Na placu Sindagma, tuż przed siedzibą parlamentu Hellenów – spokój. Nie ma już masowych demonstracji, których uczestnicy cztery lata temu trzymali transparenty ze słowem „ΟΧΙ” (nie). Premier Tsipras nie kursuje już kilka razy w tygodniu pomiędzy Brukselą i stolicami krajów Unii, a delegacje słynnej „troiki” nie okupują lobby luksusowych hoteli w stolicy.
Z pierwszych stron europejskich gazet i portali zniknęły słowa „bailout”, „kryzys zadłużeniowy” i „zaciskanie pasa”, goszczące tam stale mniej więcej od końca 2009 r., gdy globalne agencje ratingowe zaczęły obniżać ocenę kredytową Hellady. Wiosną 2018 r. minister finansów Grecji Euklides Tsakalotos ogłosił zakończenie trzyletniego programu restrukturyzacji finansów państwa przy wsparciu Unii, a sam Tsipras – rozpoczęcie nowej, pokryzysowej ery w historii kraju.
Gospodarka lekko drgnęła, jak i proeuropejskie nastroje społeczeństwa, bez wątpienia lepsze niż w czasach apogeum kryzysu finansowego. Skutki wydarzeń sprzed kilku lat wciąż jednak widać – bezrobocie oscyluje wokół 19 proc., a wśród młodzieży – ponad 50 proc. Aż dziw bierze, że kraj tak ciężko doświadczony był jeszcze w stanie, przy znaczącej pomocy europejskiej, przyjąć w ostatnich latach tak wielu uchodźców.
Zdrada lub polityczny geniusz
To wszystko w dużym stopniu zasługa Tsiprasa, pod wieloma względami pioniera w europejskiej polityce. Nikt przed nim tak ostro nie postawił się Brukseli, nikt też nie zmagał się z tak głębokim kryzysem. W końcu żaden lider współczesnej Europy nie zrobił tak radykalnego zwrotu w swojej polityce. Jedni uznali to za zdradę, inni – za przejaw politycznego geniuszu, który cechuje tylko prawdziwych mężów stanu.