Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Czy Zełenski zmiecie Poroszenkę?

Petro Poroszenko i Wołodymyr Zełenski Petro Poroszenko i Wołodymyr Zełenski Valentyn Ogirenko/Reuters / Forum
Stadionowa debata przedwyborcza odbyła się w atmosferze przypominającej mecz futbolowy. O ile w ogóle to, co zaprezentowano widzom, można nazwać debatą.

Przedwyborcza debata między Petrem Poroszenką i Wołodymyrem Zełenskim od początku budziła emocje i zapowiadała się niczym pojedynek piłkarski. Tym bardziej że jako miejsce spotkania wybrano Stadion Olimpijski w Kijowie. Nawet poważne portale pytały w nagłówkach: kto kogo?

Czytaj także: Petro Poroszenko walczy o przetrwanie

Poroszenko debatował sam ze sobą

W pierwszym terminie, przed tygodniem, nie stawił się na miejscu spotkania Zełenski, mimo że to on zapraszał na boisko. Poroszenko odbył więc debatę sam ze sobą, wykorzystując czas na przedwyborczy wiec. Na stadionie pojawiły się tłumy jego zwolenników i można powiedzieć, że był to sukces.

Ale sondaże nie zareagowały na to, co się wydarzyło. Nadal dawały zwycięstwo Zełenskimu. Zwycięstwo to za małe słowo. Według sondaży Zełenski znokautuje Poroszenkę, zmiażdży, zgniecie. Ostatnie badanie, sprzed dwóch dni, daje komikowi ponad 50 proc. poparcia w drugiej turze. A Poroszence nie więcej niż 19 z kawałkiem. Klęska Poroszenki będzie aż tak dotkliwa?

Oczekiwania przed drugą debatą

Oczekiwanie na kolejną, piątkową debatę, tę przewidzianą w ordynacji wyborczej i odbywaną przed ciszą i niedzielą wyborczą, było ogromne. Zmobilizowano 10 tys. policjantów, ulicami Kijowa maszerowały pochody z flagami. Na miejsce spotkania wybrano ponownie Stadion Olimpijski, co jest zupełnym novum, bo takie debaty odbywały się dotychczas w studiach telewizyjnych. I prawdę mówiąc, trudno zrozumieć intencje, bo stadion z samego swego przeznaczenia do tak poważnych debat się nie nadaje. Debata to nie kabaret czy koncert. Może zdecydować o losach wyborów. Ale oczywiście nie musi: część obserwatorów tak właśnie uważała, że niczego nie rozstrzygnie, bo decyzje wyborców już zapadły.

Przyjmowano zakłady, czy Zełenski stawi się tym razem i czy debata w ogóle się odbędzie. Bo wcale nie było to pewne... Skoro prowadzi w sondażach, to nie musi zabierać głosu. Czasem lepiej siedzieć cicho, bo można sobie zaszkodzić.

Oczywiście Poroszence zależało na konfrontacji. Stara się o reelekcję, walczy o każdy punkt, nie składa broni mimo niekorzystnych sondaży, stara się przekonać, że jego prezydentura była udana, że to on jest kandydatem, który może sprostać zagrożeniom, z jakimi boryka się kraj. Jest doświadczony i odpowiedzialny. A kontrkandydat jest wprawdzie utalentowanym aktorem, ale tylko aktorem, a raczej po prostu marionetką w rękach powiązanych z Moskwą i byłym prezydentem Janukowyczem (wciąż zresztą przebywającym w Rosji), oligarchów. I oczywiście grupy otaczającej Ihora Kołomojskiego, właściciela telewizyjnego kanału 1+1, który Zełenskiego wylansował, a może nawet wymyślił, trzeba przyznać, genialnie. Większość jego elektoratu nie głosuje na konkretnego kandydata Zełenskiego, ale na postać, jaką aktor odgrywa w serialu komediowym: poczciwego nauczyciela Wasyla Hołobrodkę, który przypadkiem stał się prezydentem. Idealnym prezydentem, oczywiście. Można zaryzykować stwierdzenie, że to nie Zełenski wygrał w pierwszej turze, ale Hołobrodko właśnie.

Poroszenko sprawił zawód

Poroszenko próbuje uświadomić wyborcom, że głosowanie na osobę bez politycznego doświadczenia jest – w obecnej sytuacji – zwyczajnie niebezpieczne, a nawet nieodpowiedzialne.

Ale Poroszenko ma elektorat negatywny, wielu osobom sprawił zawód, nie wypełniając części obietnic. Wielu rozczarował, nie wygrywając wojny. Wielu rozwścieczył, kiedy okazało się, że jako jedyny z oligarchów nie stracił, ale przez lata urzędowania pomnożył swój majątek. Jak to możliwe, że stal i węgiel przynosiły straty, a czekolady i cukierki, branża Poroszenki, przyniosły dochód?

Twardy elektorat przyznaje otwarcie, że wybiera mniejsze zło. Ukraińskie elity, nawet jeśli nie kochają obecnego prezydenta, to w Zełenskim upatrują politycznej klęski. Ukraina to nie jest mały kraj na obrzeżach Europy, to ważny kraj w jej centrum. Sąsiadujący z Rosją i toczący z nią spór o suwerenność.

Obecny prezydent nie dostał poparcia w drugiej turze od żadnej siły politycznej. Wygląda to faktycznie na zmowę przeciwko niemu. Podczas gdy Zełenskiego poparło wiele środowisk politycznych. Również tych bardziej czy mniej powiązanych z Moskwą.

Debata jak mecz

Ostatecznie stadionowa debata, bo warto do niej na chwilę powrócić, odbyła się w atmosferze przypominającej mecz futbolowy. O ile w ogóle to, co zaprezentowano widzom, można nazwać debatą. Raczej jakąś polityczną potyczką, wymianą zdań, oskarżeń, przepychanką.

Obaj panowie byli zdenerwowani i dali się ponosić nerwom, nie wiedząc, czego można się spodziewać po przeciwniku: spotykali się w tych rolach pierwszy raz. Publiczność, niczym kibice na meczu, wydawała okrzyki za lub przeciw, czasami obraźliwe, często niechętne albo pełne uwielbienia dla „własnego” kandydata.

Zełenski oskarżał Poroszenkę o kłamstwa i prowadzenie podwójnej gry, o niespełnienie żadnej z obietnic. Mnóstwo w tym było populizmu, obiegowych opinii niepopartych faktami. Że podrożał dolar, choć prezydent obiecywał stały kurs, że wzrosły koszty utrzymania. Że to nie Poroszenko walczył o zniesienie wiz dla Ukraińców, nie on wyznaczył proeuropejski kurs, nie on przyczynił się do przyznania autokefalii Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej.

Ale najbardziej naraził się, nazywając powstańcami separatystów prorosyjskich, a nawet rosyjskich najemników w Donbasie. Poroszenko wypunktował rywala, nazywając go niekompetentnym, bo na Ukrainie nie ma wojny domowej, nie ma powstańców, jest wróg, Putin, chcący destabilizacji całego kraju. Wojna jest jednym z najważniejszych tematów w kampanii Poroszenki.

Była to polityczna nawalanka, z pewnością nie debata programowa. Nie mogło być inaczej, bo Zełenski żadnego programu dotychczas nie przedstawił, nie ma odwagi spotykać się z dziennikarzami ani udzielać wywiadów. Skoro wyszło na jaw, że za 4 mln euro kupił willę w Toskanii, w miejscowości, gdzie bywają rosyjscy oligarchowie, że swoje pieniądze ulokował na Cyprze, choć zapowiada walkę z korupcją – ma prawo obawiać się pytań.

Styl narzucił Zełenski

A jego ukraiński, co dobitnie pokazała debata, pozostawia wiele do życzenia, bo słychać rosyjski akcent i rosyjskie słowa, wtrącane od czasu do czasu, kiedy brakowało w zasobie ukraińskich. Nie byłoby to naganne, gdyby chodziło o przeciętnego mieszkańca wschodu kraju, bardziej rosyjsko- niż ukraińskojęzycznego. Ale jest niewybaczalne w stosunku do osoby, która ma aspiracje do objęcia fotela prezydenta. Znajomość własnego języka to elementarny wymóg, zwłaszcza że Zełenski zdobywał wykształcenie już w niepodległej Ukrainie, gdy językowi przywrócono należną pozycję.

Ta debata była jedynie spektaklem, przedstawieniem z pokrzykującą widownią, która najwyraźniej potraktowała udział w niej jak rozrywkę wieczoru. Zwłaszcza że spotkanie kandydatów poprzedził koncert. Taki styl narzucił Zełenski, a Poroszenko się do niego dostosował, bo nie miał wyjścia – na agresję odpowiedział równie mocno. Zaproponował jednak, żeby porozmawiać poważnie o polityce, czyli kontynuację debaty w studiu jednej ze stacji telewizyjnych.

Ale Zełenski ponownie stchórzył. Nie dotarł do studia i Poroszenko znów wykorzystał czas na przedstawienie własnego programu. W studiu czekali dziennikarze i politolodzy, pytania zadawali też widzowie. Poroszenko starał się odpowiadać spokojnie i wyczerpująco. Bez nerwów i zacietrzewienia.

Czy zdołał przekonać nieprzekonanych? Będzie można stwierdzić w niedzielę. Czy ci, którzy nie głosowali w pierwszej turze, pójdą teraz do wyborów? Czy elektoraty będą zdyscyplinowane? Czy górę wezmą emocje, czy rozum? Oczywiście, zawsze będzie się można pocieszać, że kadencja Zełenskiego to nie wieczność, a w historii Ukrainy to tylko mgnienie.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Kaczyński się pozbierał, złapał cugle, zagrożenie nie minęło. Czy PiS jeszcze wróci do władzy?

Mamy już niezagrożoną demokrację, ze zwyczajowymi sporami i krytyką władzy, czy nadal obowiązuje stan nadzwyczajny? Trwa właśnie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, debata na ten temat, a wynik wyborów samorządowych stał się ważnym argumentem.

Mariusz Janicki
09.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną