Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Pandemia wstrząsnęła nietykalnym królem Tajlandii

Prodemokratyczny protest w Bangkoku, 16 sierpnia 2020 r. Prodemokratyczny protest w Bangkoku, 16 sierpnia 2020 r. Soe Zeya Tun / Forum
Tysiące młodych Tajów na ulicach Bangkoku żąda reformy monarchii. Już sam protest, największy od zamachu stanu w 2014 r., to niecodzienne zjawisko.

3 sierpnia pod Pomnikiem Demokracji w starym centrum Bangkoku działy się rzeczy magiczne. Tak przynajmniej twierdzi tysiące młodych Tajów, głównie studentów, którzy zebrali się tam na proteście przeciw autorytarnej władzy kliki wojskowych, teoretycznie wybranych w demokratycznych wyborach, i premiera Prayutha Chan-ochy. Przyszli przebrani w stroje rodem z cyklu przygód Harry’ego Pottera i wymachując różdżkami, wzywali do „odczarowania” tajskiej polityki.

Czytaj też: Rewolucja czerwonych koszul

Tajlandia. Monarchia rzekomo konstytucyjna

Już sam kilkutysięczny protest przeciwko władzy, największy od zamachu stanu w 2014 r. i poprzedzającego go chaosu politycznego, był wystarczająco niecodziennym zjawiskiem. Jednak czary poszły dalej, gdy na mównicę wyszedł 34-letni prawnik Anon Nampha i zaatakował Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Czyli króla Vajiralongkorna Ramę X.

W zupełnie bezprecedensowym, zapewne pierwszym takim publicznym przemówieniu co najmniej od lat 50., Anon podważył rolę monarchii w tajskiej polityce i społeczności. Zaatakował króla za bierność w obliczu prześladowań opozycji przez wojskowych. Szybko wprawdzie dodał, że nie chodzi mu o obalanie króla (którego imię zresztą, w harrypotterowskiej konwencji, ani razu nie padło), ale o znalezienie mu roli odpowiedniej dla monarchii konstytucyjnej, którą Tajlandia rzekomo jest. Protestujący domagali się też cofnięcia zmian z ostatnich kilkunastu miesięcy, które zwiększają i tak już daleko idącą władzę króla.

Czytaj też: Tajlandia próbuje wrócić do demokracji

Od tego czasu protesty tylko przybrały na sile. 16 sierpnia pod Pomnikiem Demokracji w Bangkoku było już nie 2 tys. osób jak dwa tygodnie wcześniej, ale dziesięciokrotnie więcej. Protestujący porzucili symbolikę Harry’ego Pottera, a w zamian posługują się trójpalczastym salutem z „Igrzysk śmierci”, nawiązując do trzech żądań: rozwiązania parlamentu i nowych wyborów, końca prześladowań opozycji oraz nowej konstytucji, utrudniającej wyborcze oszustwa wojskowych. A ci nie do końca wiedzą, jak sobie z tym poradzić.

Czytaj też: Tajlandia przeżyła rok bez króla

Koronawirus zirytował Tajów

Choć protesty przybrały na sile w ostatnich tygodniach, to na małą skalę studenci zaczęli się buntować już na początku roku. Bodźcem było wtedy rozwiązanie partii Future Forward (FFP), nowej postępowej siły, która w wyborach w 2019 r. zdobyła 17,6 proc. głosów, zostając trzecią siłą w kraju. Formalnie partię rozwiązano za naruszenie przepisów o finansowaniu przez jej przewodniczącego, młodego multimilionera Thanathorna Juangroongruangkita. Dla wielu młodych Tajów – to oni byli głównym elektoratem FFP – była to jednak decyzja polityczna wojskowych obawiających się konkurencji.

Protesty przycichły w czasie szczytu pandemii i bardzo ścisłego w Tajlandii lockdownu, ale po jego zniesieniu szybko ruszyły na nowo. Choć na arenie międzynarodowej kraj jest chwalony za skuteczne ograniczenie liczby chorych (do dziś tylko 3,4 tys. i 58 potwierdzonych zgonów), to młodym Tajom rząd dostarczył nowych powodów do protestów. Uważają oni, że Prayuth i jego partia Palang Pracharath (czyli junta w przebraniu demokratów) wykorzystali pandemię do dalszego ograniczenia i tak już kruchych swobód obywatelskich.

Tajów rozeźliło ujawnienie, że rząd uchylał wymóg kwarantanny dla wybranych VIP-ów (np. zagranicznych żołnierzy czy rodzin dyplomatów), co doprowadziło do kilku, na szczęście niewielkich, wtórnych ognisk choroby. Doszły do tego skandale związane z bezkarnością tajskich oligarchów. Protestujący zwracają też uwagę, że brak wsparcia dla gospodarki i całkowity brak strategii odbudowy turystyki mogą spowodować potężny kryzys.

Czytaj też: Wirus w Azji. Co Singapur zrobił źle, skoro wszystko robił dobrze?

Kogo w Tajlandii wolno krytykować

Kończąc pięcioletni okres władzy junty, wojskowi zadbali przed zeszłorocznymi wyborami, by ordynacja oraz prześladowanie opozycji dały im całkowitą władzę. Prayuth nieszczególnie zresztą udaje przywiązanie do demokracji i stopniowo coraz bardziej ogranicza wolność zgromadzeń, mediów i krytyki. Teoretycznie prawo nie zabrania podważania kompetencji premiera, ale gdy w połowie lipca dwoje protestujących domagało się jego dymisji podczas gospodarskiej wizyty w prowincji Rayong, natychmiast ich aresztowano.

Druga tajska siła polityczna, czyli monarchia, jest jeszcze bardziej chroniona, bo zgodnie z prawem nie wolno jej krytykować. Za obrazę króla lub instytucji monarchii grozi do 15 lat więzienia. Obrazą może być zarówno polityczne wezwanie do reformy, jak i przypadkowe nadepnięcie na banknot z wizerunkiem króla czy zalajkowanie na Facebooku zrobionego ukradkiem zdjęcia monarchy w kusym podkoszulku, odwiedzającego w środku nocy niemiecki fast food.

Czytaj też: Rzadkie sceny w Bangkoku

Dlatego protesty, które rozpoczęły się od sprzeciwu wobec rządu, a teraz obejmują także wezwania do reformy monarchii, są tak bardzo niezwykłe. Władza na razie reaguje niby normalnie, czyli siłowo, ale bez przekonania. Anon został wprawdzie aresztowany pierwszy raz na początku sierpnia, ale po kolejnych kilku dniach władze puściły go wolno. 21 sierpnia został ponownie aresztowany i tym razem ma już zarzuty, ale żaden z nich nie dotyczy znieważenia króla. Wojskowi prokuratorzy oskarżyli go o „podżeganie” i sianie niepokoju, za co może trafić za kratki „tylko” na siedem lat. Kilkoro innych aktywistów także zostało aresztowanych.

Jeden z najważniejszych stronników Prayutha, naczelny sił zbrojnych Apirat Kongsompong, powiedział o protestujących, że podważają jedność narodu, co jest według niego większym zagrożeniem niż koronawirus. Ale stosunkowo łagodna odpowiedź władz i brak reakcji na poruszenie tematu monarchii – bardzo dogodnego pretekstu do masowych aresztowań – dowodzą, że w Tajlandii zmienia się podejście do tradycyjnego dwuwładztwa wojska i króla.

Czytaj też: Azja się rozwarstwia

Potężny król z daleka

Przede wszystkim król Vajiralongkorn ma związek z krajem zupełnie inny niż jego ojciec Bhumibol, który panował od 1946 r. i zmarł po długiej chorobie w 2016 r. Obecny monarcha mieszka w Bawarii, w Tajlandii bywa rzadko i sam zaapelował, by rząd nie stosował prawa o obrazie majestatu. Można odnieść wrażenie, że niepokoje społeczne i krytyka ludu po prostu mało go obchodzą, zwłaszcza odkąd objął osobistą kontrolę nad majątkiem rodziny królewskiej (szacowanym na 30 mld dol.) oraz elitarnymi jednostkami wojska stacjonującymi w Bangkoku. W porównaniu do uwielbianego Bhumibola, któremu – zdaje się – faktycznie zależało na poprawie doli Tajów, nowy monarcha rzadziej uczestniczy w życiu narodu. Po cichu krytykowane jest jego hulaszcze życie w Niemczech, ekscentryczne decyzje (np. mianowanie swojego pudla marszałkiem sił powietrznych), a znacznie głośniej decyzja, by koronawirusową kwarantannę spędzić w luksusowym hotelu w Bawarii.

Choć Vajiralongkorn nadal potrafi zadziałać w stylu monarchy absolutnego. Tak stało się w zeszłym roku, gdy najpierw przywrócił niestosowany od prawie stu lat tytuł „królewskiej małżonki” dla swojej kochanki Sineenat Wongvajirapakdi, nie mogąc już formalnie mieć dwóch żon. Po kilku miesiącach Sineenat została z dnia na dzień pozbawiona wszelkich tytułów i po prostu wymazana z biografii króla – rzekomo za to, że żądała dla siebie takich samych przywilejów, jakimi cieszy się królowa Suthida.

Czytaj też: Mantra za seks

Tajowie czy wojsko, demokracja czy autorytaryzm

Nikt nie wie, jak daleko mogą posunąć się protestujący, zanim cierpliwość rządu i króla się skończy – i która skończy się pierwsza. Nie wiadomo, ile uda im się osiągnąć. Z jednej strony monarchia była już kiedyś bardzo słaba – od zniesienia absolutyzmu w 1932 r. do 1957 królowie praktycznie nie mieli nic do powiedzenia, przez długi czas mieszkali zresztą wtedy w Europie. Do roli niepodlegającego krytyce symbolu jedności narodu tajskiego króla Bhumibola przywrócił gen. Sarit. Musiał zjednoczyć naród po obaleniu dyktatora Phibuna, faszysty, który po wojnie stał się demokratą.

Protestujący być może liczą na powrót do roli monarchy sprzed przewrotu Sarita. Ale krytyka Vajiralongkorna raz już doprowadziła do zgoła innego rozwiązania. W 1976 r., gdy spór między prawicowym wojskiem a socjalistycznym cywilnym rządem doprowadził do chaosu, studenci na stołecznym uniwersytecie Thammasat wystawili sztukę, w której rzekomo krytykowano księcia, wówczas młodego następcę tronu. Dla wojska był to pretekst do ataku czołgami. W masakrze zginęło wtedy ponad sto osób, a zamiast liberalizacji i demokracji król i nowy premier Thanin przywrócili konserwatywny autorytaryzm.

Czytaj też: Walka o polityczną duszę Tajlandii

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną