Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Ratował marynarzy USA przed zarazą, stracił stanowisko

Komandor Brett Crozier zaczął najważniejszą w życiu bitwę w chwili, gdy przy wiwatach i oklaskach schodził z pokładu USS Theodore Roosevelt na pacyficznej wyspie Guam. Komandor Brett Crozier zaczął najważniejszą w życiu bitwę w chwili, gdy przy wiwatach i oklaskach schodził z pokładu USS Theodore Roosevelt na pacyficznej wyspie Guam. US Navy / Flickr CC by SA
Były dowódca lotniskowca Theodore Roosevelt jest bohaterem dla marynarzy, ale zdrajcą dla Pentagonu. W ostatniej bitwie może jednak pokonać wrogów w garniturach.

Komandor Brett Crozier zaczął najważniejszą w życiu bitwę w chwili, gdy przy wiwatach i oklaskach schodził z pokładu USS Theodore Roosevelt na pacyficznej wyspie Guam, w strategicznie ważnej bazie powietrzno-morskiej sił zbrojnych USA. Sielski krajobraz i łagodny klimat archipelagu Marianów tego wieczoru dramatycznie kontrastował z sytuacją, w której znalazł się oficer – został w trybie natychmiastowym pozbawiony stanowiska dowódcy jednego z 10 największych okrętów najpotężniejszej floty wojennej świata.

Pentagon zareagował w ten sposób na apel wystosowany przez Croziera w związku z zarazą na okręcie. Kapitanowi chodziło o jak najszybszą ewakuację jednostki znajdującej się na zachodnim Pacyfiku, by ograniczyć skalę nadchodzącej katastrofy. Argumentował, że przecież nie ma wojny, więc należy chronić najcenniejszy z zasobów – ludzi.

Garnitury kontra mundury

Crozier musiał wiedzieć, że pięciostronicowy list do ok. 30 osób w departamencie obrony może wyciec do mediów – albo nawet od początku było to jego zamiarem. Musiał też przewidzieć, że Pentagon się wścieknie. Został zdymisjonowany przez cywilnego urzędnika, p.o. sekretarza marynarki Thomasa Modly′ego. Polityk uznał zachowanie dowódcy za nieodpowiedzialne i sprzyjające panice. Jego zdaniem Crozier błędnie ocenił sytuację, a jego list to sposób, by obejść łańcuch dowodzenia.

Kariera doświadczonego i ambitnego 50-latka, oczywistego kandydata na admirała, zawisła na włosku. Ale losy tej bitwy mogą się jeszcze odwrócić. Kapitan Crozier ma już za sobą marynarzy i opinię publiczną, ale i polityków, którym nie podoba się, jak go potraktowano. W efekcie to już nie tylko bitwa o dobre imię oficera marynarki, to walka o relacje między politykami a wojskiem – garniturami a mundurami.

W centrum tej walki jest najważniejszy rodzaj wojska dla USA. Marynarka wraz z lotnictwem pokładowym grup uderzeniowych decyduje o sile Ameryki daleko poza macierzystą strategiczną wyspą. Od kondycji, uzbrojenia, wyszkolenia i morale marynarzy zależy pozycja kraju, i to w czasie, gdy jest coraz odważniej kwestionowana, głównie przez Chiny (dlatego historia lotniskowca Roosevelt to świetny temat dla chińskich mediów). Dowódcami lotniskowców nie zostają przypadkowi ludzie, a wielu z nich kończy służbę jako wybitni admirałowie, szefowie dowództw regionalnych czy instytucji departamentu obrony.

Flota nadal dominuje na oceanach, ale jej stan od lat budzi ogromne obawy, tak samo zresztą jak stan innych rodzajów sił zbrojnych w Stanach. Starzejące się okręty, rosnące koszty utrzymania, wpadki koncepcyjne przy budowie nowych maszyn, przypadki łamania dyscypliny na pokładach, seria kompromitujących kolizji... A z drugiej strony presja Donalda Trumpa, by szybko powiększyć stan posiadania do 355 okrętów. Wszystko to sprawia, że atmosfera nie jest najlepsza. Afera z Crozierem przyszła w najgorszym momencie, a wszystko wskazuje na to, że to dopiero początek.

Prof. Daniel Ziblatt dla „Polityki”: Wszystkie dylematy pandemii

Dymisji Croziera domagał się sam Trump

Gdy kapitanowi polecono opuścić mostek, a świat obiegły nagrania wiwatujących na jego cześć marynarzy, zaczęły wychodzić na jaw fakty, o których Pentagon wolałby zapomnieć. Media dopytywały, jak to jest, że decyzję o odwołaniu dowódcy Roosevelta podjęto przed, a nie po uzyskaniu wyników dochodzenia. Gorzej: dziennikarze dostali cynk, że dymisji domagał się sam Trump. Zapytany o to, w swoim stylu odpowiedział zarzutem, że kapitan postąpił nieostrożnie, zatrzymując się w porcie w Wietnamie i pozwalając marynarzom zejść na ląd. Wyznał jednak, że najbardziej zabolało go upublicznienie całej sytuacji, bo przecież „marynarze są twardzi”.

Najgorzej, że pewny siebie sekretarz marynarki poleciał na Guam do załogi Roosevelta i nazwał kapitana Croziera „zbyt naiwnym lub zbyt głupim, by dowodzić okrętem tej klasy”. W tle słychać okrzyki marynarzy, które na polski da się przetłumaczyć wyłącznie tak: „co on, ku..., pie...?”. Modly, niezrażony, zarzuca kapitanowi – ni mniej, ni więcej – zdradę.

Jak komandor został bohaterem

Ktoś upublicznił nagranie i w tym momencie bitwę o serca i umysły Crozier miał już wygraną. Sekretarz marynarki musiał przeprosić i dziś to jego stanowisko jest zagrożone. 120 tys. ludzi, którzy podpisali petycję w obronie Croziera, nie ma wątpliwości, kto jest tutaj bohaterem. Nie wątpi w to też prawnuk prezydenta Theodore′a Roosevelta, który tak właśnie napisał o kapitanie w liście do „New York Timesa”. Przypomniał, że jego pradziadek, dowódca ochotniczego korpusu wysłanego na Kubę w wojnie amerykańsko-hiszpańskiej, sam przekazał prasie list do sekretarza wojny, gdy jego ludzie padali na malarię i żółtą febrę. Wtedy stracił zasłużony bohaterstwem na polu walki Medal Honoru, najwyższe odznaczenie wojskowe USA.

Prasa, wspierana przez byłych wojskowych (podobnie jak u nas po zdjęciu munduru bywają bardziej otwarci), zarzuca Pentagonowi przekroczenie zasad „cywilnej kontroli nad siłami zbrojnymi”. Podobno Modly wyraźnie dążył do „zatopienia komandora” i powoływał się przy tym na prezydenta (czemu Trump później zaprzeczał, lecz kto mu jeszcze wierzy?). Przypomina się, że zaledwie w listopadzie zastąpił poprzednika odwołanego za – tu nie ma niespodzianki – konflikt z Białym Domem. W kluczowym momencie cywile na szczycie Pentagonu mieli w kwestii odwołania Croziera „przegłosować” adm. Michaela Gildaya, szefa operacji morskich, który w normalnych okolicznościach sam podejmowałby takie decyzje.

Ciszej o pandemii. Zadziała efekt mrożący?

Istnieje obawa o efekt mrożący – że już nikt w czasie epidemii nie odważy się głośno opowiadać o problemach. Może się to skończyć jeszcze gorzej. Opozycja wyczuła krew, na Kapitolu mówi się o dochodzeniu, politycy prześcigają się w chwaleniu marynarzy, którzy też są teraz na pierwszej linii frontu (cywilną służbę zdrowia wspierają dwa okręty-szpitale, które jeszcze kilka lat temu zamierzano skasować).

To oczywiste, że teraz bitwa z koronawirusem jest ważniejsza niż ta o honor komandora Croziera, ale ma on przed sobą jeszcze dekadę służby i kto wie, gdzie rzuci kotwicę.

Czytaj też: Nie ma już Nowego Jorku. Zaraza po amerykańsku

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi. Zamów już dziś najnowszy Pomocnik Historyczny „Polityki”

Już 24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny „Dzieje polskiej wsi”.

Redakcja
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną