Prezydent nie dyskutuje, lecz stawia ultimatum: albo chińskie aplikacje, zwłaszcza TikTok, zmienią w USA właścicieli, albo zostaną zablokowane jego dekretem. Według Trumpa technologie z Chin zagrażają bezpieczeństwu Ameryki. Te same argumenty przećwiczył już przy okazji sporu o giganta telekomunikacyjnego Huawei, na tym samym odcinku wojny handlowej z Pekinem.
Trump poinformował, że Amerykanie od 20 września mają m.in. zaniechać jakichkolwiek transakcji z firmą ByteDance Ltd, do której TikTok należy. Biały Dom precyzuje – lub zgaduje, co prezydent miał na myśli – że zakaz obejmie nie tylko reklamodawców, ale każdego użytkownika. W samych Stanach jest ich niemało – aplikacja ma ok. 85 mln aktywnych amerykańskich użytkowników miesięcznie, najwięcej jest wśród nich osób w wieku 18–24 lata (w 2019 r. TikTok był drugą na świecie najchętniej pobieraną aplikacją po należącym do Facebooka WhatsAppie).
Aplikacja jednak dojrzewa. Gdy w ostatnich miesiącach z powodu pandemii koronawirusa życie przeniosło się do sieci, średnia wieku tiktokerów generalnie wzrosła.
Gigant z Chin
Co właściwie Trump zwalcza z takim uporem? TikTok jest kopalnią krótkich filmów z podkładem muzycznym, tworzonych przez użytkowników ograniczonych tylko prawami autorskimi i granicami własnej wyobraźni. Kilkunastosekundowe materiały mają bawić, a przy okazji ujawniają, czym żyje świat, o czym się mówi, co budzi niepokój. Wbrew pozorom w ćwierć minuty można celnie skomentować rzeczywistość.
Strumień wieści na Facebooku, Instagramie czy Twitterze użytkownicy ustawiają do pewnego stopnia ręcznie, dobierając sobie znajomych, obserwowane strony i marki. Fenomen TikToka polega tymczasem na tym, że treści są im podsuwane na podstawie preferencji. Bezpieczną przystań znalazły tu różne mniejszości, takie jak środowisko LGBT czy – i tu jest być może pies pogrzebany – ruch Black Lives Matter.