Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Co dalej z ISIS? Rosja, Turcja i Chiny mają problem

Tureckie i rosyjskie wozy bojowe patrolują północną Syrię. 1 listopada 2019 r. Tureckie i rosyjskie wozy bojowe patrolują północną Syrię. 1 listopada 2019 r. Forum
Amerykanie zabili przywódców samozwańczego kalifatu i wiele wskazuje, że zamierzają wycofać się z pierwszej linii walki z ISIS. Problem zostawiają prezydentowi Turcji, Rosji, Europie, a nawet Chinom.

Na odchodne siły USA po kolei likwidują przywódców ISIS. Po Abu Bakr al-Bagdadim zginął jego prawdopodobny następca. Donald Trump ogłosił, a departament stanu doprecyzował, że „numer dwa”, Abu al-Hasan al-Muhadżir, rzecznik terrorystycznego kalifatu, został zabity. Według kurdyjskich oddziałów SDF miał to być kolejny etap większego przedsięwzięcia. Wygląda to tak, jakby Amerykanie chcieli po kolei zneutralizować osoby z kierownictwa dżihadystów, by przypieczętować zniszczenie „fizycznego kalifatu”, jak nazywano struktury, które w szczytowym momencie opanowały spore połacie Syrii i Iraku.

Czytaj też: Lider tzw. Państwa Islamskiego nie żyje

Trump lubi szybkie sukcesy

Walka Amerykanów z ISIS w fizycznym wymiarze – na terytorium Syrii – zaczęła się w 2014 r. Niemal w tym samym czasie, gdy Europa mierzyła się z szokiem wywołanym rosyjską agresją na Ukrainę, prezydent Barack Obama musiał mierzyć się z nowym kryzysem na Bliskim Wschodzie. Bezpośrednim impulsem do działania była tragiczna sytuacja Jazydów i Kurdów, zagrożonych przez postępy ofensywy dżihadystów w Iraku (zajęli niemal jedną trzecią terytorium). USA naloty zaczęły w sierpniu, ale mało kto pamięta, że walka z ISIS była niemal tak samo ważnym tematem wrześniowego szczytu NATO w Walii co odpowiedź na rosyjską aneksję Krymu. Wkrótce pod auspicjami USA znów zawiązano „koalicję chętnych” i uruchomiono operację Inherent Resolve z udziałem sojuszników z NATO, Azji i świata arabskiego (przez dwa lata brały w niej udział polskie samoloty F-16, wykonujące loty rozpoznawcze z Kuwejtu).

Obama, który rok wcześniej zagroził, a następnie odstąpił od ataku na Syrię za użycie broni chemicznej przeciw cywilom w wojnie domowej, we wrześniu 2014 r. się nie zawahał. Po ponad roku pojawiły się pierwsze doniesienia o udziale w walkach w Syrii niewielkich oddziałów wojsk lądowych USA, których rolą było głównie wspieranie Kurdów. Po zmianie prezydenta, mimo że Trump szedł do władzy z hasłem wycofania wojsk z „bezsensownych i niekończących się wojen”, działania militarne tylko przybrały na sile. Weszła ciężka artyleria, wyrzutnie rakietowe, strategiczne bombowce. Po trwającej dziewięć miesięcy bitwie wyzwolono iracki Mosul. Cztery miesiące trwały boje o nieformalną stolicę kalifatu Rakkę. Wyparcie ISIS i likwidacja bastionów dżihadystów zabrały niemal pięć lat.

Żądny natychmiastowych sukcesów Trump ogłaszał zwycięstwo kilkakrotnie: w lutym 2019 r., potem w marcu, ostatnio w październiku. Ale propaganda to jedno, a realia – drugie. Nawet zabicie formalnego lidera czy jego najbliższego współpracownika nie oznacza eliminacji całej sieci dżihadystów.

Czytaj też: Czarna dziura Syria. Kto i dlaczego jeszcze o nią zabiega

Ideologię zwyciężyć trudniej

Ludzi bowiem da się wyeliminować, ale z ideologią jest trudniej. Pozbawieni stałej presji i poczucia zagrożenia, niemuszący ukrywać się i ciągle uciekać, „zarażeni” radykalizmem młodzi ludzie – będą szukać kontaktu, łączyć się w grupy, budować struktury. Tak działała al-Kaida, tak działa ISIS. Jest kilka powodów, dlaczego po śmierci al-Bagdadiego ISIS może nawet przeżyć chwilowy renesans. Po pierwsze – założyciel i przywódca kalifatu umarł jako męczennik. Nie został zastrzelony, nie zginął w bombardowaniu. Sam zdetonował ładunek wybuchowy, zabijając siebie i trójkę dzieci, co potwierdzili Amerykanie. Nie oddał się w ręce niewiernych, nie poddał upokarzającym przesłuchaniom, umarł na własnych warunkach – tak przynajmniej to wygląda w interpretacji jego bojowników. Natomiast okoliczności śmierci – zwłaszcza nagłośnione przez USA wykorzystanie w akcji psów – wywoła u jego wyznawców wściekłość. Psy uznawane są w islamie za zwierzęta nieczyste (choć znawcy tej religii mogą mieć za złe takie uproszczenie). Jest prawdopodobne, że w tunelu, gdzie zginął al-Bagdadi, mogło dojść do bliskiego kontaktu z psem bojowym K9, którego zasługi w operacji wychwalał sam Trump. Najwyraźniej była to swego rodzaju premedytacja.

W ISIS od dawna nie istniało centralne dowództwo, a lider nie był w ścisłym sensie głównodowodzącym. Al-Bagdadi unikał elektronicznych środków łączności, podobno nie używał telefonu. Porozumiewał się przez kurierów. Taki styl życia uniemożliwia dowodzenie – było rozproszone, nieskoordynowane. Dlatego chwilowy brak przywódcy nie sparaliżuje działań poszczególnych komórek, oddziałów czy indywidualnych bojowników, w których naturalna jest chęć odwetu. Samozwańczy kalifat ma już zresztą nowego kalifa. Poprzez swoją agencję informacyjną Amak ISIS potwierdziło śmierć Abu Bakra al-Bagdadiego i wskazało następcę – Abu Ibrahima al-Haszemi al-Kuraisziego. Bliskowschodnie źródła przyznają, że prawie nic o nim nie wiedzą. Z brzmienia nazwiska wynika, że przyznaje się do pochodzenia z plemienia Proroka. Z tego samego rodu pochodzić ma nowy rzecznik ISIS Abu Hamza al-Kuraiszi. Najważniejszym przesłaniem opublikowanego w sieci komunikatu był apel o deklarację wierności nowemu kalifowi.

Czytaj też: Kto naprawdę zdradził Kurdów

Pekin boi się radykalnego islamu

Takie deklaracje regularnie składały większe czy mniejsze ugrupowania. W ubiegłych latach nagłaśniano przysięgi wierności ISIS od Nigerii po Filipiny. Grupy najbardziej znane, m.in. z okrucieństwa, to zachodnioafrykańskie Boko Haram czy odłam somalijskiego al-Shabaab. Personalna fascynacja ISIS i al-Bagdadim przyniosła zamachy „samotnych wilków” czy niewielkich grupek w Strasburgu, na Sri Lance, w Orlando. Najbardziej zaniepokojone możliwością odrodzenia się ISIS wydają się kraje południowo-wschodniej Azji – Indonezja i Malezja, skąd pochodzi kilkuset rozpoznanych bojowników walczących w Syrii.

Zaraz po tych krajach odrodzenia lub przeobrażenia ISIS boi się regionalny hegemon – Chiny. Pekin obawia się radykalizacji muzułmańskich Ujgurów we Wschodnim Turkiestanie (jedna szósta terytorium Chin), mniejszości etnicznej od lat traktowanej bezwzględnie. Sam al-Bagdadi wymieniał Chiny jako jeden z głównych frontów walki, a Ujgurów miało być w szeregach ISIS nawet 5 tys. Zjawisko pączkowania odnóg siatki terrorystycznej znane jest dobrze z dziejów al-Kaidy – niektóre odnogi obumarły, inne urosły. Warto pamiętać, że samo ISIS – wtedy bardziej znane jako ISIL – do 2014 r. było taką odnogą „bazy” bin Ladena w Iraku. „Eksport” islamskiego terroryzmu i radykalizmu do Chin musi być jednym z najgorszych koszmarów Pekinu.

Czytaj też: Państwo Islamskie odbudowuje się w Syrii

Uwolnieni terroryści z ISIS

Największym zagrożeniem są ci, którzy na całej sytuacji zyskali najbardziej – uwolnieni w wojennym zamieszaniu bojownicy ISIS. Według różnych szacunków w kurdyjskich więzieniach było ich ciągle 10–12 tys. Po wycofaniu się Amerykanów i wejściu Turków do północnej Syrii Kurdowie mieli ważniejsze sprawy na głowie niż pilnowanie więźniów. Doniesienia o wypuszczaniu dżihadystów zaczęły się pojawiać niemal natychmiast po rozpoczęciu tureckiej ofensywy, choć częściowo mogły być kurdyjską strategią, obliczoną na zmianę amerykańskiej decyzji. Trump głośno krzyczał, że to Europa i inne kraje muszą przejąć przetrzymywanych przez Kurdów bojowników, ale zdaje się, że niewiele zrobił, by przygotować ich transfer, zanim ogłosił odwrót.

Oczywiście to nie całkiem „wina Trumpa”. Problem, co zrobić z bojownikami, których udało się schwytać, pozostaje nierozwiązany od lat i wymaga czegoś więcej niż presja USA lub szantaż ze strony zdesperowanych Kurdów. Dziś nikt na 100 proc. nie wie, ilu wyćwiczonych dżihadystów jest na wolności, skąd pochodzą i gdzie się wybierają. Tykające bomby mogą się znaleźć wszędzie.

Wydaje się oczywistością, że zapobieżenie odtworzeniu komórek i struktur kalifatu w Syrii wymaga stałej obecności wojskowej lub policyjnej oraz sprawnego działania, najlepiej służb państwowych. Nie ma jednak najmniejszych szans, by była to w stanie samodzielnie zrobić Syria, która co prawda podnosi się z załamania wywołanego wojną domową, ale ani nie ma wystarczających sił ani nie kontroluje w pełni własnego terytorium. Jest paradoksem, że w zaistniałej sytuacji to reżim Assada, którego kilka lat temu Zachód widziałby najchętniej na śmietniku historii, jest sprzymierzeńcem w opanowaniu zagrożenia. Na terytorium Syrii działają jednak trzy inne siły, które go wspierają: Rosja, Iran i Turcja. Bardzo wątpliwe, by Iran chciał przyczynić się do stabilizowania sytuacji w regionie. Ale Turcja i Rosja to już inna sprawa.

Czytaj też: Jakie lekcje, też dla Polski, płyną z napaści Turcji na Kurdów

USA do Rosji: Sprawdzamy

Krytykowane na świecie – i w samych USA – wycofanie amerykańskich wojsk z północnej Syrii było z jednej strony ukłonem wobec Recepa Erdoğana, który od tej pory niemal swobodnie może atakować Kurdów, a z drugiej – „psikusem” wobec Putina. Opuszczenie przez USA terenów syryjsko-tureckiego pogranicza pozostawia je faktycznie w rękach Rosji jako mocarstwa dominującego, ale wraz z dominacją zrzuca na Rosjan odpowiedzialność za pozostałości dżihadystycznej siatki. A ponieważ na innych obszarach Syrii, gdzie do tej pory toczyły się działania zbrojne, międzynarodowa koalicja nadal działa, uciekinierzy i najbardziej zatwardziali bojownicy kalifatu mogą szukać schronienia właśnie tam, gdzie nie ma już największego dla nich zagrożenia – Amerykanów.

Turecki prezydent od lat jest oskarżany o pośrednie lub bezpośrednie wspieranie islamskiego ekstremizmu. W syryjskich warunkach głównie przeciwko Kurdom. Teraz jednak, gdy wymusił ich wycofanie znad granicy i ma możliwość otwartego działania, będzie mu trudniej nie zauważać problemu ISIS. Rosjanie generalnie traktują islamski radykalizm jako jedno z największych zagrożeń, a o kaukaskich bojownikach w szeregach ISIS zawsze wypowiadali się z ogromnym niepokojem. Trump dał Moskwie okazję do „wykazania się” w walce, nie tylko w propagandzie.

Globalna wojna z terroryzmem właśnie wchodzi w nowy etap, tyle że z zupełną zamianą ról. Przez najbliższe kilka lat, zwłaszcza jeśli w USA na drugą kadencję wybrany zostanie Trump, Amerykanie mogą stanąć z boku i przyglądać się, jak inni radzą sobie z tym problemem. Nie bezczynnie, ale nie w pierwszym szeregu.

Czytaj też: Odwrót z Syrii? Powoli albo wcale

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną