Co trzeci dorosły mieszkaniec Hongkongu przypłacił ostatnie protesty objawami zespołu stresu pourazowego (PTSD), podobnego do tego, który odczuwają osoby dotknięte np. konfliktami zbrojnymi. To ustalenie naukowców z wydziału medycyny University of Hong Kong. Wyniki ich badań zostały właśnie ogłoszone w brytyjskim magazynie medycznym „The Lancet”.
Hongkończycy protestują od wiosny zeszłego roku, sprzeciwiają się ograniczaniu autonomii ich miasta przez komunistyczne władze Chińskiej Republiki Ludowej. Niezależności metropolii broniły na ulicach setki tysięcy manifestantów, bywało, że miliony. Doszło do niezliczonych starć z policją i wielu aresztowań. Służby zajmujące się bezpieczeństwem inwigilują uczestników marszów, działaczy prodemokratycznych i mogą na celownik wziąć każdego, kto w sieci bądź w przestrzeni publicznej wyrażał niechęć wobec władz.
Czytaj także: Jak żyć ze stresem pourazowym
1,9 mln osób z objawami PTSD
Lekarze z University of Hong Kong sprawdzali, jak te wydarzenia odbiły się na zdrowiu psychicznym mieszkańców. Sięgnęli także do badań sprzed lat, by porównać, czym obecna fala sprzeciwu różni się od poprzednich. W 2019 r. objawy PTSD wykazywało 1,9 mln osób, sześć razy więcej niż podczas demokratycznych protestów trwających od września do grudnia 2014 r. Dodatkowo tym razem u 0,59 mln dorosłych podejrzewano stany depresyjne. Badacze podkreślają, że ryzyko wystąpienia zarówno objawów PTSD, jak i depresji może być skorelowane z bardzo intensywnym korzystaniem z mediów społecznościowych.
Badanie objęło wyłącznie osoby dorosłe – tych w mieście jest 6,3 mln. Autorzy sami przypominają, że w Hongkongu – tak było w 2014 r., tak jest teraz – regularnie sprzeciw wyrażają także nastolatkowie, na których na pewno napięcie się odbija. Pewnie tym mocniej, że brakuje lekarzy psychiatrów, którzy mogliby otoczyć opieką tak dużą liczbę pacjentów, czas oczekiwania na konsultację w publicznym systemie wynosi 64 tygodnie. Autorzy dodają, że ich ustalenia mogą mieć uniwersalne zastosowanie, tym bardziej że ostatnio – na pewno w 2019 r. m.in. w Barcelonie, Delhi, Paryżu czy chilijskim Santiago – przybywa miejsc w różnych zakątkach świata, gdzie obywatele zajmują stanowisko polityczne na ulicy.
Czytaj także: Dlaczego obywatele Hongkongu wyszli na ulice?
Akcje niebezpieczne dla zdrowia
Wygląda to niestety na niezłą wiadomość dla autokratów. Mogą z badania wyciągnąć wniosek, że prędzej czy później manifestujący zawsze się zmęczą, dość niepokojów będą mieć także ci mieszkańcy, którzy od protestów stronią. Jak widać nie wystarczy, że protestujący występują w słusznej dla siebie sprawie, nie wystarczy, że zagryzą zęby – uliczne zaangażowanie na ich psychice się odbija. Kto o tym wie, może się dobrze zastanowić, czy warto się włączać w akcje, które grożą utratą pracy, wolności, zdrowia fizycznego, ale i psychicznego.
Z drugiej strony wiedza, że takie zjawisko zachodzi, może pomóc protestującym lepiej się organizować, by wytrzymywać wielomiesięczne kampanie sprzeciwu – zachowywać się trochę jak żołnierze, rozkładać siły, odpoczywać i zapewniać wsparcie psychologiczne. Długi dystans ma znaczenie, władze państw autorytarnych mają zazwyczaj więcej czasu, mogą rozbrykane społeczeństwo przeczekać. Jak w przypadku Hongkongu, gdzie energii starczyło na ok. 10 miesięcy. Obecnie zdaje się tracić impet. Co może być chwilowe.