Po raz pierwszy od 1989 r. głosy oddane w polskich placówkach dyplomatycznych za granicą miały realną szansę zdecydować o losie prezydentury. Po rekordowej pierwszej turze wyborów, gdy do głosowania poza krajem zarejestrowało się 380 tys. osób, mobilizacja jeszcze przybrała na sile. Ostatecznie w spisach wyborczych przy ambasadach i konsulatach znalazło się 524 839 nazwisk obywateli naszego kraju. Sposoby, w jaki mogli oddać głos, były jednak bardzo różne, zależne od państwa. W większości europejskich krajów i w USA dozwolone było głosowanie wyłącznie korespondencyjne, niekiedy ułatwione możliwością osobistego doręczenia pakietów do komisji.
Sławomir Sierakowski: To było starcie Armii Czerwonej z Armią Hamletów
Wyborcza mobilizacja zaskoczyła MSZ
Rzadziej dało się zagłosować osobiście. A w kilku krajach nie dało się wcale, bo MSZ nie zdecydował się utworzyć obwodów wyborczych. Do tej grupy należą m.in. Peru i Chile. Kontrowersje dotyczą zwłaszcza tego drugiego kraju. Oficjalnie strona polska informowała, że wyborów nie organizuje, bo nie otrzymała zezwolenia od chilijskiego rządu. Z kolei ambasada Chile w Warszawie podała, że tamtejsze władze wobec sytuacji pandemicznej rekomendowały głosowanie korespondencyjne, nic nie wspominając o zupełnym zakazie organizacji elekcji.
Do tych jednostkowych przypadków dodać należy ogólny chaos organizacyjny wokół głosowania za granicą i problemy logistyczne z jego przeprowadzeniem. Przedwyborcza mobilizacja zupełnie zaskoczyła ministerstwo. Przy znacznie niższej niż poprzednio liczbie zagranicznych obwodów i dużo wyższej frekwencji placówki stały się po prostu niewydolne. Brakowało ludzi, materiałów biurowych, a przede wszystkim czasu, wiedzy i doświadczenia. Przeciążone, zwracały się z pytaniami do centrali w Warszawie. MSZ odpowiadał instrukcjami produkowanymi ad hoc i niejasnymi komunikatami prawnymi, w mediach i sieci koncentrując się raczej na walce z opozycją i promocji dziedzictwa Jana Pawła II (z powodu 100. rocznicy urodzin) niż na rzetelnym informowaniu wyborców o procedurach.
Czytaj też: PKW podaje wyniki. Duda 51,03 proc., Trzaskowski 48,97 proc.
Duda wygrywa w USA i Kanadzie
Mimo wszystkich niedociągnięć wygląda na to, że tegoroczne wybory zmobilizowały Polaków za granicą w niewiarygodnym stopniu. Praktycznie jednoznacznie opowiedzieli się oni za Rafałem Trzaskowskim, który zyskał wśród nich 74,12 proc. poparcia, podczas gdy Andrzej Duda zaledwie 25,88 proc. Wbrew oczekiwaniom z wyborczej niedzieli nie da to jednak kandydatowi opozycji biletu wstępu do Pałacu Prezydenckiego, strata w kraju okazała się zbyt wysoka. Wyników tych nie należy jednak lekceważyć, bo mówią wiele o zmieniającej się demografii Polonii, jej zdolnościach mobilizacyjnych i preferencjach.
W pierwszej turze Duda okazał się najlepszy jedynie w pięciu krajach: na Białorusi, w Ukrainie, Stanach Zjednoczonych, Kanadzie i Brazylii. Tym razem powtórzył ten wynik za oceanem. W USA poparło go 54,96 proc. głosujących, Trzaskowskiego 45,04 proc. To jednak wynik znacznie gorszy chociażby od tego, który kandydat PiS uzyskał w drugiej turze pięć lat temu. Wtedy w starciu z Bronisławem Komorowskim poparło go niecałe 81 proc. Polaków w USA. Co ciekawe, głosowano w czterech okręgach – Nowym Jorku, Chicago, Los Angeles i Waszyngtonie. Duda zgarnął wszystkie. Dziś, przy pięciu okręgach (dodatkowy utworzono w Houston) nowy-stary prezydent dominował tylko w dwóch pierwszych, gdzie Polonia jest relatywnie najbardziej zaawansowana wiekowo i bardziej konserwatywna. Trzaskowski okazał się lepszy w pozostałych trzech, przegrywając w skali kraju o 3557 głosów.
Duda wygrał też w Kanadzie (60,22 proc.), gdzie decydujący okazał się najliczniejszy okręg, utworzony w Toronto. Urzędujący prezydent zgromadził 68,94 proc. poparcia (3353 głosy) przy 31,06 proc. kart, na których skreślono nazwisko Trzaskowskiego. Kandydat opozycji okazał się wprawdzie lepszy w pozostałych obwodach – w Montrealu, Ottawie i Vancouver – ale Dudy nie dogonił.
Czytaj też: Smutny wybór, ale wybór
Opozycja triumfuje w Chinach
Na tym lista zagranicznych sukcesów zwycięzcy się kończy. Trzaskowski wygrał zdecydowanie w niemal wszystkich pozostałych krajach. Zupełnie zdominował rywalizację w Azji i na Dalekim Wschodzie, a Chiny to jedno z miejsc największego triumfu opozycji (88,83 proc.). Wynik nie powinien dziwić, biorąc pod uwagę, że już w pierwszej turze na Trzaskowskiego zagłosowało 58,66 proc. uprawnionych. Duda był wtedy w Państwie Środka dopiero piąty, przegrywał z Szymonem Hołownią, Robertem Biedroniem, a nawet Krzysztofem Bosakiem. W drugiej turze nie udało mu się nadrobić. Trzaskowski wygrał też w Japonii, Korei Południowej, Malezji, Indonezji, Wietnamie i Singapurze. Wszędzie tam jego poparcie wahało się od 85 do nawet 94,95 proc.
Kandydat KO okazał się też lepszy m.in. w Rosji, Belgii, Chorwacji, Holandii, Portugalii, Hiszpanii, Szwecji, Norwegii, Danii, Czechach, na Węgrzech i w Grecji. W Niemczech poparło go 77,28 proc. wyborców (53 889 osób) przy 22,7 głosujących na Dudę (15 847). Warto tu spojrzeć na frekwencję. O ile w większości mniejszych krajów była znacznie wyższa względem wyników z pierwszej tury, o tyle w Niemczech wynik okazał się gorszy o ponad 2,5 pkt proc. (odpowiednio 85,8 i 83,08 proc.). Bardzo dużo głosów prezydent Warszawy przywiezie też z Irlandii, gdzie poparło go 77,07 proc. wyborców. W liczbach bezwzględnych oznacza to 18 503 głosy i zysk „netto” wynoszący 12 999 głosów względem ogólnego wyniku rywala. Duda okazał się znów najlepszy na Białorusi i Ukrainie, ale co ciekawe, stracił inny konserwatywny bastion Polonii: Brazylię. Tam w pierwszej turze wygrał, zdobywając 42,86 proc. poparcia, ale 12 lipca przegrał już z Trzaskowskim stosunkiem 52,25:47,75 proc.
Wielka Brytania za Trzaskowskim
Pełen obraz za granicą można stworzyć dopiero przy użyciu dwóch najważniejszych danych: frekwencji i wyników w Wielkiej Brytanii. Na Wyspach uprawnionych do głosowania było ok. 183 tys. osób. Tu liczenie głosów trwało do wieczora w poniedziałek czasu polskiego. Zgodnie z przewidywaniami najwięcej zgromadził ich Rafał Trzaskowski, którego poparło 112 207 wyborców (77,77 proc.). Łącznie do 11 komisji spłynęło 145 013 ważnych kart. Oznacza to, że i na Wyspach frekwencja była wyraźnie niższa niż w pierwszej turze. Dwa tygodnie temu wyniosła 84,67 proc., tym razem zaledwie 79,08. Warto zauważyć, że w kontekście wyborów w pełni korespondencyjnych odnosi się ona do odsetka ważnych głosów, a nie pakietów odesłanych do placówek. Tych, jak podaje Jakub Krupa, polski dziennikarz pracujący na Wyspach, było 83,2 proc.
Niższa w porównaniu z 28 czerwca była też frekwencja wśród Polaków za granicą ogólnie (83,14 proc. w pierwszej turze, 79,55 proc. w drugiej). Przyczyny mogą być bardzo różne, większość nie napawa optymizmem. Wydaje się, że wbrew zapewnieniom MSZ o usprawnieniu dystrybucji pakietów przed niedzielną dogrywką znów bardzo wielu obywatelom naszego kraju nie udało się zagłosować. Przesyłki z placówek otrzymali za późno, by odesłać je na czas; mogli też nie chcieć ponosić wysokich kosztów pocztowych czy kurierskich lub otrzymać pakiety niekompletne, bez możliwości i czasu na ich uzupełnienie.
Czytaj też: Duda, Trump, dwa bratanki
Polonia rozczarowana i sfrustrowana
Rafał Trzaskowski okazał się bezapelacyjnym zwycięzcą wyborów wśród Polonii. Jego poparcie w wielu nie tak przecież małych obwodach często sięgało 90 proc., co jest wynikiem dotychczas znanym jedynie z najtrwalszych bastionów partyjnych w małych miejscowościach. Polacy za granicą mogą czuć się jednak rozczarowani i sfrustrowani. Po pierwsze, ich głosy nie dały jednak zwycięstwa kandydatowi opozycji. Po drugie, rząd za pośrednictwem MSZ dał im do zrozumienia, że ich głosy są mniej ważne.
Wybory za granicą, choć przeprowadzone zgodnie z uchwalonym przez partię rządzącą prawem, miały charakter antyobywatelski. Za pomocą narzędzi legislacyjnych i dyskryminacji przez aparat państwowy dziesiątki tysięcy osób nie oddały głosów na czas, wielu wyborców na pewno zniechęciła też skomplikowana i chaotyczna procedura. PiS bardzo skutecznie ograniczył prawa wyborcze Polonii i nie zmieni tego ani przypisywanie sobie zasług za ich mobilizację, ani uprawiana przez MSZ propaganda sukcesu mieszanego z dezinformacją. Te wybory dla Polaków za granicą powszechne i równe nie były.