Ponad 600 firm z Yiwu oferuje wszystko to, co zwłaszcza Europejczykom i Amerykanom potrzebne jest do poczucia magii świąt w najbardziej komercyjnym wymiarze: sztuczne choinki i bombki, światełka, ozdoby i ozdóbki, renifery, sanie i rzecz jasna samych mikołajów – z plastiku bądź pluszu.
Święta w Yiwu już się zaczęły, tamtejsi wytwórcy weszli w najgorętszy okres roku. Raz, że temperatury sięgają 40 st. C, a dwa, że produkcja idzie pełną parą, by zrealizować zamówienia, które na początku października zostaną zapakowane do kontenerów i wysłane z portu w nieodległym Szanghaju w kilkutygodniowy rejs na Pacyfik i Atlantyk.
Adres dla handlarzy
W atmosferę miasta mogą się wczuć widzowie filmu „Merry Christmas, Yiwu”. Serbski reżyser Mladen Kovačević trafił tu, bo szukał miejsca, gdzie mógłby podejrzeć codzienne życie chińskiej klasy robotniczej. Znaleźli się właściciele świątecznych manufaktur, którzy otworzyli ekipie bramy firm i drzwi własnych mieszkań. Także pracownicy zgodzili się, by kamera towarzyszyła im w pracy i po fajrancie. Kovačević zastał zakłady przypominające duże rodziny, w których załogi poszczególnych przedsiębiorstw, rekrutujące się z klasy migracyjnych robotników, pochodzą z jednej okolicy lub wsi, mieszkają też we wspólnych kwaterach, często zorganizowanych przy fabrykach i fabryczkach.
W rozgrzanym letnim powietrzu unosi się aerozol farb i krąży brokatowy pył, niecierpliwa młodzież woli rzucać szkoły i iść do fabryk, by tam przy malowaniu bombek lub szyciu mikołajowych czapeczek zarobić na nowego iPhone’a. Uwijający się robotnicy nie zawsze wiedzą, co produkują. Nigdy nie wiem, jaka jest różnica między zachodnim Nowym Rokiem a Bożym Narodzeniem, przyznaje jedna z pracownic, bo dla Chińczyków liczy się ich nowy rok, obchodzony w gronie najbliższych na przełomie stycznia i lutego.