Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Po co Duda pojechał do Trumpa? Coś najwyraźniej poszło nie tak

Prezydent Andrzej Duda i prezydent Donald Trump. Waszyngton, 25 czerwca 2020 r. Prezydent Andrzej Duda i prezydent Donald Trump. Waszyngton, 25 czerwca 2020 r. Jim Loscalzo / Forum
Albo polska strona źle zrozumiała intencje strony USA, albo na ostatniej prostej w negocjacjach coś się wykoleiło, a wizyty nie dało się już odwołać, bo byłaby to wizerunkowa klęska Dudy.

Dodatkowi żołnierze USA w Polsce będą, jeśli za nich zapłacimy. Za darmo są za to wyrazy miłości od samego Donalda Trumpa. Szok i niedowierzanie. Zamiast tysiąca, a nawet 2 tys. dodatkowych wojsk amerykańskich, eskadr lotnictwa, wysokiej rangi sztabów, bomb jądrowych i Bóg wie czego jeszcze otrzymaliśmy na razie jedynie przypomnienie, że za bezpieczeństwo zapewniane przez Amerykę pod jego rządami trzeba płacić. „Poprosili nas, czy nie wysłalibyśmy dodatkowych wojsk, chcą za nie zapłacić – mówił Trump o Polsce i Polakach przy stojącym obok polskim prezydencie. – Będą płacić za wysłanie dodatkowych wojsk. Prawdopodobnie wyślemy je z Niemiec, bo znacznie zredukujemy tam swoją obecność”. O terminach, liczbach, kwotach – ani słowa. Wymarzona przez PiS konstrukcja „Fortu Trumpa” runęła w ciągu dwóch godzin od spotkania architektów.

Czytaj też: Pięć lat Dudy. Słaby zwierzchnik słabej armii

Coś najwyraźniej poszło nie tak

Andrzej Duda kwestii finansowej nie komentował, a o dodatkowych wojskach, które do ostatniej chwili miały być tematem przewodnim wizyty, powiedział wyjątkowo niewiele. „Istnieje możliwość dalszego zwiększania obecności wojsk amerykańskich w Polsce” – zszedł o kilka poziomów wobec wspieranych przez jego ludzi spekulacji medialnych. Próbował nadać swoim słowom jakieś większe znaczenie, mówiąc o nowym etapie relacji wojskowych z USA, ale nie bardzo mu się to udało. Przypomniał więc ustalenia sprzed roku, wciąż nie w pełni zrealizowane, o dodatkowym tysiącu żołnierzy w kilku uzgodnionych już lokalizacjach. W TVN24 amerykańska ambasador, która przecież intensywnie promowała pomysł przesunięcia do Polski wojsk z Niemiec, wyznała po konferencji prezydentów: „Nie wiem, skąd będzie pochodził dodatkowy tysiąc żołnierzy”. O 2 tys. Georgette Mosbacher nawet się nie zająknęła.

Coś najwyraźniej poszło nie tak. Albo polska strona źle zrozumiała intencje strony amerykańskiej, albo na ostatniej prostej w negocjacjach coś się wykoleiło – a wizyty prezydenta odwołać już się nie dało, to byłaby wizerunkowa klęska, na którą Andrzej Duda nie mógł sobie pozwolić. Lepiej było pojechać i robić dobrą minę do złej gry, licząc na to, że rządowa propaganda zrobi swoje i słowotokiem przykryje brak efektów. Obiektywnie patrząc na sytuację, przedłużające się rozmowy w strategicznych kwestiach nie są niczym zaskakującym, nie należy ich z góry traktować jako niepowodzenie. Gdy w grę wchodzą pieniądze lub kwestie natury prawnej, strony mogły nie dojść do porozumienia, mimo że zarówno Warszawa, jak i przedstawicielka Waszyngtonu zaprzeczały istnieniu jakichkolwiek problemów w rozmowach. Może w Polsce przeważył rozsądek, zwyciężyło nieuleganie presji Waszyngtonu (o ile była), odsunięto decyzje na czas po wyborach. Może w Pentagonie nałożono wojskowy hamulec na polityczne, niekonsultowane pomysły, jakie narodziły się w Gabinecie Owalnym, i ostatecznie sprawa relokacji żołnierzy z Niemiec ugrzęźnie w biurokracji przynajmniej do elekcji.

Czytaj też: Duda postawił niemal wszystko na Trumpa. Dlaczego?

Czy Duda wiedział, że nic nie załatwi?

Innym możliwym wyjaśnieniem jest skuteczna presja NATO i europejskich partnerów Polski, by nie podpisywać w Waszyngtonie dokumentu, który byłby oceniony jako chęć żerowania na antysojuszniczej obsesji Trumpa i jego antyniemieckiej fobii. Wszak Duda przed wyjazdem rozmawiał z sekretarzem generalnym Jensem Stoltenbergiem i prezydentem Litwy Gitanasem Nausedą. Ta narracja przeczy jednak podtrzymywanemu przez władze za długo i zbyt gorliwie dwustronnemu charakterowi porozumień obronnych, ignorującemu europejską część NATO, zwłaszcza Niemcy.

Najgorszym i najprostszym wytłumaczeniem tego, co się stało, jest to, iż polski prezydent dobrze wiedział, że niczego konkretnego z Trumpem nie załatwi, a poleciał do Białego Domu wyłącznie w celu zrobienia kampanijnego zdjęcia, poprzedzonego festiwalem pochwał w państwowej telewizji i nie tylko. Przekaz płynący ze strony rządzących był bowiem tak sformułowany, jakby obronna część ustaleń między prezydentami i rządami była pewna i niewzruszalna. Dziś pewnie nie dowiemy się, co przeszkodziło realizacji planu maksimum, dzień upłynie na rozliczaniu Dudy z marnych efektów wobec do granic napompowanych oczekiwań.

Czytaj też: Duda w USA. Podróż potrójnego ryzyka

Duda powoli wychodzi z Fort Trump

Ale nie jest tak, że niczego więcej o polsko-amerykańskich relacjach wojskowych się nie dowiedzieliśmy. Na przykład Duda przyznał wprost, że „Fort Trump” to nie ma być jakaś jedna duża baza, a „zespół działań” mających zwiększyć obecność amerykańskich wojsk w Polsce. Sprawa była niby oczywista, bo jeszcze zanim użył tego sformułowania rok temu w Białym Domu, było wiadomo, iż Pentagon nie ma zamiaru budować w Polsce (nawet za nasze pieniądze) żadnej dużej bazy. Jednak chwytliwy zwrot zrobił karierę większą, niż na to zasługiwał, i ostatnio znowu zafunkcjonował w światowym obiegu medialnym, gdy agencja Reutera informowała o kłopotach w rozmowach wojskowych.

Teraz więc sam autor pomysłu uznał za stosowne wycofać się z uhonorowania 45. prezydenta USA na siłę nazwą bazy, na której samemu Trumpowi jakoś bardzo nie zależy. Jak czytamy w oficjalnym komunikacie Białego Domu, prezydent ma nadzieję, że oba kraje niedługo sfinalizują porozumienie obronne.

Skreślona z debaty została też, jak się zdaje, kwestia nuklearna. „Absolutnie nie ma takich planów, aby Amerykanie do Polski przerzucali swoją broń nuklearną” – wyjaśniał Duda już po opuszczeniu Białego Domu, rozwiewając nadzieje i obawy dotyczące tego, co jeszcze kilka tygodni temu sugerowała amerykańska ambasador. Mosbacher pisała, że jeśli Niemcy osłabią NATO i przestaną odgrywać rolę kraju gospodarza amerykańskich bomb atomowych, mogłaby je przejąć Polska. Duda uciął te spekulacje: „Nigdy temat broni nuklearnej nie był przedmiotem mojej rozmowy z panem prezydentem Donaldem Trumpem. Ani wcześniej, ani dzisiaj”.

Słowa Dudy są istotne, a z drugiej strony to, że prezydent nie rozmawia o broni jądrowej z drugim prezydentem, nie znaczy samo przez się, że na niższych szczeblach lub w innych instytucjach jakieś przymiarki nie są czynione. Kwestia przyszłości udziału Niemiec w porozumieniu o dzieleniu broni jądrowej w NATO jest jednym z ważnych tematów w sojuszu i Polska wręcz powinna w takiej rozmowie uczestniczyć, nie tylko ze względu na to, że jest krajem narażonym na atomowy szantaż ze strony Rosji.

Czytaj też: Czy wirus zakazi F-35. Gdzie teraz szukać oszczędności

Chyba nie tego oczekiwał dziennikarz TVP

Z amerykańskiej strony dowiedzieliśmy się natomiast, że Trump nadal chętnie widziałby porozumienie z Rosją. „Mocno pracujemy z Rosją, mamy bardzo dobre relacje i jest to dobre dla Polski” – zapewne nie takiej odpowiedzi oczekiwał dziennikarz TVP, gdy zapytał prezydenta USA o zbieżność terminu wizyty z defiladą w Moskwie. Sugerowanym przez rządowe media podtekstem było to, że Trump miał demonstracyjnie przyjąć krytycznego wobec Putina Dudę w dniu parady, na którą kiedyś sam był do Moskwy zaproszony. Ciepłe słowa o Rosji to nie nowość, w narracji prezydenta USA wojownicza postawa Władimira Putina nigdy nie była przeszkodą dla zawarcia „dealu”. Z realizacją w praktyce są kłopoty, a Waszyngton dociska Rosji śrubę jak może w sprawach gazowych, blokując sankcjami budowę Nord Stream II.

Teraz Trump nawiązywał jednak do nowego porozumienia o strategicznym rozbrojeniu, przedłużającego obowiązujący jeszcze układ New START. Negocjacje właśnie zaczęli w Wiedniu dyplomaci USA i Rosji. Choć nie udał się zamiar Trumpa doproszenia do stołu Chin, oba największe mocarstwa nuklearne wydają się zainteresowane sukcesem rozmów. Wspomnienie o tym w obecności prezydenta Polski może być odebrane w Moskwie jako wyraz tym większej przychylności Amerykanina. Trump wysłał zresztą Rosji inny przyjazny sygnał – Waszyngton miał zapewnić, że „na razie” nie ma zamiaru przeprowadzać testu broni jądrowej. Rosja niemal na pewno odpowiedziałaby na to tym samym, za nią mogłyby pójść Chiny. Eskalacja na linii Moskwa–Waszyngton, przynajmniej na tym polu, chwilowo została odwołana.

Czytaj też: Ciekawe pomysły i puste hasła. Duda podpisał strategię

Miłość zamiast wojska

Polska za to dostała ponowne zapewnienie miłości Trumpa i całych Stanów Zjednoczonych. Opublikowany na stronie Białego Domu dokument, opisujący kontekst wzajemnych relacji i status mających nadejść porozumień, zaczyna się od podpisanej przez prezydenta inwokacji: „Ameryka kocha Polskę i Ameryka kocha polski Naród”.

Cytat z przemówienia Trumpa w Warszawie w lipcu 2017 r. otwiera listę spraw załatwionych, załatwianych i do załatwienia. Skoro miłość może pokonać każdą przeszkodę, jakiekolwiek inne ustalenia wydają się zbędne, może z wyjątkiem płatności za obecność wojsk. Przesłanie Trumpa wskazuje jednak drogę: „make love not war”. Pytanie, czy Putin gotów jest zrewanżować się pozdrowieniami: „from Russia with love”.

Konkludując poważnie: po wizycie znaleźliśmy się niemal w punkcie wyjścia. Aktualne jest to, że Amerykanie pod rządami Trumpa obiecali Polsce, po spełnieniu warunków finansowych i dokonaniu inwestycji, dodatkowy tysiąc żołnierzy na rotacyjnej zasadzie. To liczba znaczna, ale trzeba pamiętać, że 4,5 tys. zostało wcześniej wysłanych do Polski na rotacyjne misje za prezydentury Baracka Obamy – w zasadzie bez konieczności ponoszenia bezpośrednich kosztów.

W Warszawie najwyraźniej spadła ochota, by dopinać nowe porozumienie za wszelką cenę, a skoro nie udało się tego zrobić przed wyborami w Polsce, to ochota może być jeszcze mniejsza po wyborach. Przy niejasnych perspektywach co do kontynuacji władzy w USA i sprzeciwie Kongresu wobec zmian w strukturze wojsk w Europie lepiej poczekać na listopadowy werdykt i ukształtowanie się nowego kierunku amerykańskiej polityki.

Po ewentualnej reelekcji Trumpa, niezależnie od tego, kto będzie rządził w Warszawie, trzeba będzie na nowo rozważyć koszty i zyski dalszego powiększania amerykańskiego kontyngentu w Polsce. Z kolei przejęcie Białego Domu przez Joego Bidena może odwrócić decyzję o wycofaniu wojsk z Niemiec, a Polsce stworzy szansę na nowe otwarcie, już pod sojuszniczymi, a nie dwustronnymi sztandarami. Może świadom tego Andrzej Duda przy Trumpie tak bardzo podkreślał znaczenie obecności wojsk USA dla całego NATO. I jeśli szukać w tej wizycie pozytywów, to ten był najważniejszy.

Czytaj też: Ile zostało z wizji Macierewicza. Świdnik pikuje, stocznie toną

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną