak Nixon?
Nie można liczyć – znowu zakładając, że nie wydarzy się coś nadzwyczajnego – że powtórzy się historia z lat 1973–74, kiedy GOP porzuciła zagrożonego impeachmentem Nixona, oskarżanego o łamanie konstytucji, co w obliczu nieuchronnej porażki skłoniło go do podania się do dymisji. Za Trumpem republikanie wciąż stoją murem – popiera go ok. 90 proc. wyborców zarejestrowanych w tej partii (odsetek wzrósł nawet w ostatnim okresie) i ich reprezentanci w Kongresie wolą słuchać głosu ludu. Gdyby zatem demokraci zaryzykowali procedurę impeachmentu, narażą się, że w Senacie Trump zostanie „uniewinniony”. Byłby to jego triumf, tak jak w wypadku Clintona, który w 1999 r. wygrał proces w Kongresie – jego notowania potem wzrosły. Trump także, w razie podobnego sukcesu, zostałby uznany za męczennika bezzasadnie nękanego przez wrogów.
Rzecz w tym, że impeachment to decyzja stricte polityczna. O tym, co jest, jak to formułuje konstytucja USA, „poważną zbrodnią lub wykroczeniem” zasługującym na usunięcie ze stanowiska, decydują nie sądy, a ustawodawcy na Kapitolu. Czyny określone jako naruszające prawo przez sędziów mogą nie być tak zakwalifikowane przez legislatorów. I odwrotnie – za impeacheable offense, przestępstwo wymagające pozbawienia prezydenta władzy, Kongres może uznać coś, co nawet nie musi być przestępstwem w rozumieniu kodeksu karnego, ale np. zagrażać bezpieczeństwu lub interesom państwa.