Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Dlaczego Kanadyjczycy nie kochają Justina Trudeau jak kiedyś?

Justin Trudeau Justin Trudeau Forum
Kiedy w 2015 r. Justin Trudeau obejmował władzę, świat zachwycał się jego progresywnym, równościowym gabinetem. Wtedy gwiazda Trudeau mogła jasno rozbłysnąć, bo tło wokół nieco przyciemniało, a miejscami zbrunatniało.
Okładka książki „27 śmierci Toby′ego Obeda”materiały prasowe Okładka książki „27 śmierci Toby′ego Obeda”

W ostatnich wyborach w Kanadzie Justin Trudeau utrzymał władzę, ale stracił większość w parlamencie i utworzy rząd mniejszościowy. Zwycięstwo ma gorzkawy smak. Gdy w 2015 r. obejmował władzę, świat zachwycał się jego progresywnym, równościowym gabinetem. Wtedy gwiazda Trudeau mogła jasno rozbłysnąć, bo tło wokół nieco przyciemniało, a miejscami zbrunatniało. – Kiedy w 2015 r. liberałowie obejmowali rządy w Kanadzie, w USA i wielu państwach europejskich wzbierały fale różnej maści populizmów, nacjonalizmów, protekcjonizmów, partykularyzmów oraz antyimigracyjnej retoryki. Na tym tle Trudeau jawił się jako polityk z innej bajki – otwarty, empatyczny, humanitarny. Skrajne przeciwieństwo dla nacjonalistycznie zorientowanych populistów i jeden z najwyraźniej słyszalnych głosów liberalnego, progresywnego świata – mówi dr Tomasz Soroka, kanadysta z Instytutu Amerykanistyki i Studiów Polonijnych Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Miesiąc miodowy był intensywny, ale krótki. W ciągu jednej kadencji gwiazda Trudeau przyblakła, a jego marka osobista uległa niekontrolowanej implozji. Mamy 2019 r., a premier „ulubionego kraju świata” stoczył bój o utrzymanie się przy władzy. Energia i nadzieja, które były motorem wyborów w 2015 r., są ledwie dalekim wspomnieniem. Wielu Kanadyjczyków głosowało nie za Trudeau, a przeciw jego oponentom.

Byle nie Justin Trudeau

Pierwszym z nich jest Andrew Scheer, przywódca konserwatystów. Przez długi czas największym skandalem tegorocznej kampanii było odkrycie, że Scheer nie powinien przedstawiać się jako agent ubezpieczeniowy, bo nie uzyskał pełnej licencji, ale po prostu zaczepił się na parę miesięcy przy sprzedaży polis. To dobrze pokazuje temperaturę debaty. Pasuje też do wizerunku lidera konserwatystów, który bardzo stara się być zwyczajny, przeciętny, „taki jak ty”, a raczej „byle nie taki jak Justin”. Do tego, jak zauważał Stephen Marche na łamach „The Atlantic”, „Scheerem nikt się nie przejmuje. Ale może Kanadyjczycy chcą właśnie premiera, którym za bardzo nie będą musieli się przejmować?”.

Po aferze ubezpieczeniowej kampania na chwilę nabrała rumieńców. Liberałowie wyciągnęli też Scheerowi, że potępiał równość małżeńską, fundamentalne prawo współczesnych Kanadyjczyków do realizowania życia osobistego. To tutaj spory balast, nawet dla konserwatysty – ale cios odparowano. Wypłynęły bowiem zdjęcia Trudeau, który 18 lat temu, jako nauczyciel w prywatnej szkole, wystąpił na balu charytatywnym w przebraniu Aladyna z pomalowaną na czarno twarzą. Takie przywłaszczanie tożsamości to „blackface”, niemieszczący się dziś w kanonie kulturowym sposób wyrażania pogardy i wyższości wobec ludzi o innym niż biały kolorze skóry. W Polsce odczytano to jako „przebierankę”, ale w Kanadzie to skandal – zachowanie uważane za nieakceptowalne.

Kryzysem zarządzono książkowo – Trudeau przeprosił, był zawstydzony i „cholernie wkurzony na samego siebie”. Słupki poparcia drgnęły i notowania spadły, ale było to zaledwie ukłucie, nie nokaut. Jednak im bliżej wyborów, tym cięższe oskarżenia wytaczano. Wkrótce opinię publiczną zelektryzował fakt, że Andrew Scheer jest też obywatelem USA. Dlaczego ten fakt zataił? Kandydat opozycji odparł, że nikogo nie okłamał – po prostu nikt go o ten paszport wcześniej nie zapytał.

Czytaj także: Blackface. Ile w tym zabawy, ile rasizmu

Pojedynek na osobowości

W dalszym ciągu pojedynek toczył się nie na argumenty, lecz na osobowości. Kampania była powierzchowna i niemrawa. Kandydaci kąsali się, wyciągając (głównie obyczajowe) trupy z szafy przeciwnika. Ataki były przypadkowe, a kontry spóźnione. Na długo przed wyborami było wiadomo, że leitmotivy będą dwa: kryzys klimatyczny i wzrost cen (zwłaszcza mieszkań), bo to tym najbardziej przejmują się dziś Kanadyjczycy. Zabrakło i przełomu, i entuzjazmu.

Problem tej polityki polega dziś na tym, że w kwestiach fundamentalnych wszyscy się zgadzają. Priorytety polityki zagranicznej są właściwie niezmienne, w polityce krajowej kontrowersji też specjalnie nie ma. Jeden z największych sukcesów, wprowadzony przez liberałów tzw. Child Benefit, odpowiednik naszego 500 plus, to pomysł, z którym nikt nie waży się dyskutować, nawet opozycja.

Nic dziwnego, że programy wyborcze przypominały modyfikacje tego samego kursu na przyszłość, z niewielkimi odchyleniami, które pozwalają jakoś się odróżnić. Jednym z nich jest stosunek do tzw. podatku węglowego. Trudeau chce w ten sposób zniechęcić do coraz droższej emisji C02 i do 2050 r. uczynić kanadyjską gospodarkę całkowicie zeroemisyjną – co konserwatyści nazywają „skokiem na kasę” albo „jeszcze jednym podatkiem”. Ale nawet oni opowiadają się za znaczącym ograniczeniem emisji.

Nawet gdyby Trudeau został odsunięty od władzy, Kanada aż tak by się nie zmieniła. Nadal bylibyśmy krajem liberalnym, a właściwie krajem liberałów – mówi Jonathan Kay, publicysta konserwatywnego dziennika „National Post”. – Nasi konserwatyści wcale nie są tacy zachowawczy. Są proimigranccy, nie ruszą liberalnej ustawy aborcyjnej, nie zakażą małżeństw jednopłciowych i nie podważą zasad państwa opiekuńczego.

Konserwatywne grupy wyborców miały łatwo – ich interesy reprezentuje Partia Konserwatywna i dylematu nie ma. Gorzej z postępowcami. Ci dzielą głos na czworo, a właściwie na troje. Dla jednych naturalnym wyborem było przedłużenie mandatu liberałom Trudeau. Zawsze pozostaje też Partia Zielonych (z marginalnym poparciem). Ale wielu postępowo nastawionych Kanadyjczyków jest znużonych, rozczarowanych, a czasem wręcz zawstydzonych skandalami, jakie wybuchają na liberalnych salonach. Dla nich realną alternatywą jest lewica i jej Narodowa Partia Demokratyczna z rosnącym w siłę Jagmeetem Singhiem. Demokraci nigdy samodzielnie nie wygrali, ale chętnie wchodzą w koalicje i rosną. – Singh był najważniejszą i najbardziej charakterystyczną postacią tej kampanii. To Trudeau 2019 r. – mówi Tim Harper, komentator największego kanadyjskiego dziennika „The Toronto Star”.

Emanacja kanadyjskiego snu

Singh to pierwszy szef partii na poziomie federalnym, który pochodzi z mniejszości etnicznej. Self-made man, nie ma kapitału politycznego, z jakim w 2015 r. startował Trudeau, syn popularnego premiera Kanady Pierre′a Elliotta. Trudeau senior był uważany za męża stanu. To jemu kraj zawdzięcza konstytucję, rewolucję obyczajową i dźwignięcie Kanady do pierwszej ligi narodów.

Singh nie ma takiego zaplecza, ale ma wszystko inne, za czym tęskni postępowa Kanada – szczególnie młode pokolenie i imigracja. Jest emanacją kanadyjskiego snu: wykształcony prawnik poliglota z Toronto, w doskonale skrojonym garniturze i z nieodłącznym, jaskrawym sikhijskim turbanem. Dysponuje też większością atutów, jakie wyniosły do władzy obecnego premiera. Ma postępowe poglądy, zaangażowanych entuzjastów wspierających jego kampanię i talent do podbijania serc. Jest też wszystkim, czym już nie jest Trudeau. Bo karta młodości i entuzjazmu, którą tamten wygrał poprzednie wybory, jest dziś zgrana i pokancerowana. Justin zbliża się do pięćdziesiątki i grawituje w stronę establishmentu, od którego tak gorliwie odcinał się w poprzedniej kampanii.

W dodatku na światowej arenie przybyło mu konkurencji. Marka Trudeau w pierwszych latach kadencji była zbudowana w opozycji do figury Donalda Trumpa, ale okazało się, że są na świecie przywódcy, którzy z powodzeniem mogą tę rolę odgrywać – jak Emmanuel Macron czy Alexandria Ocasio-Cortez.

Seria niefortunnych zdarzeń, która od połowy kadencji pogrąża Trudeau, nie przesuwa jego elektoratu w stronę konserwatystów, lecz właśnie w stronę Partii Demokratycznej. Na skandalach i katastrofach wizerunkowych Trudeau kapitał buduje małomówny Singh. Działa podręcznikowo. Kiedy jego przeciwnik potyka się, nie pogrąża go, nie kopie leżącego, lecz stoi spokojnie z założonymi rękami, patrząc, jak tamten stacza się w przepaść.

Jego kampania zachwiała się dwa tygodnie przed wyborami, kiedy – zdając sobie sprawę, że od decyzji demokratów może zależeć kształt przyszłej koalicji rządowej – zaczął stawiać liberałom żądania. W rezultacie, choć początkowo osłabił Trudeau, na ostatniej prostej stracił część elektoratu.

Rdzenni mieszkańcy Kanady na marginesie

Na korzyść demokratów przemawia też to, że władza ich nie zużyła – nigdy jej nie mieli. Singh nie jest więc na razie za nic rozliczany, składa obietnice i snuje plany, choć jak to zrobić – nie zdradza. Podczas niedawnej konferencji mówił o zakazach spożywania wody pitnej, obowiązujących w wielu regionach zamieszkiwanych przede wszystkim przez rdzennych Kanadyjczyków. „Czy gdyby ten kryzys dotyczył mieszkańców Toronto, Edmonton albo Vancouver, zadałby mi pan to pytanie? Czy rozmawialibyśmy o braku dostępu do wody pitnej dla mieszkańców dużych [w domyśle – białych] miast? Nie. Dlaczego więc nadal w ogóle musimy rozmawiać o tym kryzysie?”.

To samo pytanie – dlaczego w kraju, który ma największe rezerwuary słodkiej wody na planecie, dostęp do niej bywa luksusem – Kanada zadaje sobie od lat. Odpowiedź ma korzenie w latach kolonialnej, krzywdzącej polityki państwa względem rdzennych mieszkańców. Systemowo i latami byli spychani na margines swego mlekiem i miodem płynącego kraju i dziś ich tragicznej sytuacji nie da się naprawić jedną ustawą. Przekonał się o tym dobrze Trudeau, ale wyborcy nadal chcą zmiany – nie tylko dobrej, ale przede wszystkim radykalnej. Korzysta na tym opozycja, bo żaden polityk nie ma odwagi, by dokonać realnych zmian.

USA punktem odniesienia dla Kanady

Tymczasem kwestia rdzenna nie jest jedyną rafą, na którą władował się rząd Trudeau. Władzę przyszło mu sprawować w czasach nieprzewidywalnego Trumpa, a to polityka USA jest największą determinantą kanadyjskiej: nie tylko zagranicznej, ale i gospodarczej. Stany są odbiorcą trzech czwartych kanadyjskiego eksportu i źródłem, z którego pochodzi dwie trzecie importu do Kanady. – Takiego uzależnienia od handlu z jednym partnerem nie notuje żaden kraj G7, G20 czy OECD – przypomina dr Soroka.

Jak mawiał Trudeau senior, Kanada jest myszą śpiącą u boku słonia. Jeden nierozważny gest i mysz ginie. Trudeau gospodarczo skacze po uciekających krach; zmuszony przez Biały Dom do renegocjacji umowy NAFTA, podstawy eksportu, uratował, co się dało, kosztem trzeciej strony umowy, czyli Meksyku. Walczy o miejsca pracy, czasem w konflikcie ze złożonymi obietnicami – w szczególności chodzi tu o przyrzeczenia wobec rdzennych mieszkańców Kanady. Pogodny i uśmiechnięty, zawsze chętnie fotografujący się podczas niezliczonych photo-ops, jest skuteczny w kwestiach gospodarczych, bez względu na koszty. Widać to w konsekwencji budowania rurociągów, które napędzają gospodarkę paliwową, nawet jeśli biegną przez święte rdzenne ziemie.

Dziś gospodarka ma się nieźle, choć perspektywy są niepewne, głównie za sprawą spowolnienia gospodarczego w USA. Bezrobocie jest na rekordowo niskim poziomie 6 proc., a transfery społeczne płyną szerokim strumieniem. Polityka fiskalna jest liberalna – oszczędności są po to, by je wydawać, zdają się mówić rządzący. Wskaźniki ekonomiczne świecą na zielono, ale słupki poparcia topnieją. Dlaczego więc Trudeau w 2019 r. musiał walczyć o przetrwanie? Co poszło nie tak?

Rysy na szkle Trudeau

Jedną z przyczyn są kryzysy wizerunkowe, a właściwie brak spójności. Dla jednych to hipokryzja i manipulacja oczekiwaniami, dla innych rozszczepienie między planem a wykonaniem. – Spotyka to wszystkich polityków. Ale u Trudeau ta zmiana jest dojmująca, bo od początku budował wizerunek pierwszego feministy, najgłośniejszego orędownika wielokulturowości, największego obrońcy środowiska – mówi Jonathan Kay. Dziś widać, że nie przeszedł on politycznych crash testów. Okazało się, że zapowiedzi z programu są tyleż szlachetne, co nierealne. Jedną z większych klęsk rządu Trudeau jest impas w relacjach z Indigenous Peoples, rdzennymi mieszkańcami Kanady.

To właśnie kwestie rdzenne były mieczem, którym wojował Trudeau i który zadał mu teraz dotkliwe rany. Liberałowie sprawy pojednania i rekompensat wpisali do swego programu. Stać nas na to – i moralnie, i finansowo – by zapłacić za lata krzywd i wyrównać długo nieregulowane rachunki z pierwszymi mieszkańcami tych ziem. Ale obietnica pojednania, choć w 2015 r. poruszyła wielu wyborców, nie dała się tak łatwo wcielić w życie. Głównie dlatego, że rządowi nie udało się przejść od kwestii symbolicznych do praktycznych. Zrobiono bardzo dużo, zarówno politycznie, jak i gospodarczo, ale to wciąż o wiele za mało.

Choć Trudeau dokonywał symbolicznych ekspiacji i pielgrzymował jako rzecznik pojednania, niejednokrotnie płacząc podczas publicznych ceremonii, nie wyzbył się pragmatyzmu. U schyłku kadencji mierzył się ze skandalem, który dezawuuje jego wcześniejsze dokonania i podaje w wątpliwość wartości, z którymi szedł do wyborów. Ale to przeciwnicy polityczni go pogrążyli. Cios – kto wie, czy nie śmiertelny – zadał sobie sam.

Rany z własnej ręki

Oto na początku 2019 r. wybuchł skandal wokół SNC Lavalin, kanadyjskiego potentata inżynieryjno-budowlanego, oskarżonego o złamanie prawa poprzez dawanie łapówek libijskim urzędnikom reżimu Muammara Kadafiego. Gdyby koncern został ukarany na drodze formalnego postępowania, automatycznie zostałby wykluczony z ubiegania się o kontrakty rządowe. A to oznaczałoby cios dla firmy, ale przede wszystkim brak środków do życia dla blisko 4 tys. jego pracowników i ich rodzin. Który polityk chciałby mieć ich na sumieniu?

Chcąc ratować gospodarkę i tonować niepokoje, Trudeau próbował wpłynąć na ówczesną prokurator generalną i minister sprawiedliwości Jody Wilson-Raybould, by nie wszczynała procedury i pozwoliła koncernowi na dobrowolne poddanie się karze. Minister odmówiła, ale naciski nie ustawały. W końcu Trudeau podziękował Wilson-Raybould za zasługi i zaproponował jej tekę minister ds. weteranów wojennych. Nie posłuchała, więc została odsunięta i w atmosferze skandalu opuściła rząd. Pociągnęła za sobą kilka innych osób, głównie kobiet, które do tej pory były lokomotywami gabinetu Trudeau, a teraz się od niego odcięły.

Sam premier stanął przed komisją etyczną, która jednoznacznie potępiła jego działania. Słupki poparcia stopniały i to wtedy konserwatyści dogonili w sondażach partię rządzącą. To głęboka rysa na wizerunku postępowca, oddanego zarówno kwestii pojednania, jak i feministy szanującego podmiotowość kobiet.

Ale jak pokazuje historia, Kanadyjczycy bywają skłonni przymykać oko na skandale tak długo, jak długo budżet trzyma się w ryzach. Takie pragmatyczne podejście zakłada, że to wszystko przykre, ale często nieuniknione odpryski wielkiej polityki i cena za władzę, która mimo globalnych niepokojów utrzymuje bezpieczny i stabilny kurs. Świat goreje – dosłownie i w przenośni. Mamy katastrofę klimatyczną, Unia Europejska chwieje się w posadach, Biały Dom jest coraz bardziej nieprzewidywalny, wojna handlowa z Chinami może wywołać tąpnięcie globalnej gospodarki, gorączka nacjonalizmu wchodzi w fazę pandemii. Świat, jaki znamy, trzeszczy – być może na chwilę przed kryzysem, którego rozmiarów nie potrafimy sobie jeszcze dziś wyobrazić. This is not a drill. Kanada rozumie, że to nie są ćwiczenia.

Przeciwnicy obecnego premiera mówią, że mają dość jego błazeńskich przebieranek, braku radykalnych reform, niespójności i hipokryzji, niejednoznacznych etycznie gestów. Odsuwając Trudeau od władzy, tego wszystkiego naturalnie mogli się pozbyć – ale koszty utraconych możliwości są dziś niepoliczalne, a przez to z pewnością niedoszacowane. Kanada rozumie, że gdyby 21 października zabrała władzę Trudeau, byłoby inaczej, ale wcale nie jest powiedziane, że lepiej. Przygrywką do tegorocznych wyborów federalnych były przecież wybory prowincjonalne. W Ontario, największej, najbogatszej i najludniejszej, bo mającej blisko 14,5 mln mieszkańców prowincji, liberałowie w 2018 r. utracili władzę w kompromitującym stylu. Dziś zamiast postępowej Kathleen Wynne rządzą tam konserwatyści z premierem Dougiem Fordem, nazywanym czasem „Małym Trumpem”. Jego populistyczny rząd zamazuje i zawraca większość dokonań poprzedników – wzmacniając antyimigranckie nastroje, strasząc konsekwencjami edukacji seksualnej i orędując za gospodarką opartą na złożach kopalnych.

Kanadyjczycy widzą więc, jak może wyglądać polityka postliberalna, i nawet ci, którzy załamują ręce nad wizerunkowymi potknięciami premiera, mogli chcieć dać mu kolejną szansę. Poza tym kto zmienia generała w trakcie zwycięskiej kampanii? Wystawiając liberalnemu rządowi kolejną żółtą kartkę, powiększając kredyt zaufania i przymykając oko na kolejne niedociągnięcia, potknięcia i porażki, Kanadyjczycy nie są wyrozumiali wobec premiera. Są przede wszystkim pragmatyczni i zatroskani o siebie.

Joanna Gierak-Onoszko jest autorką książki o Kanadzie „27 śmierci Toby′ego Obeda”.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną