Na początek krótkie przypomnienie tej historii. Rok wcześniej, w 1984, Francja i Niemcy postanowiły ułatwić swym obywatelom podróże i zaprzestać bezsensownego zatrzymywania samochodów do kontroli paszportowej. Nakazano tylko zmniejszenie prędkości jazdy przy posterunkach celnych i granicznych. Potem w Schengen, w Luksemburgu, podpisano układ Francji, Niemiec i krajów Beneluksu. Po dziesięciu latach zniesiono nawet kontrolę wzrokową przejeżdżających pojazdów. Z czasem po prostu zniesiono większość posterunków granicznych.
Dziś do układu należy 26 krajów europejskich. To codzienna rzeczywistość dla 1,7 mln osób, które żyją na pograniczach: mieszkają w jednym kraju, a pracują w drugim. Układ z Schengen rozciąga się na obszarze prawie 4,5 mln km kw., ułatwia życie 420 mln Europejczyków. Polacy korzystają z tego dobrodziejstwa od 2007 r.
Czytaj też: Europa podnosi szlabany. Daleko do normalności
Tak to pamiętam
Nazywam to patetycznie dobrodziejstwem, choć młode pokolenie uważa za oczywistość. Trzeba jednak przypomnieć, jak to było dawniej, i nie chodzi tylko o kolejki na granicach. Tak to pamiętam. Po dłuższej lub krótszej kolejce żołnierz czy policjant brał paszporty i znikał w biurze. Pamiętam, że ogarniał mnie niepokój, że wykaże jakąś nieprawidłowość, postawi jakiś zarzut, może ukaże, nie przepuści? Zwłoka w kontroli była rozmyślna. Granica stawała się symbolem czegoś poważniejszego: panowania władzy nad obywatelem, pokazywała podróżnemu, gdzie jego miejsce.
Polskim obywatelom przy wbijanych do paszportu wizach niektóre kraje wyznaczały określone przejścia graniczne. Raz przez granicę z Włochami w Alpach jechałem samochodem i nakazano mi wysiąść. Strażnik zwrócił uwagę, że nie mogę przejechać przez przełęcz, na której się znaleźliśmy, bo miejsce nie występuje na pieczątce w paszporcie; żeby przejechać przez sąsiednie przejście, musiałbym wrócić doliną w dół i znów wjechać w góry, nadrabiając ponad 100 km. Po niekończącej się dyskusji – w której argumentowałem, że już przecież wyjeżdżam z jego kraju – pozwolił łaskawie jechać z innymi.
Czytaj też: Polska granica absurdu
Wielkie problemy nie znają granic
Nie wspomnę już o dawniejszych jeszcze czasach z bronowaniem plaż nad Bałtykiem, by nawet po nocy wykryć ślady ewentualnej ucieczki łodzią przez morze. Nic dziwnego, że moje starsze pokolenie uważa Europę bez granic za jedną z najważniejszych zdobyczy integracji kontynentu. Ma ona wymiar i symbol wolnościowy. Ale też wskazuje cel i kierunek dalszej współpracy społeczeństw.
Akurat rocznica podpisania Schengen zbiega się z otwarciem granic po restrykcjach związanych z pandemią. Współczesne wielkie problemy – skażenie powietrza, zmiany klimatyczne, także choroby – nie tylko nie znają granic, ale nakazują właśnie współpracę. Absurdalne jest bowiem stawianie im czoła w jednym miejscu kontynentu, a w innym nie. Widać, jak bardzo granica jest dziś przeżytkiem.
Czytaj także: Raport z zamkniętej granicy