Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Epidemia naiwności. Jak Rosja i Chiny usypiają naszą czujność

Największy samolot transportowy świata Antonov An-225 Mrija na Lotnisku Chopina Największy samolot transportowy świata Antonov An-225 Mrija na Lotnisku Chopina Mateusz Włodarczyk / Forum
Rosja i Chiny wykorzystują okazję, by odwrócić uwagę od kreowanych przez siebie zagrożeń. Pod wpływem pandemii sami też zmieniamy podejście do bezpieczeństwa. Byle nie za bardzo, bo naiwność może nas drogo kosztować.

Przez glob przetacza się pełzająca trzecia wojna światowa. Nie taka, jakiej baliśmy się przez dekady zimnej wojny, ale lokalnie ma porównywalne skutki. Zginęło już ponad 120 tys. ludzi, a gdy się skończy, być może umrze milion. Kraje, w których zaraza zbiera największe żniwo, poniosą ciężkie straty społeczne i gospodarcze. Będą upadać rządy, a te, które przetrwają, będą musiały rozliczyć się z tego, jak broniły obywateli i dlaczego nie zawsze skutecznie.

Armie ruszyły do walki, ale nie toczą bitew, do jakich się szkoliły i na jakie się zbroiły. Choć kryzys przyszedł z daleka, każe nam patrzeć na bezpieczeństwo własne i narodowe z perspektywy o wiele bliższej niż do tej pory. Liczy się przede wszystkim to, co dzieje się z nami, naszą rodziną, bliskimi, współpracownikami. O los kraju też się martwimy, lecz inaczej – o skalę zachorowań, liczbę zgonów i wydolność ochrony zdrowia. O skutki nieuchronnego kryzysu gospodarczego. Bezpieczeństwo i jego przeciwieństwo – zagrożenie – przestały być abstrakcyjną domeną rozważań ekspertów i tematem wielkich strategii. Pojawiły się na ulicy i za progiem. Wydaje się, że wirus w kilka tygodni wywrócił do góry nogami całą stawianą latami piramidę tradycyjnych zagrożeń. A najpierw pozwolił głównym aktorom odwrócić dotychczasowe role.

Czytaj też: Dlaczego Polska nie zdążyła na unijny przetarg na maseczki?

Chiny wygrały, choć nie oddały strzału

Z serwisów informacyjnych i przekazu polityków nagle gdzieś zniknęły agresywna Rosja i ekspansywne Chiny – globalne zagrożenia numer jeden ostatnich lat i jeszcze na przełomie roku. Oba kraje wykorzystują moment raptownego spadku zainteresowania ich wcześniejszymi działaniami i z lepszym czy gorszym skutkiem walczą o poprawę wizerunku, wysyłając dostawy medyczne pogrążonym w kryzysie krajom Zachodu.

Choć to Chiny były kolebką wirusa, dziś są rezerwuarem tak potrzebnych, prostych i tanich, ale nagle skrajnie deficytowych środków osobistej ochrony i maszyn podtrzymujących życie. Tylko najbardziej zatwardziali zwolennicy spiskowych teorii dziejów skłonni są snuć przypuszczenia, że wszystko, co wydarzyło się od grudnia, jest zaplanowanym atakiem skierowanym przeciw Zachodowi. Dziś Pekin nie tylko chce się przedstawiać jako zwycięzca, ale przynajmniej na obecnym etapie jest zwycięzcą. To do Xi Jinpinga dzwonią po prośbie możni świata, a szczytem skuteczności biznesowej jest dziś to, kto szybciej od konkurenta zawiezie walizkę dolarów do fabryki maseczek na chińskiej prowincji. Prezydenci i premierzy publicznie dziękują Chinom (niektórzy w podzięce całują chińską flagę), a do przerażonej opinii publicznej lepiej przemawiają transporty z pomocą (nawet jeśli kupioną i niezbyt skuteczną w praktyce) niż analizy, jak to komunistyczne władze za wszelką cenę, w tym przypadku wywołania światowej pandemii, w grudniu próbowały zdusić fatalne wieści z Wuhanu.

Doszło do tego, że gdy epidemia uderzyła w najpotężniejszy kraj świata, jego przywódca, widzący Chiny od lat jako źródło wszelkich zagrożeń i niemówiący o koronawirusie inaczej niż „chińska zaraza”, dzwoni do cesarza, pyta go, jak walczyć z chorobą, i publicznie deklaruje wielki respekt. Nawet jeśli ziszczą się optymistyczne, zredukowane o połowę prognozy amerykańskich ekspertów, koronawirus zabije więcej Amerykanów, niż zginęło w Wietnamie. Chiny, w myśl liczącej tysiące lat myśli strategicznej, wygrywają tę wojnę, nie oddawszy ani strzału. Łagodny mocarz może przybrać jeszcze łagodniejszy wyraz twarzy, gdy widzi swego największego rywala jeszcze nie na deskach, ale silnie ugodzonego.

Czytaj też: Obawiam się Chińczyków, nawet kiedy przynoszą dary

Bratnia pomoc z Rosji

Rosja ma mniejszy od Chin potencjał kryzysowej dobroduszności, więc precyzyjniej celuje wizerunkową broń. „Bratnią pomoc” skierowała najpierw tam, gdzie mogła liczyć na ciepłe przyjęcie, a jednocześnie w miejsce, które obiektywnie pomocy potrzebowało najbardziej – do Włoch. Liczyły się jednak nie tylko obrazki kawalkady kamazów z nalepkami sławiącymi rosyjsko-włoską przyjaźń. Rosja rozgrywa we Włoszech bitwę o serca i umysły Europejczyków – by mniej ufali Brukseli i sobie nawzajem, a bardziej temu, że Moskwa to dla nich nie żadne „egzystencjalne zagrożenie”, lecz pomocna dłoń. I jeśli dowódcy od lat powtarzają, że „speed is key” w reakcji na kryzys lub atak, to trzeba przyznać, że Rosja okazała Włochom wsparcie o wiele szybciej niż ich europejscy czy transatlantyccy sojusznicy. Transport medykamentów ruszył samolotem nazajutrz po telefonicznej rozmowie włoskiego premiera z rosyjskim prezydentem. Zdumieni szybkością reakcji Włosi najpierw przekonali się, że za tę precyzyjnie wykonaną operację odpowiada rosyjska armia, a później – że większość przysłanego „z pozdrowieniami z Moskwy” sprzętu nie nadaje się do użytku.

Obrazki jednak poszły w świat i tylko niektórym na widok kawalkady rosyjskich ciężarówek ciągnących na północ przechodziły po plecach ciarki. Jakby na potwierdzenie swojej przegranej w tej bitwie, po najbardziej tragicznym miesiącu w powojennej historii Włoch, szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen napisała w imieniu całej Unii: „Przepraszam, zbyt wielu z nas myślało o własnych problemach”.

Dokładnie w tym samym czasie na nowojorskim lotnisku Kennedy’ego lądował rosyjski An-124 Rusłan z transportem zaopatrzenia medycznego dla najbardziej dotkniętego zarazą stanu – symbolu USA. Rosyjska operacja ma bowiem globalny zasięg, a w Stanach może liczyć na ciepły komentarz z najwyższego szczebla. Amerykanie łatwo zapamiętają widok gigantycznego samolotu na swoim najważniejszym lotnisku, mniej uważnie będą śledzić losy Rosjan umierających na Covid-19. W strategicznej walce na narracje chodzi o to, by zaprzeczyć dogmatom wpajanym zachodnim społeczeństwom latami przez „jajogłowych” ekspertów od bezpieczeństwa i generałów. Sprzymierzeńcem Rosji i Chin jest strach, odsuwający myślenie o przyszłości wykraczającej poza najbliższe tygodnie i miesiące.

Adam Przeworski: Niektórzy mają szczęście do rządów

Służba zdrowia, czyli wojna białego wojska

Zobaczyliśmy bowiem, że na krótką metę odporność i wytrzymałość – całego państwa i nasza własna – jest tak samo ważna jak obronność. Dla konkretnych ludzi narażonych na kontakt z zarazkiem czy chorych – oczywiście ważniejsza. Z perspektywy obywatela kraju NATO, członka Unii Europejskiej, posiadającego w teorii gwarancje obrony i wsparcia najsilniejszych i najbogatszych krajów świata, widmo walki z wrogimi czołgami na ulicach jest jednak odległe, nawet mimo mrożących krew w żyłach scenariuszy rozważanych przez kilka lat w naszej części świata po agresji Rosji na Ukrainę.

Na co dzień, a już zwłaszcza w czasie pandemii, znacznie ważniejszy jest stan służby zdrowia, jej gotowość, liczebność i wyposażenie – a więc siła, uzbrojenie i morale białego wojska, które musi toczyć walkę o nasze życie i zdrowie. Na własne oczy przekonujemy się, że tylko częściowo wesprzeć je można wojskiem zielonym, a wsparcie to nie będzie wcale decydujące dla powodzenia całej batalii. Odsuwane na lepsze czasy inwestycje w ochronę zdrowia i wieczne dyskusje, ale nigdy niewdrażane „systemowe zmiany”, właśnie krzyczą „sprawdzam”. A intelektualiści zachodzą w głowę, dlaczego tyle czasu, wysiłku i pieniędzy poświęciliśmy strategiom obrony militarnej, a o tej zdrowotnej prawie zapomnieliśmy.

Wojsko niczym radio-taxi

Kryzys zmienił rolę, postrzeganie i oblicze wojska. Front cywilny jest dziś stokroć ważniejszy niż jakiekolwiek strategiczne ćwiczenia. NATO i Amerykanie w Europie bez wahania je zresztą odwołali, kiedy w oczy zajrzała pandemiczna hekatomba. Dowódcy zapewniają, że siły pozostają w gotowości, ale nikt sobie nie wyobraża, jak by to miało wyglądać w sytuacji podwójnego zagrożenia, skoro to na naradzie dowódców doszło do kompromitującego zakażenia kilku z nich.

Najpotężniejszy sojusz wojskowy świata przeszedł kolejną, błyskawiczną tym razem adaptację i wziął się za pośrednictwo w dostawach materiałów medycznych – to dziś główne zadanie najważniejszego dowódcy. Z dnia na dzień wojsko wstrzymało całą masę zaplanowanych przedsięwzięć, skupiając się na działaniu tam, gdzie jest naprawdę niezbędne, i to głównie przy wsparciu cywilnych służb mundurowych. Widać inne priorytety, gdy chodzi również o sprzęt. Okazało się, że wielkie samoloty warto mieć pod ręką nie po to, by zrzucać desanty, ale by załadować je tonami nieistotnego militarnie towaru i przewozić na tysiące kilometrów.

W kraju z kolei wojskowa logistyka przydaje się, by miliony sztuk drobnego sprzętu rozwieźć do setek placówek medycznych. Wojsko robi dziś za bagażowe radio-taxi, a państwowe firmy – za agentów rządu, kupujących na pniu najbardziej chodliwy towar, ładowany na wynajmowane przez NATO cywilne samoloty z Rosji i Ukrainy. Powstały zupełnie nowe sieci powiązań i nowe mechanizmy, od których zależy to, czy się obronimy przed zagrożeniem nowego typu. Bo już wiemy, że są wrogowie niewidzialni, a równie groźni co rosyjskie Iskandery. Wiemy, że samo wojsko nas przed nimi nie obroni. Wiemy też, że na tej wojnie każdy musi być żołnierzem, bo inaczej zginiemy wszyscy lub zbyt wielu z nas. Kiedy już zaczniemy zbierać myśli po przejściu pandemicznej fali, w naszym podejściu do spraw bezpieczeństwa zmienić się może bardzo wiele i potencjalnie na bardzo długo. Oczywiście głębokość tej refleksji zależy od tego, jak mocno ostatecznie uderzy w nas choroba i jej ekonomiczne skutki.

Świat po pandemii. „Przecież wam pomogliśmy”

Wielu myślicieli, publicystów, ekspertów wszelkiej maści – w tym od bezpieczeństwa – wyraża nadzieję, że pandemia zmieni wszystko, że nic już nie będzie takie jak wcześniej. Zresztą w kontrze do tzw. zwykłych ludzi, którzy chcą raczej jak najszybciej powrócić do „tego, co było”. Marzyciele wieszczą więc, że cały obecny ład światowy zaraz runie, a ludzie mądrzejsi po doświadczeniach pandemii zbudują go na nowo i lepiej, a w każdym razie po swojemu.

Lewica chciałaby od tej pory zamiast na zbrojenia i wojsko wydawać pieniądze na respiratory i lekarzy. Prawica ma nadzieję, że ochrona ludności (skuteczna czy nie), zademonstrowana przede wszystkim przez państwa narodowe, przekreśli mrzonki o „coraz ściślejszej Unii” lub pozwoli mocniej trzymać w ręku atrybuty władzy. Amerykanie uznają kryzys za dowód, że uniezależnienie się (decoupling) od Chin jest niezbędne, Chiny przeciwnie – chciałyby pokazać, że bez nich się po prostu nie da. Rosja trzyma kciuki, by wyniszczone spodziewanym kryzysem społeczeństwa Zachodu czym prędzej zniosły sankcje i odbudowały „business as usual”, zamiast wypominać agresywne wojny. „Przecież wam pomogliśmy” – płynąć będzie przekaz z Moskwy i Pekinu, a powtarzać go będą rozmaici użyteczni.

Jednak epidemia naiwności po pokonaniu koronawirusa, co wcześniej czy później przecież nastąpi, byłaby jego najgroźniejszym skutkiem. Ani Rosja, ani Chiny nie znikną i nie zmienią swojej polityki po ustaniu lub złagodzeniu pandemii, nie mają ku temu żadnych fundamentalnych powodów. Mogą na kilka lat skorygować swoje działania – same wszak będą w jakimś stopniu dotknięte kryzysem i też w pierwszej kolejności będą musiały zająć się same sobą (ale mniej niż Zachód, bo autorytarna władza nie ma potrzeby ani słuchać, ani dbać o obywateli).

Zastanówmy się zresztą, czy w perspektywie rządów Władimira Putina zagwarantowanych w zasadzie do 2036 r. lub wobec chińskiej strategii obliczonej do 2049 r. (na stulecie komunistycznych Chin) – trwająca nawet rok czy dwa pandemia cokolwiek zmienia? Czy osłabione, lecz przecież nadal grające z Chinami wielki mecz o światowe przywództwo USA zrezygnują z walki o każdy punkt? Czy mieszkańcy zachodniej Europy porzucą konsumpcyjny styl życia, wymuszający korzystanie z taniej produkcji na zewnątrz w zamian za eksport drogich technologii i innowacji? Owszem, odpowiedź na te pytania będzie pewnie łatwiejsza za rok, ale nie zakładałbym się, że upływ czasu przyniesie radykalne zmiany. Czeka nas raczej dostosowanie, a nie rewolucja, odbudowa potencjału, a nie jego zanegowanie, uzupełnienie zdolności reagowania po cywilnej stronie układu bezpieczeństwa, a nie porzucenie środków militarnych.

Czujność potrzebna od zaraz. Także wojskowa

Mistrzowie polityki faktów dokonanych i drapieżnego oportunizmu nie śpią. Zajęty sam sobą Zachód, z wojskiem oddelegowanym do zwalczania epidemii, ze społeczeństwem przerażonym i niezdolnym do działania, z rządami działającymi w panice i pod presją, jest wyjątkowo łatwym celem. Widać, że w ruch poszła machina oddziaływania informacyjnego – zarówno w Chinach, jak i w Rosji generowane są fake newsy, na zewnątrz rozpowszechniana jest dezinformacja, a prawdziwe dane o sytuacji epidemicznej w tych krajach – ukrywane. Nie da się jednak wykluczyć, że gdy pandemia jeszcze dotkliwiej porazi tradycyjne potęgi Zachodu, przyjdzie czas na środki kinetyczne.

Kiedy nadarzy się lepsza okazja do „przetestowania” spójności NATO w Europie Wschodniej lub siły USA na zachodnim Pacyfiku? Czy w Radzie Północnoatlantyckiej łatwo będzie uzyskać zgodną odpowiedź na jakiś agresywny ruch Rosji lub Chin, gdy właśnie z tych krajów chwilę temu popłynęła pomoc? Czy przytłoczeni ciężarem epidemii i związanego z nią bezrobocia Amerykanie poprą zaangażowanie wojska tysiące mil od ich domów, gdyby zaszła konieczność interwencji? Mimo pozorów ogólnego zniechęcenia do działań militarnych niebezpiecznie rośnie ryzyko konfliktu, gdy system chwieje się wskutek pandemii. Najbliższe tygodnie i miesiące muszą więc być czasem podwyższonej czujności, a także gotowości po stronie wojska – nie tylko do działań przeciwepidemicznych.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną