Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Desperacja i bezwzględność. Trump traci popularność

Prezydent Donald Trump Prezydent Donald Trump Official White House Photo by Andrea Hanks / Flickr, CC by 4.0
Taktyka tracącego popularność prezydenta USA zmierza, podobnie jak w kampanii w 2016 r., do umocnienia poparcia twardego trzonu swego elektoratu, zwłaszcza rasistów z Południa.

Trwające już trzeci tydzień demonstracje po morderstwie czarnoskórego George′a Floyda przez białego policjanta w Minneapolis i nakładająca się na to zapaść gospodarki w wyniku pandemii koronawirusa spowodowały spadek sondażowych notowań Donalda Trumpa. Zachowanie prezydenta w czasie narodowego kryzysu drastycznie rozmija się z nastrojami Amerykanów.

Na niespełna pięć miesięcy przed wyborami Trump stawia na umocnienie poparcia w kręgach ultrakonserwatywnych i rasistowskich wyborców w przekonaniu, że o wyniku zadecyduje frekwencja w głosowaniu.

W sobotę tysiące ludzi maszerowało w pokojowych protestach przeciw rasizmowi w Waszyngtonie, Nowym Jorku i innych wielkich miastach kraju. Emocje nie wygasają po doniesieniach o kolejnym zabójstwie. W Atlancie, w stanie Georgia, w piątek wieczorem biały policjant zastrzelił 27-letniego czarnego Raysharda Brooksa. Mężczyzna zasnął za kierownicą samochodu stojącego i blokującego ruch przed restauracją Wendy′s. Wezwano policję, która stwierdziła, że Brooks jest nietrzeźwy i przystąpiła do aresztowania; on jednak stawiał opór, wyrwał z rąk jednego z funkcjonariuszy paralizator i zaczął uciekać. Policjant wyciągnął z kabury pistolet i zastrzelił go, trafiając trzema kulami. Wybuchły zamieszki, szefowa miejscowej policji podała się do dymisji.

Czytaj także: Ameryka płonie z nienawiści

Poparcie Trumpa pikuje

Według sondaży poparcie prezydentury Donalda Trumpa spadło do 38 proc. i gdyby wybory odbyły się dzisiaj, przegrałby je różnicą co najmniej 8 pkt. proc. z demokratycznym kandydatem do Białego Domu Joem Bidenem. Sondaże wskazują także na przewagę byłego wiceprezydenta w kluczowych stanach „swingujących”, jak Michigan, Floryda i Wisconsin, które zwykle pełnią rolę języczków u wagi w rozstrzygnięciu wyborczym. Z analiz wynika, że przełożyłoby się to na znaczną przewagę Bidena pod względem głosów elektorskich, które decydują o ostatecznym rezultacie.

Słupki sondażowe prezydenta wzbudzają panikę w Partii Republikańskiej. Jej politycy w Kongresie obawiają się, że niepopularność głowy państwa pogrąży senatorów GOP, którzy będą 3 listopada ubiegać się o reelekcję, i Republikanie stracą większość w Senacie.

Czytaj też: Reżyser Spike Lee o rasizmie w USA

Gen. Powell zagłosuje na Bidena

Trump traci poparcie wskutek swojej jątrzącej, zaostrzającej podziały w kraju retoryki i niezdolności do okazania empatii w czasie traumatycznego doświadczenia pandemii koronawirusa.

Fatalnie przyjęto jego zachowanie w tydzień po zabójstwie w Minnaepolis, kiedy polecił stłumić pokojową demonstrację w Waszyngtonie, wysyłając przeciw uczestnikom wojsko, z powołaniem się na tzw. ustawę o insurekcji z 1807 r. Użycie tej ustawy za nieuzasadnione uznał nawet jego własny sekretarz obrony Mark Esper, a przewodniczący kolegium szefów sztabów gen. Mark Milley oświadczył, że żałuje, iż towarzyszył prezydentowi w jego demonstracyjnym przejściu z Białego Domu pod kościół episkopalny św. Jana, gdzie Trump dał się sfilmować z biblią w ręku jako obrońca wiary przed lewicowymi manifestantami.

Szereg emerytowanych generałów, w tym były szef Pentagonu w gabinecie Trumpa James Mattis, potępiło go za używanie armii dla celów politycznych i podsycanie napięcia w kraju. Były sekretarz stanu w gabinecie republikańskiego prezydenta George′a W. Busha, emerytowany gen. Colin Powell oświadczył wręcz, że będzie głosować na Bidena.

Czytaj także: Bunt krzywdzonych

Desperacja i bezwzględność

Według badań Trump stracił najbardziej wśród kobiet, z których 59 proc. chce głosować na Bidena, a tylko 35 proc. na urzędującego prezydenta. Także starsi wyborcy, z których większość poparła w 2016 r. Trumpa, dziś w większości wolą byłego demokratycznego wiceprezydenta. Sondaż przeprowadzony przez Public Religion Research Institute wskazuje, że prezydent traci poparcie nawet w najbardziej mu dotąd oddanej grupie elektoratu, czyli wśród białych fundamentalistów chrześcijańskich (evangelicals) – w 2016 r. głosowało na niego prawie 80 proc. tej grupy, a teraz pozytywnie ocenia go tylko 62 proc.

Do obozu Demokratów przechodzą też niezależni wyborcy, z których nieznaczna większość poparła cztery lata temu obecnego prezydenta. Amerykanie z wyższym wykształceniem oraz młodsi wyborcy gremialnie go porzucają.

Miarą desperacji i bezwzględności Trumpa była jego zapowiedź, że znowu zacznie się spotykać z wyborcami na wiecach. Oznacza to groźbę nasilenia się pandemii, która daleka jest od wygaśnięcia – w ok. 20 stanach, głównie na południu i zachodzie USA, notuje się ponowny wzrost zakażeń, prawdopodobnie wskutek zniesienia obostrzeń wprowadzonych po wybuchu zarazy. Eksperci wyrażają też obawy, że masowe demonstracje uliczne, gdzie nie przestrzega się dystansu społecznego, też pogorszą sytuację epidemiczną.

Sztab prezydenta ogłosił tymczasem, że chętni do udziału w jego wiecach mogą przyjść na własne ryzyko, gdyż nie będą mogli go pozwać o odszkodowanie w wypadku zakażenia się koronawirusem.

Czytaj też: Pistolety Trumpa. Kim są amerykańscy szeryfowie?

Trump mizdrzy się do rasistowskiej prawicy

Wystąpienia Trumpa i jego współpracowników, którzy piętnowali demonstrantów jako lewaków i antifę, sugerują, że czołowym lejtmotywem jego kampanii będzie obrona kraju przed chaosem i anarchią, szerzoną jakoby przez obce masom wielkomiejskie elity. Były ambasador USA w Niemczech, a niedawno tymczasowy koordynator krajowego wywiadu Richard Grenell powiedział, że kampania Trumpa będzie starciem „Waszyngtonu (w domyśle: stolicy skorumpowanych elit) i reszty Ameryki”. Podobną narracją posługiwał się przed wyborami w 1968 r. Richard Nixon, kreując się na kandydata rzecznika „milczącej większości”, czyli „zwykłych Amerykanów”, przeciwko lewicowym studentom i jajogłowym intelektualistom szerzącym chaos. Nixon wygrał wtedy wybory z Hubertem Humphrey′em.

Dziś jednak sytuacja jest inna. Przeważająca większość społeczeństwa – ok. 65 proc. – popiera demonstracje oraz ruch Black Lives Matter. Uważają, że USA mają systemowy problem z rasizmem, czego nie chce przyznać Biały Dom.

Trump mimo swoich tweetów, że sondaże są „fałszywe”, najpewniej zdaje sobie sprawę, że większość Amerykanów – bynajmniej nie milcząca – wcale nie stoi po jego stronie. Dlatego pragnie przede wszystkim zagwarantować sobie poparcie – i frekwencję w wyborach – ultraprawicowej mniejszości społeczeństwa: orędowników supremacji białych, tęskniących za czasami segregacji rasowej. Świadczy o tym np. jego piątkowy wywiad dla telewizji Fox News, w którym powiedział, że zrobił dla Afroamerykanów „więcej niż jakikolwiek inny prezydent”, bo skorzystali oni z boomu ekonomicznego za jego rządów (przed pandemią), który przyniósł miliony nowych miejsc pracy. Po czym dodał, że „Lincoln robił dobrze, chociaż ostateczny rezultat był wątpliwy”. Prowadząca rozmowę dziennikarka czarnoskóra Harris Faulkner, najwyraźniej zdumiona, wtrąciła: „Cóż, jesteśmy wolni, panie prezydencie. Więc on (Lincoln) spisał się bardzo dobrze”.

Wypowiedź Trumpa, który trzy lata temu wyraził się przychylnie o neonazistach walczących z antifą w Charlottesville w Virginii, komentuje się jako jednoznaczne już poparcie skrajnej, rasistowskiej prawicy. Prezydent stanowczo sprzeciwił się również postulatom zmiany nazw kilku baz wojskowych, noszących wciąż imiona dowódców wojsk Konfederacji w czasie wojny secesyjnej, a więc obrońców niewolnictwa i – jak podkreślają media – zdrajców USA.

Czytaj też: Trump kontra świat

Zniechęcić do Bidena

Taktyka Trumpa zmierza, podobnie jak w kampanii w 2016 r., do umocnienia poparcia twardego trzonu swego elektoratu, zwłaszcza rasistów z Południa, gdzie pod presją demonstracji po Minneapolis obala się dziś pomniki wodzów Konfederacji i zrywa jej flagi z gwiaździstym krzyżem. Wynika to z przekonania, że o wyniku listopadowych wyborów zadecyduje frekwencja. Sztab prezydenta będzie się jednocześnie starał, za pomocą negatywnej kampanii sprowadzonej do ataków personalnych, o maksymalne zniechęcenie do głosowania na Bidena.

Trumpiści zdają sobie sprawę, że przeciwników prezydenta nie przeciągną na swoją stronę, ale celem będzie zatrzymanie ich 3 listopada w domu.

Czytaj także: Trump wycofa wojska z Niemiec?

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną