Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Atomowy straszak Putina. Czy Rosja użyje swojej broni?

Dla Rosji Borysa Jelcyna groźba użycia broni jądrowej w pierwszym ruchu mogła wynikać ze słabości i strachu. Rosja Władimira Putina świadomie przekształciła ją w straszak. Dla Rosji Borysa Jelcyna groźba użycia broni jądrowej w pierwszym ruchu mogła wynikać ze słabości i strachu. Rosja Władimira Putina świadomie przekształciła ją w straszak. Mikhail Metzel / TASS / Forum
Rosja podtrzymuje groźbę użycia broni jądrowej. Nie ma nadziei na atomowe odprężenie w relacjach z NATO, zwłaszcza że Putin odpowiada w ten sposób na doktrynę Trumpa.

Założenia nuklearnej polityki Kremla streszcza zaledwie siedmiostronicowy dokument. Jego najważniejszy punkt brzmi: „Federacja Rosyjska zastrzega sobie prawo użycia broni jądrowej w odpowiedzi na użycie przeciw niej i/lub jej sojusznikom broni jądrowej lub innej broni masowego rażenia, a także w przypadku agresji z użyciem broni konwencjonalnej, gdy zagrożone byłoby istnienie samego państwa”.

Czytaj też: Czy grozi nam wojna atomowa?

USA, Rosja? Kto zaatakuje pierwszy

Najnowsza aktualizacja doktryny nuklearnej nie zmienia więc stanowiska Rosji przyjętego niedługo po rozpadzie ZSRR w 1993 r. Dla wielu czytelników pewnie będzie zaskoczeniem, że komunistyczne „imperium zła” miało pod koniec istnienia, przynajmniej formalnie, łagodniejsze podejście do atomu niż obecnie. Bardziej polegano na siłach konwencjonalnych. ZSRR utrzymywał – czego na szczęście nie musieliśmy sprawdzać – tzw. politykę niepierwszego użycia. Sowieci chcieli się odróżniać od USA, które nigdy nie zrezygnowały z prawa do nuklearnego pierwszego uderzenia. Dziś spośród mocarstw atomowych możliwości pierwszego ataku wypierają się tylko Chiny i Indie.

Rosja wstrzemięźliwość odrzuciła głównie dlatego, że w latach 90. poczuła się, słusznie czy nie, słabsza od NATO w zakresie broni konwencjonalnej, a zapasy głowic jądrowych różnego rodzaju i środków ich przenoszenia miała nadal olbrzymie. Nastąpiła sytuacja odwrotna niż u kresu zimnej wojny, kiedy NATO musiało polegać na broni jądrowej we wczesnej fazie potencjalnego konfliktu, gdyż jego siły konwencjonalne mogły nie powstrzymać zmasowanego sowieckiego ataku. To właśnie z tych mrocznych lat 80. pochodzą publikowane w Polsce mapy uderzeń jądrowych, mających powstrzymać radziecki drugi rzut wojsk na linii Wisły.

Czytaj też: Amerykańska broń jądrowa w Polsce? Nie łudźmy się

Eskalacja dla deeskalacji

Rosyjską deklarację nuklearną – albo groźbę – po raz pierwszy oficjalnie sformułowano w 1997 r., kiedy przesłanką dla użycia takiej broni było „zagrożenie istnienia Federacji Rosyjskiej jako niepodległego, suwerennego państwa”. Doktryna militarna z 2000 r. stanowiła – tak samo jak obecna – że Rosja może zaatakować w odpowiedzi na atak bronią masowego rażenia lub konwencjonalny, gdy krytycznie zagraża on bezpieczeństwu kraju. Zapis został niemal wiernie powtórzony w najnowszym, podpisanym przez Putina 2 czerwca dokumencie. Język zmienił się nieznacznie, sens wcale – Rosja zastrzega sobie możliwość użycia broni jądrowej jako pierwsza w konflikcie, nawet gdy nie zostanie taką bronią zaatakowana.

Na pozornie niezmienionej w ciągu ostatniego ćwierćwiecza doktrynie największe piętno odcisnęły inne zmiany: kremlowskiego kierownictwa, jego podejścia do użycia siły i środowiska bezpieczeństwa w Europie. O ile dla Rosji Borysa Jelcyna groźba użycia broni jądrowej w pierwszym ruchu mogła wynikać ze słabości i strachu, o tyle Rosja Putina świadomie przekształciła ją w straszak, narzędzie destabilizacji i terroru, obudowane pozornie defensywną doktryną obronną.

Od ponad dekady debata o możliwości użycia przez Rosję broni jądrowej sprowadza się do problemu „eskalacji dla deeskalacji”. Chodzi o to, by ewentualny konflikt – obojętnie, przez kogo wywołanego – zatrzymać we wczesnej fazie poprzez użycie broni jądrowej. Kreml w reakcji spodziewa się szoku Zachodu i negocjacji, które mogłyby dać mu korzyści.

Tę doktrynę sformułował w maju 2009 r. Nikołaj Patruszew, ówczesny i cały czas urzędujący szef rady bezpieczeństwa narodowego. W tym samym roku w czasie wrześniowych manewrów Zapad Rosja przećwiczyła symulowany lotniczy atak jądrowy na Warszawę. Działo się to już po agresji na Gruzję, kiedy – przyznajmy, z nikłą skutecznością – politycy polscy i inni ze wschodniej flanki NATO próbowali podnosić alarm w sprawie wrogich zapędów sąsiada. Gdy pięć lat później zielone ludziki wylądowały na Krymie, scenariusz nuklearnej deeskalacji (np. wojny obronnej po zajęciu krajów bałtyckich) zjeżył włosy na głowie wojskowym i politykom NATO.

Podpis Putina potwierdził, że Rosja nie zamierza pozbywać się tego narzędzia nacisku, a spodziewane przedłużenie jego rządów do 2036 r. oznacza, że nie wypuści z ręki atomowej pałki najprawdopodobniej przez najbliższe dwie dekady. Skoro jednak trzyma ją od ponad ćwierć wieku, czemu teraz znowu nią potrząsa?

Putin grozi atomowym deszczem

Powodów jest kilka. Putin ma kłopoty – epidemia koronawirusa szaleje, za progiem kryzys gospodarczy, budżet nie utrzyma się z taniej ropy. Rosjanie to przeczuwają, popularność lidera spada na łeb na szyję. Defiladę z okazji 75-lecia zakończenia wojny trzeba było przełożyć, tak samo jak referendum nad zmianami w konstytucji i potencjalnym wydłużeniem władzy na kolejne 16 lat.

Nic tak nie poprawia Rosjanom humoru jak przypomnienie o potędze militarnej, więc Putin to robi. Znowu straszy instalacjami wojskowymi NATO czy USA. Na cel bierze sąsiadów, których nie zawaha się potraktować atomowym deszczem, gdyby zbyt gwałtownie się bronili. Przypomina o tym w momencie, gdy np. Polska i Rumunia zamówiły w USA precyzyjną broń dalekiego rażenia – wyrzutnie rakietowe HIMARS – a wcześniej Warszawa wybrała dla swoich F-16 pociski manewrujące JASSM-ER. Trudno zakładać, że użycie nawet wszystkich na raz zagroziłoby istnieniu państwa rosyjskiego, ale przecież w warunkach wojny nikt nie będzie się bawił w obiektywne i uzasadnione oceny. Sygnał z Moskwy jest więc taki: uważajcie, wy na wschodniej flance NATO, bo na każdy wasz atak możemy odpowiedzieć bronią nuklearną.

Gen. Różański: Tak politycy poddają Polskę Rosji

Trump z Putinem nie negocjuje

Arsenał „odpowiedzi” to w tym wypadku taktyczna broń jądrowa, nieobjęta żadnymi traktatami i od ponad dekady intensywnie rozwijana. Nie ma na ten temat w pełni wiarygodnych danych, ale przyjmuje się, że rosyjska przewaga nad NATO może być nawet dziesięciokrotna. Chodzi o bomby lotnicze, pociski manewrujące z głowicami jądrowymi, a przede wszystkim pociski balistyczne krótkiego zasięgu Iskander. NATO w Europie dysponuje jedynie ok. 200 bombami lotniczymi B61, składowanymi przez Amerykanów i udostępnianymi sojusznikom na wypadek wojny. Według różnych ocen Rosjanie mają 1600–2000 taktycznych ładunków jądrowych rozmieszczonych w zachodnim okręgu wojskowym, być może nawet w Obwodzie Kaliningradzkim. To ta broń byłaby narzędziem „eskalacji dla deeskalacji”, gdyby Putin zechciał posunąć się do ostateczności.

Ale poza motywacją wewnętrzną (podbudowa nastrojów) i zewnętrzną (poczucie zagrożenia w regionie) jest kalkulacja strategiczna. Przez nową-starą doktrynę Rosja przypomina USA o wielkim niezałatwionym temacie – kontroli zbrojeń strategicznych. Podpisany 10 lat temu między Dmitrijem Miedwiediewem a Barackiem Obamą traktat New START wygasa w lutym 2021 r. i mimo deklaracji Donaldowi Trumpowi i Putinowi nie udało się usiąść do rokowań, by go przedłużyć. Głównie dlatego, że Ameryce mniej już zależy na Rosji, a bardziej na Chinach. Pekin miałby stać się trzecim sygnatariuszem nowego porozumienia strategicznego, tyle że się nie kwapi. Rosjanie, którym choćby z racji finansowych (potencjał nuklearny jest horrendalnie kosztowny) zależy na utrzymaniu limitów z New START, próbują więc wywierać nacisk, przypominając o swoim arsenale. Liczą też na to, że sojusznicy USA bardziej narażeni na ów pierwszy cios wywrą presję na Waszyngton.

Czytaj też: Czy grozi nam nowy wyścig zbrojeń?

Amerykanie nie wydają się jednak przesadnie skłonni do dialogu. Przecież sami najpierw napiętnowali rosyjskie nadużycia i zerwali traktat INF o zakazie broni nuklearnej średniego zasięgu, a potem rozpoczęli przyspieszone zbrojenia mające zrównoważyć brak niewielkich i niemal muzealny stan strategicznych głowic nuklearnych. Kilka miesięcy temu wprowadzili na uzbrojenie swoich okrętów podwodnych ładunek nuklearny zredukowanej mocy. Zapewne w reakcji na to nowa rosyjska doktryna podkreśla, że uzasadnieniem użycia broni jądrowej może być „wiarygodne potwierdzenie” wykrycia zbliżających się rakiet mogących nieść głowice, nie tylko strategicznych.

NATO musi się dostosować

Doktryna Trumpa podkreśla znaczenie szybkiej odbudowy i modernizacji arsenału jądrowego, w tym odtworzenia zlikwidowanych niegdyś przez traktat INF odpalanych z ziemi pocisków manewrujących i balistycznych podwójnego zastosowania: konwencjonalnego i nuklearnego. Nie ma więc raczej szans, by dwa główne jądrowe mocarstwa odstąpiły w najbliższym czasie od wyścigu, przeniosą go najwyżej na inny poziom.

Dla nas jako uzależnionych od sojuszu ważne jest, by kraje NATO mające zdolności nuklearne były zdeterminowane do ich utrzymania. Przed atakiem trudno się w jakikolwiek sposób bronić, chyba że system obrony antyrakietowej zdoła zestrzelić pocisk. Najważniejsza jest tak naprawdę gwarancja odwetu, gdyby pierwszy cios został wymierzony. Chodzi o to, by sojusz miał czym odpowiedzieć i chciał to zrobić. Dlatego trwająca w Europie, głównie w Niemczech, debata o przyszłości odstraszania nuklearnego musi nas obchodzić, a pojawiające się w niej głosy nawołujące do wycofania takiej broni z Europy – winny niepokoić. Z tego punktu widzenia publikacja doktryny Kremla jest na rękę zwolennikom utrzymania potencjału nuklearnego, przypomina bowiem, że Rosja nie ma zamiaru złagodzić podejścia, a NATO nie ma wyboru i musi dostosować do niego swoje własne.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną