Za sprawą Beniamina Netanjahu wtorkowe wybory do Knesetu nie będą starciem politycznym, lecz egzystencjalnym. Izraelska demokracja poszła na wojnę.
Netanjahu udało się coś niezwykłego. Obecny premier sprawił, że bycie lewicowym politykiem w Izraelu – albo jeszcze gorzej „lewakiem” – stało się niemal równoznaczne ze zdradą narodową – tak jak bycie Palestyńczykiem. Stąd jego polityczni rywale twierdzą, że nie są ani z prawicy (żeby się od niego odróżnić), ani z lewicy (bo nie chcą uchodzić za zdrajców).
Wybory do Knesetu (9 kwietnia) będą więc przejawem „demokracji ostatecznej”, o której pisał zmarły w grudniu Amos Oz.
Polityka
14.2019
(3205) z dnia 02.04.2019;
Świat;
s. 46
Oryginalny tytuł tekstu: "Brudne słowo pokój"