Rok 2002. Arndt Freytag von Loringhoven pracuje w ministerstwie spraw zagranicznych w Berlinie. Pisze przemówienia ministrowi Joschce Fischerowi. Wieczorami, po godzinach, gra na gitarze w zespole jAAzz, zrzeszającym uzdolnionych muzycznie dyplomatów. Zdolności językowych nie można mu odmówić. Zna angielski, francuski, rosyjski i odrobinę czeski. Teraz codziennie uczy się polskiego. Intensywne lekcje mają ścisły związek z nowym zadaniem. 30 czerwca kończy się misja Rolfa Nikela, dotychczasowego ambasadora Niemiec w Warszawie. Kandydat na jego następcę, 63-letni Loringhoven, czeka już tylko na agrément polskich władz.
– Ta nominacja pokazuje, że Niemcy traktują Polskę jako kraj trudny, ale ważny – mówi długoletni dyplomata, dobrze znający oba kraje. Nowego nominata Berlina komplementuje: – Zawodnik wagi ciężkiej, bardzo inteligentny, pierwsza liga niemieckiej służby dyplomatycznej.
Studiował historię, filozofię i chemię w Bonn i Berlinie Zachodnim, a później biochemię w Oksfordzie. Doktoryzował się w 1984 r. i podjął pracę naukową w Instytucie im. Maxa Plancka w Martinsried pod Monachium. Jednak szybko zdecydował się na MSZ. Wiele lat przepracował w centrali. Był też na placówkach w Paryżu i – dwukrotnie – w Moskwie. W ambasadzie Niemiec w Rosji za drugim razem kierował już wydziałem politycznym. Później piął się jeszcze wyżej. W latach 2007–10 był zastępcą szefa Federalnej Służby Wywiadowczej (BND).
– Jak wszyscy zastępcy, praktycznie nie występował publicznie – wspomina Josef Hufelschulte, dziennikarz niemieckiego tygodnika „Focus” zajmujący się problematyką tajnych służb. W tamtym czasie pisał ostrzej: „Kierownictwo BND strasznie unika kontaktów.