Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

„Czarnobyl”. Co nie wyszło w tym serialu?

Kadr z filmu „Czarnobyl” Kadr z filmu „Czarnobyl” HBO
„Czarnobyl” to serial HBO, który skłania do dyskusji. Przez specjalistów krytykowany za oczernianie energetyki jądrowej. Dla innych – proroctwo na przyszłość.

My chcielibyśmy widzieć w nim inspirację do dyskusji o dziejach naszej części globu. Wielkie dzieła światowej sztuki już zagospodarowały tę przestrzeń – by wymienić tylko Tarkowskiego, Aleksijewicz czy Żadana, ale to „Czarnobyl” otwiera te obszary dla popkultury. Europa Środkowa i Wschodnia dla wszystkich!

„Sztuka dystansu”

W dowcipie spotyka się dwóch znajomych, którzy nie widzieli się od dawna. „Kopę lat – mówi jeden – powiedz w dwóch słowach, co tam u ciebie”. „Jest dobrze” – odpowiada drugi. Zapada niezręczne milczenie, bo pierwszy ma świadomość, że zadał niekoniecznie mądre pytanie. „A w trzech słowach?” – pyta, aby żartem rozluźnić atmosferę. „Nie jest dobrze” – pada riposta.

Podobnie jest z warstwą historyczną miniserialu „Czarnobyl”. Niewątpliwie znane Czytelnikom chociażby ze słyszenia dzieło HBO jest postrzegane jako źródło wiedzy o największej w historii świata katastrofie elektrowni jądrowej. Chcąc udzielić lakonicznej odpowiedzi na pytanie, jak został odmalowany wypadek sprzed 33 lat, trudno nie odpowiedzieć: „niezwykle realistycznie”. Nie inaczej piszą autorzy większości tekstów poświęconych serialowi, może za wyjątkiem Rosji, gdzie głosy rozłożyły się po równo między zwolenników i krytyków.

Do tych pierwszych, co ciekawe, przyłączył się m.in. minister kultury Władimir Miedinskij, nazywając obraz „silnym, wyrazistym, nakręconym z sympatią do prostego człowieka”. Oponenci, głównie na antenie telewizji Rossija24, z jednej strony podkreślają błędy merytoryczne, z drugiej chcą widzieć w serialu narzędzie deprecjonujące Związek Radziecki. W tym duchu wypowiedział się również publicysta Aleksandr Koc, pisząc na łamach „Komsomol’skiej Prawdy”, że „jest to serial o tym, jak karierowicze z Politbiura ratują swoją skórę za cenę życia upokorzonych i zniewolonych ludzi”, i dodał, że jest „nienaganny z punktu widzenia propagandy”. W pierwszym komentarzu pod artykułem dowiadujemy się zaś, kto i po co stworzył ową agitkę. Są to Amerykanie, którzy zbudowali elektrownię w japońskiej Fukushimie, gdzie w 2011 r. także doszło do awarii, i w ten sposób zamierzają odwrócić uwagę od swoich błędów. Abstrahując od tematu, warto zauważyć, że w rosyjskiej prasie artykuły bywają znacznie bardziej tendencyjne niż w polskiej, choć kultura komentarzy jest wyższa niż nad Wisłą oraz więcej w nich merytoryczności i gros czytelników wykpiło tezy Koca.

Wróćmy jednak do „Czarnobyla”. Problematyzując pytania, wgłębiając się w realia przedstawione w serialu oraz konsultując spostrzeżenia ze specjalistami – czyli jak w dowcipie, poszerzając przestrzeń wypowiedzi – dostrzeżemy szereg przekłamań i niekonsekwencji, których dopuścili się autor scenariusza Craig Mazin (Amerykanin) i reżyser Johan Renck (Szwed). Mazin znany był dotychczas ze specyficznego poczucia humoru rodem z jego „Kac Vegas”, Renck przygotowywał zaś teledyski Madonny i Davida Bowiego, dla którego nagrał ostatni klip „Lazarus”, będący już zapowiedzią estetyki „Czarnobyla”. Warto też dodać, że Szwed swoją karierę rozpoczynał jako muzyk i w 1993 r. jako Stakka Bo wykonał znany dzisiejszym 40-latkom utwór „Her We Go”. „Idźmy” więc, przyjrzyjmy się temu, co w serialu „nie jest dobre”.

Gadżety – master level

Serial jest fenomenem współczesności, łączy film z grą i mediami społecznościowymi. Z drugiej strony przedstawiony w „Czarnobylu” świat można pokroić i rozpatrywać, wydzieliwszy warstwę rekwizytów, bohaterów i wydarzeń oraz warstwę sensów. Do każdej z nich można przyporządkować „idealnego” odbiorcę.

W Polsce rekwizyty zaintrygowały młodych ludzi, którzy interesują się grami fabularnymi oraz planują lub odbyli już wyprawę do Strefy Wykluczenia wokół Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej, zwanej potocznie zoną. Wystarczy zajrzeć na ich fora, żeby przekonać się, z jaką dokładnością komentują kadr po kadrze serialu i konfrontują to ze zdobytą wiedzą. Fascynację młodych ludzi, którzy urodzili się po katastrofie czarnobylskiej, można lepiej zrozumieć, jeśli uświadomimy sobie, że oto nadarza się możliwość choć na chwilę trafić do świata z gier i tekstów SF.

Inaczej na tę warstwę spoglądają widzowie ze Wschodu. Dla nich budzik, lampka, stolik, motor, rower przedstawione w serialu były codziennymi elementami życia. Na marginesie mieliśmy w dzieciństwie wykorzystaną w drugim odcinku latarkę z dynamem i ta z filmu świeciła kilkanaście sekund po zaprzestaniu ściskania, zaś sowiecka niemal od razu gasła. I nie ma się co dziwić, że sentyment za czerwoną Atlantydą, która była dla dziesiątków milionów ludzi przestrzenią codzienności, mimo traumy samego wydarzenia jest wciąż żywy. Tym bardziej że twórcy „Czarnobyla” wykazali się maestrią i trudno oprzeć się wrażeniu, że serial tworzono z myślą właśnie o postsowieckim odbiorcy. Urodzona w Moskwie, ale pracująca w USA dziennikarka i aktywistka Masha Gessen zauważa wręcz:

„Materialna kultura Związku Radzieckiego została odtworzona z dokładnością, która nie ma precedensu w zachodniej telewizji czy filmie [...]. Ubrania, przedmioty i samo światło pochodzą wprost z Ukrainy, Białorusi i Moskwy lat 80. i 90. (są niewielkie błędy, jak np. wakacyjne mundurki noszone przez dzieci w roku szkolnym albo u nastolatków plecaki jak u małych dzieci, ale w rzeczy samej jest to dzielenie włosa na czworo)”.

Do jej tekstu „W czym Czarnobyl ma rację, a w czym strasznie się myli”, opublikowanego na łamach „New Yorkera”, będziemy jeszcze wracać, bo w naszym ujęciu jest to najlepszy artykuł opisujący serial ze wszystkich, które czytaliśmy.

Najbardziej internacjonalna, intrygująca zarówno widzów z Krasnojarska, jak i Toronto czy Brisbane, jest warstwa bohaterów i wydarzeń. Postaci można podzielić na dwie grupy – autentyczne i noszące znamiona prawdopodobieństwa. Walerij Legasow (grany przez znanego z „Mad Men” Jareda Harrisa) należy do pierwszej. To chemik, profesor i akademik, który w czasie gdy nastąpił wybuch, pełnił funkcję zastępcy dyrektora Instytutu Energii Atomowej i z Borisem Szczerbiną (Stellan Skarsgård), wicepremierem ZSRR, są głównymi bohaterami. „Czarnobyl”, mimo że nie jest tak rozbudowany jak „Gra o tron”, można porównać do bryły o kilku osiach obrotu i wokół duetu naukowca i aparatczyka stworzono jedną z najważniejszych osi wydarzeń. Dołącza do nich będąca już postacią fikcyjną Uliana Chomiuk (Emily Watson) z mińskiego Instytutu Energii Jądrowej. Na drugim planie pojawiają się zaś tzw. likwidatorzy katastrofy oraz Anatolij Diatłow et consorces, czyli pracownicy elektrowni, którzy odpowiadają za wypadek. W „Czarnobylu”, jak się zdaje, ich rola została przerysowana i tym samym zbliżamy się do podsumowania funkcji historii w serialu. Tu jednak, wzorem kinematografii katastroficznej – suspens.

„Kronika przyszłości”

„Ale ja pani opowiedziałam o miłości...” – kończy Ludmiła Ignatienko, żona zmarłego strażaka Wasilija. – „O tym, jak kochałam...”. Jej świadectwo spisała noblistka Swietłana Aleksijewicz i wraz z relacjami innych ofiar zamieściła w zbiorze „Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości”. Ta swoista spowiedź, którą wieńczy deklaracja uczucia, jest... o odrywaniu się kości od ciała, wypadaniu kawałków wątroby i płuc przez usta, ale też o przerwanym sadzeniu ziemniaków czy gotowaniu rosołu grzałką.

Ludmiłę i jej męża, strażaka, którego w pierwszych minutach katastrofy wysłano do gaszenia elektrowni, przetransponowano wprost do serialu. Widz utożsamia się z tymi postaciami granymi przez Jessie Buckley i Adama Nagaitisa, wzrusza, gdy strażak trafia do moskiewskiego szpitala, i jest wstrząśnięty, obserwując hipernaturalistyczny obraz rozkładania się jego ciała. To jednak „Czarnobylska modlitwa” pokazuje, mówi więcej i choć nie jest idealnym materiałem rekonstrukcyjnym – jak zauważa Gessen – u Aleksijewicz „ludzie łatwiej docierali do własnych historii, ponieważ nikt ich nie opowiedział”. Naturalność, moc i wprost namacalny ból epatują z kart tej literatury, zaś serial, zapewne z racji przyjętej konwencji katastroficznej, takich emocji nie uniósł, bo unieść nie mógł.

Wracając zaś do warstwy bohaterów i wydarzeń, niemal każdy z widzów zadaje pytanie, czy „Czarnobyl” właściwie relacjonuje katastrofę elektrowni. Odpowiedź nie może być jednoznaczna. Fizyk jądrowy dr inż. Marek Rabiński z Narodowego Centrum Badań Jądrowych dość krytycznie odnosi się do wersji HBO. W tekście „Czarnobyl. Serial a rzeczywistość. Czy tak przebiegała katastrofa?” zamieszczonym na stronach PolskiegoRadia24.pl wylicza najważniejsze nieścisłości. Pożar, do którego wezwano strażaków, wybuchł na tablicy rozdzielczej, czyli był, by tak rzec, zwyczajny – i dopiero z czasem ogień przeniósł się na turbinę, gdzie „z pękających elementów uwalniały się (...) lotne i palne produkty rozszczepienia, które po wielu godzinach nad zaworami bezpieczeństwa na górnej płycie reaktora zaczęły tworzyć gejzery płomieni”.

Uważa też, że w pierwszych dwóch godzinach nie mogło być grafitu na ziemi ani na dachu, a to, co dostrzegli, lecąc helikopterem Szczerbina i Legasow, pojawiło się „po przepaleniu dachu nad halą reaktora [i] przechyleniu pokrywy reaktora pod ciężarem niesymetrycznie zrzucanych materiałów”. Na marginesie zauważa również, że naukowiec i aparatczyk wcale nie przybyli razem.

Omawiając serial, inaczej rozłożył akcenty przewodniczący Komisji Bezpieczeństwa Jądrowego ze Świerku prof. Andrzej Strupczewski. Na stronach PAP docenił wartość merytoryczną serialu, a zwłaszcza tezy wygłaszane przez głównych bohaterów. „Nie mam zastrzeżeń do tego, co w filmie mówi prof. Legasow – postać ta bardzo dobrze wyjaśnia istotę sprawy – powód katastrofy” – skonstatował. Ale i Rabiński widzi w serialu momenty odpowiadające faktom. „Przedstawienie samych skutków choroby jest bliskie prawdy – zauważa. – Bąble, oparzenia – to wszystko występuje przy chorobie popromiennej i jest to dobrze oddane na filmie”.

„Piękny umysł” w soroczce

W „Misiu” reżyser Zagajny oznajmia: „Jest prawda czasów, o których mówimy, i prawda ekranu”. Niewątpliwie w „Czarnobylu” warstwa sensów jest ilustracją bon motu z kultowej polskiej komedii. W serialu, tak jak w hollywoodzkim kinie, bohater potrzebuje odpowiedniego tła do wygłoszenia poglądów i dopiero wtedy nabierają one mocy i stają się swoistym résumé całego obrazu.

I tak w pierwszym odcinku Legasow nagrywa przesłanie w mieszkaniu, które niczym nie różni się od tego należącego do strażaka. Sowieccy profesorowie, a zwłaszcza ci, którzy pełnili ważne funkcje administracyjne, nie byli ludźmi biednymi, nawet na amerykańskie standardy. Tu warto też wspomnieć, że moskiewski szpital, do którego trafił Ignatiew i pięciu pozostałych strażaków, nie mógł być taki, jakim widzimy go oczami Ludmiły. Leczyli się tam aparatczycy i stawiamy dolary przeciw orzechom, że nie odbiegał od elitarnych lecznic z Zachodu.

Cóż jeszcze? Masha Gessen, zgodnie z tym, co zapowiedziała w tytule swego tekstu, wylicza momenty, w których serial „strasznie się myli”, i wskazała m.in. na wizytę Chomiuk w gabinecie mińskiego politruka. W Związku Radzieckim lat 80. ważny urzędnik partyjny w obecności nieznanej sobie osoby nie nalewałby z karafki wódki i nie wychylił całej szklanki. Autorka nie poprzestaje na tym i szczegółowo analizuje postać białoruskiej naukowiec, konkludując jej poczynania:

„Nic z tego nie jest możliwe i wszystko jest zhakowane. Problem polega nie na tym, że Chomiuk jest osobą fikcyjną, ale że ów rodzaj wiedzy eksperckiej, którą ona reprezentuje, jest fikcyjny”.

Jako autorzy książki „Naukowcy spod czerwonej gwiazdy” doskonale rozumiemy te słowa. W sowieckim świecie nikt, kto zajmowałby się nauką, nie mógł przyjąć pozy gniewnego i sprawiedliwego, bo szybko zakończyłby swą działalność. Jako kontrargument można podać aktywność Andrieja Sacharowa, warto jednak skonstatować, że został on ikoną opozycji ZSRR w okresie, gdy nie prowadził już zaawansowanych prac badawczych.

I ten amerykański topos w „Czarnobylu” po prostu zgrzyta. Podobnie odebraliśmy umiejscowienie słynnego obrazu pędzla Ilji Repina „Car Iwan Groźny i jego syn Iwan” tuż przed gabinetem, gdzie odbywają się narady Legasowa i Szczerbiny z Michaiłem Gorbaczowem (David Dencik). Zawiesić to arcysymboliczne i, jak chcą niektórzy, pechowe dzieło na Kremlu byłoby perwersją. Hipokryzja, okrucieństwo, zaślepienie – to można zarzucić sowieckim elitom, ale na pewno nie perwersję kacyka z bananowych wysp.

Zgrzyta też scena z żołnierzem odstrzeliwującym zwierzęta, który w przerwie włącza radio i słucha „Czornego worona”, czyli tradycyjnej kozackiej pieśni, której motywem jest ucieczka wojaka przed śmiercią pod postacią kruka. Zbyt dosadne, choć niewątpliwie adresowane do odbiorców znających kulturę i język rosyjski. Czy nie lepiej byłoby kazać rozgłośni nadać jeden z apokaliptycznych utworów zdobywającego wówczas popularność Wiktora Coja? W „Czarnobylu” takich przerysowanych, symbolicznych elementów, zachowań czy dialogów wyjętych wprost z „Dwunastu gniewnych ludzi” jest za dużo. Na ich tle przekaz serialu, mimo że prawdziwy – Związek Radziecki to państwo rządzone przez kłamców, którzy dla zachowania władzy gotowi są na wszystko – brzmi fałszywie.

Prawda to nie wszystko

„W tym jest tylko prawda, a więc to niesprawiedliwe” – powiedział książę Myszkin z „Idioty” Dostojewskiego i zaintrygował piękną Agłaję. Podobnie tutaj o kwintesencji, a zarazem wartości serialu „Czarnobyl” nie świadczy jego historyczna zgodność z faktami, ale tak jak w całej popularnej kinematografii – poziom artystyczny i walor rozrywkowy. Mazin i Renck stworzyli interesujący i dynamiczny obraz w konwencji katastroficznej, wykorzystując zachodnią tradycję budowania postaci, dialogów, scen i napięć. To, co ich wyróżnia, to sięgnięcie po sowiecki entourage i jego perfekcyjne odwzorowanie. Serial bije dziś rekordy popularności, pozostawiając w tyle dotychczasowych liderów rankingów („Grę o tron” i „Breaking Bad”) i otwierając nową przestrzeń dla popkultury. Tu też dostrzegamy największą wartość tego dzieła.

Kto wie, może polski widz, który pamięta drugą połowę lat 80., zamyśli się nad obrazami „Czarnobyla” i przypomni również wydarzenia z Polski. Pod względem jakości życia ówczesna Warszawa czy Kraków ustępowały Donbasowi i w wielu aspektach również Kijowowi, a w takich miejscach jak Prypeć, który był zapleczem czarnobylskiej elektrowni, żyło się lepiej niż w Puławach czy Bełchatowie. Konstatacja ta może skłonić do dalszych rozważań nad tym, co musiało się stać, żeby nasz kraj przebył drogę rozwoju, dzięki której jesteśmy tu, gdzie jesteśmy. Rzecz jasna widz z Niemiec czy Argentyny nie będzie się nad tym głowił, ale każda nowa refleksja nad Wschodnią Europą jest cenna, nawet jeśli nie będzie miała wartości eksperckiej.

A to, że nie są to płonne nadzieje i „Czarnobyl” już wzbudza zainteresowanie zapomnianą od kilku dekad częścią globu, zdaje się potwierdzać spontaniczna dyskusja, jaką wywołała angielska scenarzystka Karla Marie Sweet. Zarzuciła autorom serialu, że w ich obrazie nie ma osób o innym kolorze skóry. Okazuje się jednak, że wprowadzenie mulata do obsady byłoby zgodne z faktami. W akcji ratunkowej jako jeden z likwidatorów brał udział niejaki Igor Khiriak (w transkrypcji z ros. Igor Chiriak), czarnoskóry Rosjanin, który przybył na miejsce awarii z brygadą pontonowo-mostową, żeby budować przeprawy rzeczne. Tak więc, panie i ponowie prześmiewcy „absurdów poprawności politycznej”, Związek Radziecki był imperium, złym czy dobrym, to inna sprawa, ale wielkim i ponadnarodowym. I to jest żywa, dynamiczna, bez wątpienia nieuwzględniona przez twórców z HBO lekcja „Czarnobyla” – serialu, który skłania do rozważań o naszej najnowszej historii.

Zamiast zakończenia

Ale „zaklinamy was na gazele albo łanie polne”, nie postrzegajcie „Czarnobyla” jako artystycznej kontynuacji prac Andrieja Tarkowskiego. Artyzm Stalkera... Zresztą to dobra okazja, aby przypomnieć sobie to dzieło raz jeszcze.

Artykuł ukazał się w internetowym wydaniu „Nowej Europy Wschodniej” »

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną