Ma ledwo 55 lat, ale z siwą brodą wygląda poważnie, choć ta jest perfekcyjnie przystrzyżona. Dodatkowo wykrochmalona kufija i przetykane złotem jedwabne szaty nie pozostawiają wątpliwości – Muhammad bin Abdul Karim al-Issa to saudyjski ulem (uczony) najwyższej próby. Ten były minister sprawiedliwości pisze historię, bo w styczniu jako pierwszy muzułmanin wysokiego szczebla obchodził 75-lecie wyzwolenia obozu w Auschwitz u boku kilkudziesięciu przywódców światowych, w tym prominentnych Żydów.
Potępił Holokaust, zwalcza ekstremizm religijny, a muzułmanom na Zachodzie zaleca szacunek dla miejscowych praw. Amerykańska prasa nie szczędzi mu pochwał: uważa go za reformatora islamu, adwokata tolerancji, propagatora ekumenizmu. Ale kampanii Issy przyświecają konkretne cele polityczne: ocieplenie wizerunku Arabii Saudyjskiej i umocnienie władzy jego promotora, Muhammada bin Salmana, znanego pod skrótem MbS, saudyjskiego następcy tronu.
Issa szefuje jednej z najbardziej konserwatywnych instytucji saudyjskiego islamu: Światowej Lidze Muzułmańskiej, założonej w latach 60., żeby szerzyć ultrakonserwatywną wersję religii – wahabizm i salafizm – w kontrze do sekularnego arabskiego nacjonalizmu. Od początku XXI w. eksport tej ideologii kosztował już państwo Saudów jakieś 90 mld dol.
Kto zboczył z drogi
Wraz z nastaniem Issy w 2016 r. w Światowej Lidze Muzułmańskiej zaszły zmiany. Zamiast promować ponadnarodową tożsamość panmuzułmańską, Issa mówi muzułmanom: „Jakakolwiek by była decyzja państwa, musicie ją szanować”. Dla Europejczyka, który obawia się o nielojalność muzułmanów w Europie, to brzmi świetnie. Ale dla Saudyjczyka już mniej, bo w jego państwie za niezgodę z rządem grozi co najmniej więzienie, a często i śmierć.