Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Boris Johnson zaprowadza rewolucję na niby

Premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson Premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson Antonio Bronic / Forum
Jego rząd ma w Izbie Gmin 80 głosów przewagi. Mógłby robić, co chce, zamiast nerwowo zabiegać o sympatię sfrustrowanych Brytyjczyków. Ale Boris Johnson myśli już o kolejnych wyborach.

Premier Johnson od początku kreuje się na rewolucjonistę, dowodząc, że „lewacka prawica” rzeczywiście istnieje. Cały ten brexitowy zryw jest polityczną bajką, tak jak gadanie Trumpa o obronie amerykańskich miejsc pracy przy pomocy ceł czy porywanie się Borisa z motyką na słońce w rokowaniach z Unią Europejską, które za rok czy dwa doprowadzą kraj do głębokiego kryzysu gospodarczego.

Być może chodzi więc o coś innego: o to, by rewolucja trwała przy fanfarach, ale przegrała, dowodząc, że zaszkodziły jej liberalne elity establishmentu. Byłby to znak dla suwerena, że walkę trzeba kontynuować już w kolejnej kadencji.

Czytaj też: Jatka w brytyjskim rządzie po brexicie

Prawica czy przaśnica?

Są różne odmiany prawicowego trockizmu: w USA jest trumpizm, na Węgrzech orbánizm, w Polsce – kaczyzm. Prawica staje się na świecie „przaśnicą” sprzyjającą zaniedbanej „intelektualnej prowincji”. Nie inaczej jest w Wielkiej Brytanii.

Cele rewolucji Johnsona są przewrotne i mgliste, jak to u demagogów: zlikwidować biurokrację w civil service, wypędzić „lewicę” z BBC i uderzyć w sędziów, którzy mogliby ograniczyć jego niekonstytucyjne zapędy. Wszystko to brzmi nad Wisłą bardzo znajomo. Listę uzupełnia kolejny śmiały ruch: plan przeniesienia do Yorku Izby Lordów, obradującej od wieków w Pałacu Westminsterskim. Mieszkańcy miasta są tym mocno zaskoczeni. W samej Izbie słychać zaś kpiny, że może od razu należałoby ją przenieść na jakiś okręt zacumowany u wybrzeży i zarządzić polityczną kwarantannę.

Koszty nie grają roli. Tak jak w przypadku planów budowy szybkiej kolei na północ. Boris chce na nią przeznaczyć ok. 100 mld funtów – mimo że w tym samym czasie służba zdrowia znalazła się w zapaści. To też brzmi znajomo.

Czytaj też: Dominic Cummings, człowiek, który mówi Borisem

Cel Johnsona uświęca środki

Ataki na sędziów, BBC, Izbę Lordów – gdzie tu tradycja? Gdzie konserwatyzm? Johnson, tak jak Jarosław Kaczyński, nie jest politykiem prawicy, tylko utajonym wywrotowcem, niemal socjalistą, który wierzy w rozdawnictwo publicznych pieniędzy na efektowne projekty, a nade wszystko w bolszewicką zasadę, że „cel uświęca środki”.

Brytyjczycy zdobyli uznanie świata, hołdując innej maksymie: „nie naprawiaj tego, co się nie zepsuło”. Nie zmieniali swoich instytucji przez dziesięciolecia albo czynili to z rozmysłem i stopniowo. To był konserwatyzm kwitnący od czasów XVIII-wiecznego filozofa Edmunda Burke′a, autora profetycznych „Refleksji o rewolucji we Francji”.

Na początku XXI w., w epoce kultu suwerena z przaśnej (po brytyjsku) prowincji, konserwatywny rząd gotów jest niszczyć to, z czego Wielka Brytania słynie, choćby właśnie BBC. Zdaniem niezależnego publicysty Petera Osborne′a Johnson „wypowiedział wojnę liberalnej demokracji”.

Czytaj też: Wielka Brytania staje się Małą Anglią

Boris wojuje z mediami

Na pierwszym froncie zmierzy się z mediami (wzorem „supernarcyza” międzynarodówki prawicy Donalda Trumpa, do której należą m.in. Erdoğan i Orbán). Niedawno usiłowano wyprosić z briefingu przy Downing Street przedstawicieli co bardziej liberalnej prasy. Nie wyszło najlepiej – po drugiej takiej próbie salę opuścili wszyscy korespondenci. Na znak protestu. Był wśród nich nawet dziennikarz zapatrzonego w bożka brexitu „Daily Mail”.

Tymczasem rząd Johnsona grozi BBC, publicznemu nadawcy, który podczas kampanii starał się zachować neutralność, ale nie głaskał po głowie demagogów z obozu premiera. 31 stycznia do nagrania swojej pogadanki o pożytkach z brexitu Boris zaprosił własną ekipę filmową, odrzucając ofertę BBC. W rewanżu BBC nie zdecydowała się na emisję tego materiału. Ministrowie Johnsona mają od dawna zakaz występów w Radio 4, mimo że poranny program ma renomę poważnego, profesjonalnego i neutralnego politycznie. O stronniczość Boris posądza też dziennikarzy „Today”.

Rząd się zatem mści. Czyli przykręca kurek z pieniędzmi. Sugerowana zmiana modelu finansowania BBC (z abonamentu na subskrypcję) może kosztować korporację równowartość jednej dziesiątej jej dochodów. Za kilka lat będzie trzeba zamknąć kilkadziesiąt stacji radiowych i popularnych kanałów publicznej telewizji (a w Wielkiej Brytanii jest publiczna nie tylko z nazwy, jak polska TVP). Wymówienia otrzyma 450 dziennikarzy i redaktorów. Zastraszana i zubożona stacja może być za parę lat cieniem samej siebie. Czy to będzie pierwszy sukces brexitu?

„Rząd chce przejąć kontrolę nad mediami i dyskusją, która się w nich toczy” – mówiła „New York Timesowi” Meera Selva z programu Reuters Journalism Fellowship na Oksfordzie.

Boris wojuje z sędziami

Kolejnym celem ataku Johnsona są sędziowie, a zwłaszcza Sąd Najwyższy, który uznał za nielegalną próbę zamknięcia parlamentu w kluczowym momencie dla losów brexitu. Boris zabiega też o możliwość mianowania sędziów.

Poza tym wyrugował ze swojego gabinetu wszystkie indywidualności, które mogłyby mu przeszkodzić. Karykaturzysta „The Times” przedstawił premiera na spacerze z psami – ministrami, którzy chodzą przed nim na smyczy. Tak słaby rząd to kolejny cios w tradycję. Nawet za czasów Margaret Thatcher obowiązywała zasada zbiorowej mądrości gabinetu. Ale Johnson i jego doradca Dominic Cummings chcą ręcznie sterować Brytanią, niemal nie licząc się z opinią ministrów. To coś niesłychanego jak na standardy brytyjskie, brutalnego, by nie rzec: prostackiego, choć może się oczywiście spodobać wyborcom wychowanym w kulturze maczo robotniczych rejonów postthatcherowskiej depresji. „Laluś” (ang. toff), absolwent prywatnej szkoły Eton, lubi odgrywać rolę „swojego chłopa”.

Czytaj też: Elitarne szkoły Borisa Johnsona

Farbowany konserwatysta Johnson

Partia Konserwatywna narodziła się po rewolucji francuskiej. Była brytyjską reakcją na bezsens terroru Robespierre′a. Broniła wielkich instytucji: monarchii, parlamentu, rządów prawa i Kościoła. Johnson nie chce o tym pamiętać. „Wykpiwa doktryny, którym był wierny każdy konserwatysta od czasów księcia Wellingtona” – pisze Osborne. Ma w pogardzie rządy prawa, jest cynicznym oportunistą.

Nie znaczy to, że jest mało inteligentny. Przeciwnie, to wyrachowany gracz. Zrozumiał wcześniej niż liberalne elity, że resztki klasy robotniczej porzucają Partię Pracy, być może na długo. Wystarczy zagospodarować tych nowych wyborców, rzucając do telewizji i gazet hasła o patriotyzmie, niezależności, zalewie imigrantów, walce z elitami. Johnson wypuścił więc z butelki uśpionego dżina nacjonalizmu, siły, nad którą sam do końca nie zapanuje. Co się zdarzy za kilka lat, gdy jego rewolucja straci impet i wiarygodność?

Brytyjska scena polityczna, wzór gotyckiej harmonii, stała się dżunglą. Partia Pracy rozpadła się, rządzi w niej niepodzielnie „goryl” z czupryną blond. Z czasem w tej gęstwinie mogą się pojawić jeszcze gorsze stwory.

Czytaj też: Przewodnik po brexicie

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi - nowy Pomocnik Historyczny POLITYKI

24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny POLITYKI „Dzieje polskiej wsi”.

(red.)
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną