Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Tlen za głosy – jak Nicolas Maduro wykorzystał kubańskich lekarzy

Nicolasa Maduro nikt nigdy nie przyłapał na gorącym uczynku. Nicolasa Maduro nikt nigdy nie przyłapał na gorącym uczynku. pedrucho / Pixabay
16 medyków przebywających na misji w Wenezueli opowiedziało dziennikarzom „New York Timesa”, jak ich przełożeni kazali im szantażować pacjentów przed ubiegłorocznymi wyborami. Ceną za brak poparcia dla Maduro miała być odmowa pomocy medycznej.

Kiedy 23 stycznia Juan Guaidó, 35-letni inżynier sprawujący formalnie funkcję przewodniczącego Zgromadzenia Narodowego, samozwańczo proklamował się prezydentem kraju, kwestionując legalność ubiegłorocznego głosowania i prawo Nicolasa Maduro do rozpoczęcia drugiej kadencji, wielu odmawiało mu legitymacji i oskarżało o zamach stanu. Choć socjalistyczny reżim od dawna balansował na granicy prawa wyborczego, przepisując ordynację dla własnych korzyści i ograniczając możliwość głosowania w rejonach ze szczególnie wysokim poparciem opozycji, twardych dowodów na fałszowanie wyborów brakowało.

Czytaj także: Wenezuela bez prądu. Parlament wprowadza stan wyjątkowy

Maduro złapany za rękę?

Nicolasa Maduro nikt nigdy nie przyłapał na gorącym uczynku, więc obwinić go próbowano za całokształt przewinień. Guaidó wypominał mu zamykanie lokali wyborczych na prowincji, szerzenie propagandy w publicznej telewizji, manipulację danymi ekonomicznymi i zamykanie więźniów politycznych w trakcie kampanii, jednak w opinii wielu obserwatorów, także tych przychylnych opozycji, to wciąż było za mało. Teraz wydaje się, że Maduro został wreszcie złapany za rękę w akcie przestępstwa, i to jednego z etycznie najobrzydliwszych.

Cios w legitymację socjalistycznego reżimu nadszedł w ubiegły weekend. Co ciekawe, wymierzyli go teoretycznie najbliżsi i jedni z ostatnich sojuszników chwiejącego się systemu, czyli kubańscy lekarze. W niedzielę „New York Times” opublikował obszerny materiał zawierający zeznania 16 pracujących w Wenezueli medyków z wyspy. Niektórzy zdecydowali się opowiedzieć o swoich doświadczeniach pod nazwiskiem. Według ich relacji nadzorujący misję kubańscy dygnitarze, w porozumieniu z wenezuelskimi oficjelami i przedstawicielami służb mundurowych, mieli zmuszać lekarzy do szantażowania pacjentów przed wyborami prezydenckimi. Jeden z biorących udział w misji lekarzy Yansnier Arias opowiedział dziennikarzom, że presja na medyków rosła z każdym dniem zbliżającym ich do daty 20 maja, kiedy Maduro miał w cuglach wygrać reelekcję.

Czytaj także: Maduro odcina Wenezuelę od pomocy humanitarnej

Głosy za żywność

Galopująca inflacja, coraz większe problemy z dostępnością nawet najbardziej podstawowych artykułów spożywczych i przerwy w dostawie prądu spowodowały jednak, że poparcie dla reżimu zaczynało spadać dość znacząco. Sytuację pogorszyły też starcia opozycji z Gwardią Narodową i wojskiem, w wyniku których w całym kraju zginęło ok. 100 osób (choć Amnesty International i Międzyamerykański Trybunał Praw Człowieka szacują liczbę ofiar na nawet dwukrotnie wyższą). Zwycięstwo następcy Hugo Chaveza nagle przestało być pewne. Jak opowiada Arias, środki użyte przez reżimowych urzędników, mające na celu zwiększyć szanse Maduro, różniły się w zależności od sytuacji w danej dzielnicy, wiosce i miasteczku. Tam, gdzie pozycja reżimu była relatywnie wysoka, ograniczano się do ulotek, materiałów propagandowych i zwykłego przypominania o „obywatelskim obowiązku oddania głosu”.

Wyższe poparcie dla opozycji oznaczało jednak bardziej drastyczne metody kampanijne – od kupowania głosów w zamian za żywność, po szantaż zagrażający życiu chorych. Zasada była boleśnie prosta: jeśli deklarujesz poparcie dla opozycji, licz się z tym, że lekarz odmówi ci pomocy. Będziesz umierał, ale ratująca ci życie butla z tlenem czy paczka antybiotyków pozostaną nieużywane, choć znajdują się często w sąsiednim pokoju, w tym samym szpitalu.

Lekarze za ropę

Na razie nie wiadomo, jak duża była skala używania szantażu medycznego jako instrumentu kupowania głosów. Znane są jednak, i to bardzo dobrze, mechanizmy działalności kubańskich misji medycznych na całym świecie. Tamtejsi lekarze, będący zresztą przedstawicielami jednego z najlepiej wykształconych społeczeństw na świecie, od dekad cieszą się międzynarodową renomą. Rząd w Hawanie, po części z powodu ich nadprodukcji, ale głównie przez własne problemy ekonomiczne, wysyła ich w świat jako kury znoszące złote jajka. Według danych „New York Timesa” kubańscy lekarze pracują na misjach w ponad 60 krajach świata, przynosząc rządowi roczny zysk w wysokości 8 mld dol. Nie zawsze jednak za ich usługi gospodarze płacą gotówką. Co najmniej od połowy lat 90., kiedy Kuba wpadła w największy w swojej historii kryzys gospodarczy, wywołany rozpadem Związku Radzieckiego i utratą wsparcia z Moskwy, medycy biorą udział w międzynarodowym barterze. Jeszcze za rządów Chaveza Wenezuela wymieniała się z Hawaną lekarzami m.in. za ropę naftową.

Sztukę zarabiania na pomocy medycznej reżim braci Castro opanował niemal do perfekcji. Dość powiedzieć, że w szczycie przyjaźni wenezuelsko-kubańskiej na wyspę trafiało znacznie więcej ropy, niż Kuba faktycznie potrzebowała. Nadwyżki sprzedawała więc innym państwom, zyskując podwójnie. Kubański kontyngent w Wenezueli znacznie się zresztą powiększył z początkiem tego roku. Obejmujący władzę w Brazylii Jair Bolsonaro wyrzucił ze swojego kraju kubańskie misje medyczne – 2500 lekarzy z wyspy trafiło pod skrzydła Maduro bezpośrednio z kraju kawy.

Problem wizerunkowy

Rzadko kiedy mają oni jednak jakąkolwiek moc sprawczą w czasie tych zagranicznych misji. Praktycznie cały czas pozostają pod opieką oficerów politycznych, którzy zarządzają nie tylko zarabianymi przez medyków pieniędzmi, ale przede wszystkim ich dokumentami. Jakiekolwiek wykroczenie bądź sprzeciw wobec poleceń przełożonych może skutkować problemami w powrocie do domu lub zatrzymaniem wynagrodzenia przez państwo. Wprawdzie rząd i tak zabiera lwią część ich pensji, ale nawet ten znikomy procent, który na koniec otrzymają, pozwala im (i ich rodzinom) na przeżycie na relatywnie wysokim poziomie wielu tygodni czy miesięcy.

To głównie presja finansowa i groźby konsekwencji politycznych (kary dla rodziny, przedwczesny powrót do kraju) miały być instrumentami szantażu wobec lekarzy. Nie zawsze jednak ich polityczna agitacja była tak bezwzględna. Wręcz przeciwnie, polityczni opiekunowie wyposażali ich w cały arsenał propagandowych taktyk. Czasem była to groźba odmowy leczenia, czasem zręczne manipulowanie starszymi, bardziej podatnymi na tego typu zabiegi pacjentami. Niektórzy lekarze byli też zmuszani do rozdawania podrobionych kart do głosowania, by zwiększyć frekwencję i poparcie dla Maduro. Członkowie misji czasem działali na własną rękę. W rozmowach z dziennikarzami „Timesa” lekarze opowiadali m.in. o przypadkach, gdy kubańskie pielęgniarki z własnej inicjatywy sprzedawały antybiotyki pacjentom na czarnym rynku.

Afera z wykorzystaniem kubańskich lekarzy do celów politycznych to cios w oba reżimy. Maduro od tygodni pozostaje w wyraźnej defensywie, bez pomysłu i środków, by odpowiedzieć na działania opozycjonistów. Ci z kolei wreszcie dostali do ręki twardy dowód na przestępstwa wyborcze reżimu. Relacje kubańskich medyków są teraz niemal masowo kolportowane w wenezuelskich mediach społecznościowych – w ten sposób Guaidó chce ostatecznie pozbawić Maduro poparcia. Dla Kubańczyków udział ich lekarzy w skandalu to z kolei problem wizerunkowy. Kolejne kraje mogą bowiem zdecydować się na wydalenie tamtejszych misji, co znacznie uszczupli przychody rządu w Hawanie (choć w sprawie reportażu „Timesa” wydano oficjalne dementi; reżim Maduro na razie milczy). Dwie latynoamerykańskie ostoje socjalizmu otrzymały bardzo mocny cios. Przynajmniej jedna z nich może stracić równowagę. I po prostu upaść.

Czytaj także: Jak światowe potęgi chcą rozegrać kryzys w Wenezueli

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama