Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Dominic Cummings, człowiek, który mówi Borisem

Dominic Cummings Dominic Cummings Forum
Chłopcami brytyjskiej polityki, także Borisem Johnsonem, rządzi ich genialny Mefisto – Dominic Cummings. Jak na razie dość głupio.

Wielką Brytanią rządzi kabała „chłopców”, którzy zachowują się jak licealiści na dużej pauzie – są hałaśliwi, lekkomyślni i brutalni. Za nic mają konstytucję, demokrację i prawdę. A Dominic Cummings jest ich dyrygentem. Nikt na niego nie głosował, uchodzi za to za geniusza i nakręca team Borisa Johnsona w rytm szatańskiej symfonii. Skutki są fatalne.

Trzech chłopców i Mefisto

Przewodniczący Izby Gmin Jacob Rees-Mogg obraził się, że rząd przegrał głosowanie, i leżał rozciągnięty na ławach w Izbie Gmin, udając, że śpi. Dominic Raab, były minister ds. brexitu w rządzie Theresy May, obraża się o wszystko. Sprawia przy tym wrażenie ministranta religii „no deal” – rumieniąc się, opowiada bajkę o udanych negocjacjach z Unią. Bruksela twierdzi z kolei, że Londyn nie przedstawia żadnych propozycji, negocjacje zaś przyjęły formę szczątkową.

Trzeci „chłopiec” to szef rządu Boris Johnson. Obraził się, że opozycja nie chce wyborów wtedy, kiedy chce ich on, tylko parę tygodni później. Stwierdził zrozpaczony, że blokada „no deal” oznacza koniec negocjacji jego rządu z UE. Dwa dni później zmienił zdanie: „Dobra, OK, nie ma wyborów, więc dogadam się z Unią”. Tak kluczą wszyscy spece od demagogii, także Donald Trump. To dziś normalne. Tyle że Johnson jest diabelnie inteligentny. Coraz częściej wygląda na to, że gra w nieswojej sztuce. A wszystko za sprawą „reżysera” – Mefisto Cummingsa.

Przy 10 Downing Street rządzi bowiem on, główny doradca premiera. 47-letni Cummings stał za kampanią „Leave” w referendum 2016 r., wymyślił kłamstwo o 350 mln dodatkowych funtów tygodniowo na służbę zdrowia dzięki brexitowi i chwytliwe hasełko: „Take back control” (przywróćmy kontrolę). Angielski Rasputin od lipca tego roku uchodzi za mistrza abrakadabry i wielkiego stratega. Skompromitował się jednak wiele razy.

Czytaj także: Londyn niczym Budapeszt?

Ej, Corbyn, gdzie te wybory?

To facet, który niedawno, ponoć lekko podpity, nakrzyczał na lidera opozycji Jeremy’ego Corbyna, domagając się od niego natychmiastowej zgody na wybory. Opór opozycji (jej głosy są potrzebne do wymaganej większości dwóch trzecich) zniweczył plan Cummingsa/Johnsona – szybkie głosowanie przed 31 października pod demagogicznym hasłem: „twardy premier i patriota brexitu kontra mięczaki, zdrajcy, czyli posłowie malkontenci”.

Kim jest najbardziej znienawidzony i budzący postrach brytyjski polityk? Człowiek, który chciałby zwalniać ludzi z ministerstw, to w dużej mierze enigma. Premier David Cameron nazwał go kiedyś „zawodowym psychopatą”. Nie bez podstaw.

Cummings urodził się w Durnham na północy Anglii. Jego ojciec pracował na platformie wiertniczej, matka była nauczycielką w szkole specjalnej. Skończył historię starożytną na Oxfordzie (Johnson studiował tam filologię klasyczną). Uwielbia Dostojewskiego, jego idolem jest zaś kanclerz Otto Bismarck. Po studiach przez trzy lata mieszkał w Rosji. Wrócił na Wyspy i pomagał wymyślać kampanię przeciwko wstąpieniu kraju do strefy euro. W 2002 r. został dyrektorem strategii Partii Konserwatywnej, przetrwał osiem miesięcy. Może dlatego, że określił ówczesnego lidera torysów Duncana Smitha mianem „niekompetentnego”.

Czytaj także: Wyciekł tajny raport o katastrofie po brexicie bez umowy

Specjalista od suwerena

Ubiera się w T-shirty i znoszone dżinsy. Paraduje pewny siebie obok zakutego w garnitur Johnsona, jakby trzymał pilota, którym może go kontrolować. Jest inteligentnym ekscentrykiem. Ma świetny (ponoć) instynkt odgadywania sposobu myślenia brytyjskiego „suwerena”. Wie, co kupi angielski lud.

Cummings od lat pracuje jako propagandzista na usługach konserwatystów, choć w rzeczywistości nie znosi tej partii, bo jego zdaniem służy uprzywilejowanym. Był doradcą ministra edukacji Michaela Gove’a. Miał tak kontrowersyjne i jadowite pomysły, że w 2014 r. stracił pracę. Wyjechał wtedy na farmę ojca w północnej Anglii. Zaszył się z ulubionymi książkami o wojskowych strategach i pisał od czasu do czasu artykuły m.in. o pożytkach płynących z budowy bazy na Księżycu wspólnie z Jeffem Bezosem.

Ma niewyparzoną gębę. Lekceważył Camerona, swoich sojuszników w walce o brexit, European Research Group nazywa „pożytecznymi głupcami”, a byłego sekretarza ds. brexitu Davida Daviesa uznał za „tępego jak noga od stołu”. Uwielbia przeklinać, jakby słowo „fuck” było świadectwem geniuszu i stanowczości. Jednemu z szacownych posłów torysów-rebeliantów radził, by „k..., wreszcie zrozumiał, że wyjście z Unii i tak nastąpi 31 października”.

Krytycy Cummingsa twierdzą, że potrafi być wyjątkowo bezczelny. Odkąd zagrał go w filmie „Brexit. The Uncivil War” (marzec 2019) słynny Benedict Cumberbatch, uderzyła mu do głowy woda sodowa. Nie liczą się dla niego żadne autorytety. Kiedy posłowie komisji Izby Gmin wezwali go, by wytłumaczył różne „fake news” (m.in. pomysł z 350 mln funtów zysku po brexicie), zlekceważył ich całkowicie. Niedawno zaś pytał posłów krytykujących Johnsona, którzy przyszli odwiedzić go na 10 Downing Street, kim do diabła właściwie są. Pachniało od niego alkoholem. Styl mało dżentelmeński, nieangielski, nie na miejscu.

Radosław Sikorski: Brexit – przestroga dla innych

Pora na rewolucję

Cummings nienawidzi elit i tradycyjnych konserwatystów. Sam nie jest nawet członkiem Partii Konserwatywnej. Jeszcze bardziej nie znosi urzędników służby cywilnej, która jego zdaniem stoi na drodze do wszelkich radykalnych zmian.

Tymczasem Cummings chciałby, żeby Boris przestał być liderem tradycyjnej partii, ale czegoś w rodzaju „Ludowego Konserwatywnego Frontu Rewolucji”, jak złośliwie żartował jeden z publicystów „The Times”. Umyślił sobie też, by Partia Konserwatywna stała się „Partią No Brexit” – i jest bliski „sukcesu”. Dzięki knowaniom Cummingsa nie ma już w szeregach torysów miejsca dla polityków proeuropejskich ani umiarkowanych. Torysi stają się populistycznymi „leaversami”.

Ale celem Cummingsa, którego nie ukrywa, jest coś innego – zmiana struktury rządu i wstrząśnięcie biurokracją. „Daje taką szansę kryzys wokół brexitu, coś, co wydarza się raz na 50 lub 100 lat” – pisał na swoim blogu. Na krótką metę mistrzowski plan miał zapewnić wieloletnie premierostwo Johnsonowi i brexit już 31 października. Dziś już wiemy, że tego dnia brexit zapewne nie nastąpi (chyba że wymusi go Unia, ale to mało prawdopodobne).

Czytaj także: Za zamkniętymi drzwiami brexitu

Wszystkie pomysły Cummingsa

Nowa ustawa, uchwalona właśnie do końca dzięki współpracy całej opozycji i buntowi części torysów, nakazuje rządowi w Londynie zwrócić się do Brukseli z prośbą o kolejne odroczenie rozwodu – do 31 stycznia. Opozycja porozumiała się, że w poniedziałek odrzuci w parlamencie drugi wniosek Johnsona ws. przyspieszonych wyborów.

Cummings, choć udało mu się wmówić Brytyjczykom w 2016 r., że bardzo zyskają na brexicie, wyszedł z formy. Wykazuje się bowiem coraz większą naiwnością, wręcz ślepotą. Jego bezpardonowość i odwaga coraz bardziej przypominają walenie głową w mur. To z jego powodu Johnson ma za sobą tydzień poniżających klęsk w parlamencie, których długo nie zapomni.

Pierwszy zasadniczy błąd obnaża widoczny brak iskry bożej u genialnego stratega. Cummings ustawił Johnsona w jego publicznych występach w roli „toffa” (bogatego snoba z wyższych sfer), który udaje mówiącego z pospolitym akcentem, przeciętnego gościa z pubu. „Padnę trupem w przydrożnym rowie, ale nie pojadę do Brukseli” – mówił Boris. Tę knajacką rolę odgrywa kiepsko, jest nieautentyczny, nieprzekonujący. Ma przyciągać wyborców z robotniczych okręgów na północy Anglii, które głosowały przeciw brexitowi, ale ludzie czują, że udaje. Przeklinając, nawet w Izbie Gmin, nie ma czaru, którym przekonał do siebie klasę średnią jako mer Londynu. Traci dawnych zwolenników, a nowych może nie zyskać.

Cummings okazał się więc kiepskim reżyserem polityka, który jako mer potrafił ująć ludzi niezależnie od ich zamożności, rasy i narodowości. Dziś sprawia raczej wrażenie rewolucjonisty, sapiącego i wrzeszczącego coś bezładnie na wiecach (tak jak w Yorkshire). Jeśli tak dalej pójdzie, Johnson wcale nie wygra wyborów (dziś jeszcze ma szansę), bo wypadnie niepoważnie nawet na tle „dobrego dziadzi lewicowca” Jeremy’ego Corbyna. Mimo socjalistycznych pomysłów lider Partii Pracy w porównaniu z Johnsonem sprawia wrażenie ostoi zdrowego rozsądku.

Cummings popełnił też ostatnio kilka innych szkolnych błędów. Dużo za dużo jak na „geniusza marketingu i strategii”. Po pierwsze, nie przewidział oporu wobec zawieszenia parlamentu ani rebelii ponad 20 posłów konserwatywnych przeciwnych brexitowi bez umowy. Nie spodziewał się też, że Corbyn będzie na tyle twardy i przebiegły, by odmówić elekcji w październiku.

Po nagłym, perfidnym zawieszeniu prac parlamentu w samym środku kryzysu Johnsonowi przestali wierzyć nie tylko laburzyści, ale i część konserwatystów. Polityk, podejrzewany o ustawiczne kłamstwa, wpadł we własne sidła. Z pewnością nie podziękował za to Cummingsowi.

Czytaj także: Brytyjscy artyści komentują brexit poprzez sztukę

Wyprowadzka z Downing Street?

Cummings to oczywiście megacynik. Przyznaje ponoć prywatnie, że negocjacje ludzi Johnsona w Brukseli, którymi tak chwali się jego szef, to od początku tylko zasłona dymna. Chodziło o co innego – o ogranie opozycji. Jak długo można tak ciągnąć? Zapewne niezbyt długo. Cummings nigdzie nie pracuje zbyt długo.

Wkrótce może się okazać, że Boris Johnson nie będzie miał innego wyjścia, niż spełnić prośby wielu szanowanych konserwatystów (m.in. Johna Majora): będzie musiał pozbyć się doradcy. Zdaniem wielu z nich Cummingsa już dziś powinno się z hukiem wyrzucić. Boris pozbawiony kontrolera zacząłby może mówić własnym głosem. Układać brexitowe puzzle samodzielnie, kierując się instynktem liberała, którym po trochu przecież wciąż jest. Na tę transformację może być już jednak za późno.

Mefisto Cummings zatruł bezpowrotnie brytyjską politykę, ale pierwszą ofiarą nacjonalistycznej pseudorewolucji, którą rozkręcił wraz z „muszkieterami brexitu”, może paść sam premier. Adaptując nieco wyświechtane, ale celne powiedzenie: „Rewolucja pożera własnych chłopców”. Włączając Borisa Johnsona.

Czytaj także: Widmo brexitu bez umowy zaczyna rozsadzać Wielką Brytanię

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną