Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Na Białorusi pękła bariera strachu. To dopiero początek

Protesty w Mińsku w dniu wyborów prezydenckich, 9 sierpnia 2020 r. Protesty w Mińsku w dniu wyborów prezydenckich, 9 sierpnia 2020 r. Natalia Fedosenko / TASS / Forum
Instrukcja opozycji ma plan na każdy kolejny dzień: ludzie mają się spotykać o godz. 19 na placach, protesty mają być pokojowe i mają trwać do skutku.

Białoruska opozycja przyjęła trzy zasady protestu: po pierwsze, ma być bezwzględnie pokojowy. Po drugie, ma być długotrwały, czyli dziać się do skutku. Wreszcie ma być samoograniczający się w sensie politycznym. Zwolenników wspólnej kandydatki opozycji Swiatłany Cichanouskiej łączą bowiem konkretne trzy cele: wolne wybory, koniec represji, przywrócenie poprzedniej, demokratycznej konstytucji. I takie postawienie sprawy, takie samoograniczenie sprawia, że proces jest bardzo czytelny dla ludzi, bardzo motywujący i – jak się zdaje – skuteczny w tym sensie, że wychodzą na ulice i małych, i dużych miast. W liczbie niespotykanej w historii tego państwa, ale też rzadko widywanej w historii całego regionu. W Mińsku to było 60–70 tys., w mniejszych miastach do 20 tys. ludzi.

Drugi obieg białoruski

Opozycja nauczyła się dużej samodyscypliny, jest też zaawansowana technologicznie. Dyktatura kontrolowała bowiem w całości media oficjalne, stworzyło się więc coś w rodzaju drugiego obiegu, tyle że w wersji cyfrowej. Na Białorusi istnieją dziś media niezależne, przede wszystkim portale internetowe, których czytelnictwo w ostatnich tygodniach urosło o 300–400 proc., przyjmując rozmiary masowe. Najważniejsze z nich to Nasza Niwa, Radio Swaboda i TUT.by, do tego kilka mniejszych. Obok nich są popularne kanały na YouTube i aplikacji Telegram – takie, jak prowadził np. Siergiej Cichanouski. Najbardziej znani wideoblogerzy mają nawet kilkaset tysięcy subskrybentów, a bierzmy pod uwagę, że na Białorusi mieszka 9 mln ludzi, a 6 mln jest uprawnionych do głosowania. Niezależny przekaz dociera już do ogromnej części społeczeństwa także dlatego, że media „drugiego obiegu” są uważane za wiarygodne. Ludzie niezależnie od poglądów traktują je jak normalny mainstream, gdzie można się zorientować choćby w kwestii Covid-19.

Sam Aleksandr Łukaszenka mentalnie tkwi wciąż w latach 80. i 90. i niczego się nie nauczył: nie potrafi przeciwstawić przekazowi niezależnemu nic atrakcyjnego medialnie. Może jedynie wyłączyć ludziom internet lub telefony w czasie wieców; w tych dniach sieć bywa wyłączona całkowicie. Co jest istotne, to że są sposoby na obchodzenie tego: serwery proxy, czyli coś w rodzaju sieci wewnętrznego internetu, gdzie komputery kilkudziesięciu tysięcy ludzi są – za pośrednictwem aplikacji szyfrujących – połączone. Dzięki temu mam, jako jeden z niewielu dziennikarzy tutaj, internet w telefonie, choć nie bardzo potrafię nazwać narzędzia, dzięki którym się to udało.

Te narzędzia nie działają zawsze – od godz. 20 do 4 rano internetu nie było w ogóle, obieg informacji jest więc utrudniony, niemniej istnieje. Duże znaczenie ma też diaspora białoruska, wzmacniająca „drugi obieg”. Dziennikarze białoruscy i blogerzy przebywający za granicą zbierają informacje i przekazują je mediom w swoich krajach, także dzięki temu Białoruś jest obecna w polskich i innych zagranicznych mediach. Tu na miejscu nie ma lub jest bardzo mało zachodnich dziennikarzy, stąd też zdjęcia i relacje są fragmentaryczne, różnej jakości. Mimo wszystko blokada informacyjna nie jest skuteczna.

Czytaj też: Białoruś znalazła się na krawędzi. Co dalej?

Białorusini jak przykładni obywatele

Wybory na Białorusi fałszowane są w ten sposób, że organizuje się głosowanie już od wtorku: to znany patent rosyjski. Trudno w ten sposób skontrolować liczbę oddanych głosów, a tym bardziej ustalić, na kogo zostały oddane. Jeszcze przed niedzielą, a więc właściwym terminem wyborów, podano oficjalnie, że aż 42 proc. ludzi miało oddać głos, czego nikt nie traktuje poważnie.

Mimo powszechnej świadomości fałszerstw Białorusini postanowili – to bardzo znaczące – zachowywać się tak, jakby uczestniczyli w uczciwym akcie wyborczym. Nie na zasadzie: nie ma co iść, nie ma co zawracać sobie głowy, skoro wszystko jest rozstrzygnięte... Przeciwnie, zachowali się jak przykładni obywatele demokratycznego kraju, chcieli zaprezentować na sobie, jak wolne i uczciwe wybory powinny wyglądać, i dają władzy odczuć, że patrzą jej na ręce.

Dla protestujących w niedzielę przygotowano instrukcję działania podzieloną na trzy etapy. O godz. 18 zaczynamy gromadzić się pod punktami wyborczymi, które najczęściej umieszczone są w szkołach, rozmawiamy. O godz. 20 żądamy ogłoszenia frekwencji. Co istotne, do lokali wyborczych prawie nie wpuszczano niezależnych obserwatorów, zazwyczaj pod pretekstem, że ze względu na koronawirusa może w budynku przebywać ich maksymalnie piątka. Informowano, że takie osoby się już zgłosiły, limit się wyczerpał. W tej sytuacji obserwatorzy siadali na zewnątrz, a każdy i każda z nich zaznaczał osoby wchodzące do środka. Nie mogli wprawdzie pytać ludzi o sposób głosowania, ale liczyli osoby noszące białe wstążeczki.

Warto w tym miejscu powiedzieć, że pękła bariera strachu, zaczęto wyrażać poglądy wprost. Dotyczy to również mniejszych miast i wsi, których kilka udało mi się objechać w poprzednich dniach, zbierając różne opinie. Moje obserwacje pokrywają się z przewidywaniami niezależnych ośrodków, że mniej więcej dwie trzecie do trzech czwartych obywateli popiera opozycję; rzecz jasna są ludzie, którzy boją się odpowiadać na pytania, nie chcą podawać prawdziwych imion i nazwisk, a widząc jakichś dwóch obcych próbujących zagaić rozmowę, przyspieszają kroku – niemniej wiele osób samych do nas podchodziło.

Jan Hartman: Białoruś to my!

Skąd u was tyle determinacji?

A wracając do obserwacji punktów wyborczych – w jednym z takich miejsc wokół budynku szkolnego zgromadziło się ok. 100 osób, panowała poważna, raczej skupiona atmosfera, a ludzie zawieszali białe wstążeczki na ogrodzeniach. Co ciekawe, starali się obejść całą szkołę i zajrzeć w każde okno, żeby zrobić wrażenie na osobach liczących głosy, siedzących w komisjach, nieraz po prostu spojrzeć im w oczy. Obserwatorzy niezależni siedzieli przy wielu punktach od wtorku w tym samym celu – by wywierać presję na komisje, ale też pokazywać zainteresowanie obywateli procesem wyborczym i liczyć głosujących.

Pytałem wielokrotnie, skąd u obserwatorów taka determinacja: jeśli macie świadomość, że nikt tych głosów nie policzy, że wynik zostanie podany błyskawicznie, że patrzycie na proces, który i tak nie zostanie uwzględniony: dlaczego tu jesteście? Tłumaczyli mi, że to ma być skuteczne w długim okresie jako lekcja demokracji dla obu stron barykady. Wywołuje to wrażenie, jakby ich działania miały wywołać niepewność u ludzi dotychczas lojalnych wobec Łukaszenki, tych, którzy i które siedzą w komisjach. Chodzi zatem o nałożenie na nich moralnej odpowiedzialności.

Po zgromadzeniu się i obserwacji punktów wyborczych nastąpił oczywiście krok trzeci, czyli demonstracje. Około godz. 22 ludzie mieli przejść z punktów wyborczych w kolejne wyznaczone miejsca – gdyby jedno było zamknięte czy zablokowane, demonstracja miała się przenieść dalej. W regionach i mniejszych miastach instrukcja nakazywała gromadzić się na największych placach. W Mińsku był to pl. Zwycięstwa, okolice pomnika Mińsk-Miasto Bohater. Gdyby nie można było się tam dostać, ludzie mieli spotykać się na Prospekcie Niepodległości, a gdyby i on był niedostępny, na Prospekcie Zwycięzców.

Snyder: Łukaszenka może pójść drogą Jaruzelskiego

Łukaszenki nikt nie lubi

Ludzie faktycznie spotkali się na pl. Zwycięstwa, gromadzili się sukcesywnie z różnych kierunków. Słychać było mnóstwo klaksonów i wszędzie utwór Wiktora Coja z czasów pierestrojki „Peremen”. Skandowano „wszyscy razem!”, dodawano sobie odwagi. Jednocześnie bardzo szybko pojawił się tam OMON – obecny w sposób, który miał zrobić wrażenie na demonstrujących. Wjechała kolumna kilkudziesięciu wozów opancerzonych i zamknęła kluczowe skrzyżowanie. Krok po kroku zajmowali coraz więcej przestrzeni.

Co ważne, protestujący bardzo konsekwentnie starają się demonstrować przychylne nastawienie do milicji, okazywać im życzliwość – często słychać „milicja z narodem!”. Ludzie chcą im pokazać: jesteście takimi samymi ludźmi jak my; wiemy, że wykonujecie rozkazy, ale zakładamy, że nie chcecie stać tam, gdzie jesteście. Kiedy pytałem o to w sobotę wieczorem liderki opozycji, mówiły: nie mamy wątpliwości, że Łukaszenki nikt nie lubi w jego własnych szeregach. Ta otwartość, życzliwość wobec służb bijących przecież ludzi, opiera się na tym właśnie założeniu: że oni nie są tożsami z reżimem Łukaszenki; to jest jakaś próba przełamania podziałów.

W pewnym momencie z kolumny pojazdów zaczęło wychodzić kilkuset, może nawet kilka tysięcy omonowców z dużymi tarczami i długimi pałkami. Zajmowali jedną część placu, potem formowali długi szyk, walili pałami w tarcze, rozrzucali granaty hukowe i rozbłyskowe – nie wiadomo było, czy strzelają gumami, ślepymi nabojami, czy ostrą amunicją. Efekt był obliczony na przestraszenie ludzi. Działało to umiarkowanie skutecznie, bo i dystans między protestującymi a sformowanymi szykami wynosił kilkadziesiąt, nawet 100 m. Protestujący nie cofali się łatwo, ale byli przy tym absolutnie pokojowi, pilnowano ewentualnych prowokatorów we własnych szeregach; może raz ktoś rzucił butelką plastikową, która doleciała do szyku OMON, a i wtedy został szybko spacyfikowany przez pozostałych.

Czytaj też: Łukaszence puściły nerwy tuż przed wyborami

Białoruś protestuje do skutku

Cała strategia tych ciemnych szwadronów z tarczami polegała na tym, że bardzo długo zajmowali kawałek po kawałku plac, ale starali się robić to tak, żeby nie doszło do konfrontacji siłowej. Dopiero pod sam koniec zaczęli gonić cofających się ludzi, biec w stronę tłumu. Teren jest tam otwarty z trzech stron, ale są miejsca, gdzie pojawiają się zwężenia, wiadukty, gdzie nie mieści się zbyt duża liczba ludzi. I tam łapano część demonstrantów, pałowano, a ostatnia faza dramatu działa się już w innych lokalizacjach, kiedy demonstranci byli wciąż w sporych grupach, ale rozrzuceni po mieście.

Tam już doszło do realnych starć, jeszcze w środku nocy agencja Reutera podawała, że jest 1300 rannych. Media niezależne: że jest kilka osób na OIOM-ach, a jedna nie żyje, została z premedytacją przejechana przez ciężarówkę.

Dziś, w poniedziałek, można spodziewać się, że demonstracja będzie najbardziej liczna. Teraz w Mińsku trwa cisza przed burzą, czekamy na wieczór. Instrukcja opozycji podawała plan na każdy kolejny dzień: ludzie mają się spotykać o godz. 19 na placach, protesty mają być pokojowe i mają trwać do skutku.

Wobec blokady internetu relację telefoniczną Sławomira Sierakowskiego spisał Michał Sutowski z „Krytyki Politycznej”.

Czytaj też: Na Białorusi właśnie dzieje się historia

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną