Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Incydent z balonikami i śmigłowcem nad litewską granicą

Aleksandr Łukaszenka w Pałacu Niepodległości, 23 sierpnia 2020 r. Aleksandr Łukaszenka w Pałacu Niepodległości, 23 sierpnia 2020 r. BelTA / Forum
Łukaszenka wysłał śmigłowce bojowe, by zneutralizować baloniki. To pierwszy w tym kryzysie incydent, który można nazwać zbrojnym, choć lepiej pasuje określenie: paranoiczny.

Komunikat białoruskiego ministerstwa obrony na pierwszy rzut oka brzmi groźnie: siły zbrojne Republiki Białoruś udaremniły próbę naruszenia przestrzeni powietrznej kraju. Później brzmi śmiesznie, bo okazuje się, że chodziło o baloniki w kolorach biało-czerwono-białej flagi, uznanej przez władze za symbolikę antypaństwową. Jeszcze zabawniej się robi, kiedy czytamy, że w odpowiedzi na balonową inwazję Białoruś wysłała śmigłowce bojowe Mi-24, które – co prawda bez użycia uzbrojenia – zneutralizowały zagrożenie.

Operacja miała miejsce w rejonie Oszmian, tuż przy litewskiej granicy. Sytuacja byłaby komiczna, gdyby nie następowała w czasie podwyższonego napięcia podsycanego płynącymi z Mińska oskarżeniami, że to Zachód, NATO, Polska i Litwa stoją za antyreżimowymi protestami. Bo baloniki nadleciały z Litwy, a to już przecież jawna napaść.

Czytaj też: Dwie rzeczywistości na Białorusi. Kiedy się przetną?

Broń w pierwszym akcie

Kryzys na tym się nie skończył. Litwa oskarżyła Białoruś, że jeden z biorących w akcji śmigłowców naruszył jej przestrzeń powietrzną w pobliżu wsi Miedniki – czyli po drugiej stronie granicy względem Oszmian. Wilno wezwało białoruskiego ambasadora i wręczyło mu protestacyjną notę. Według litewskiego ministra spraw zagranicznych Linasa Linkieviciusa helikopter został wykryty wzrokowo i nie ma wątpliwości, że leciał po litewskiej stronie.

Całe zdarzenie miało miejsce w czasie, gdy dziesiątki tysięcy ludzi na Litwie demonstrowało wsparcie dla białoruskiej opozycji, w Mińsku jeszcze więcej ludzi wyległo w pokojowym proteście do centrum miasta, a Łukaszenka filmował się w wojskowej bluzie i z karabinkiem szturmowym w dłoni (aczkolwiek bez magazynka), by „na bojowo” wziąć udział w posiedzeniu rady bezpieczeństwa. Na zdjęciach widać jego 15-letniego syna Kolę, też z bronią u boku. Może to tylko teatr, ale warto pamiętać, że broń pokazana w pierwszym akcie w trzecim z reguły wypala.

Pucz sponsorowany przez Wilno

Łukaszenka praktycznie od początku protestów, choć ze zmiennym nasileniem, używa antyzachodniej i antynatowskiej retoryki. Od zeszłego tygodnia otwarcie mówi już o zewnętrznym zagrożeniu, obcej inspiracji protestów i zagranicznych powiązaniach przywódców opozycji. Wyjazd jego głównej oponentki w wyborach Swiatłany Cichanouskiej na Litwę „Baćka” potraktował jako dowód, że na ulicach Mińska i innych miast rozgrywa się sponsorowany przez Wilno pucz.

Nadlatujące znad Litwy baloniki w „wyklętych” barwach są dla niego z pewnością potwierdzeniem wrogich zamiarów sąsiada. Co istotne, w ostatnich latach i miesiącach Łukaszenka nie wspominał o zagrożeniu ze strony NATO, mało tego, dopuszczał współpracę. Jeszcze w marcu nasze i białoruskie wojska odbyły wspólne ćwiczenia lotnicze. Polska, Ukraina i kraje bałtyckie myślały, jak uratować przed katastrofą traktat o otwartych przestworzach po wycofaniu się z niego Stanów Zjednoczonych. Wystarczyło kilka tygodni protestów, by nie pozostało śladu po tym zaufaniu, a NATO zostało uznane za jednego z głównych wrogów Łukaszenki. Jakkolwiek by to nie brzmiało, właśnie nastąpił pierwszy w czasie tego kryzysu graniczny incydent o charakterze zbrojnym.

Śmigłowce niosą zagrożenie

Pod presją oskarżeń sojusz poczuł się w obowiązku oznajmić: „Jakiekolwiek twierdzenia o gromadzeniu sił sojuszu u granic Białorusi są bezpodstawne. NATO nie stwarza zagrożenia dla Białorusi ani żadnego innego kraju i nie gromadzi wojsk w regionie”. Ten komunikat został wydany przed bitwą białoruskich śmigłowców z balonami i nie odnosi się do incydentu. Uprzedza jednak podejrzenia: „Rozmieszczenie naszych sił ma ściśle obronny charakter. Pozostajemy czujni, gotowi odeprzeć każdą agresję i bronić naszych sojuszników. Wzywamy Mińsk do poszanowania podstawowych praw (obywateli)”.

Po napiętnowaniu przez Litwinów wtargnięcia białoruskiego śmigłowca nad terytorium NATO spodziewać się można kolejnych reakcji sojuszu. Zwłaszcza że w Wilnie trwa międzynarodowa konferencja na temat wydarzeń u wschodniego sąsiada. Wilno zaś leży 20 km od granicy, przy której latać miał białoruski Mi-24. Jeśli ktoś miałby się w tej sytuacji czuć zaniepokojony, to raczej Litwa, członek NATO. Kolorowe balony niosą z reguły znacznie mniejsze zagrożenie niż śmigłowce bojowe.

Czytaj też: Unia nie uznaje wyniku wyborów na Białorusi

Sprawa z balonami jest poważna

Incydent z balonami i śmigłowcem pokazuje, jak łatwo w sytuacji podwyższonych do skrajności emocji może dojść do przypadkowego starcia zbrojnego. Gdyby po litewskiej stronie komuś puściły nerwy, zbliżający się białoruski śmigłowiec mógł zostać ostrzelany. Jak zareagowałby Łukaszenka, który na zachodniej granicy rozmieścił oddziały w podwyższonej gotowości bojowej w celu obrony przed wyimaginowanym zagrożeniem?

Scenariusz wybuchu konfliktu od niewielkiej iskry, o którym pisaliśmy w „Polityce”, może stać się całkiem realny. NATO zapewne jest wyczulone na rozmaite scenariusze prowokacji i będzie ostrożne w naciskaniu spustu, ale nie może sobie pozwolić na eskalowanie działań zbrojnych lub z użyciem uzbrojenia. Na razie sojusz podejmuje kroki zaradcze, zwiększając zdolności rozpoznania.

Zbiegiem okoliczności w ramach zaplanowanych ćwiczeń nad Polską operuje samolot wczesnego wykrywania AWACS, który współdziała z wysłanymi z amerykańskiej bazy w Niemczech samolotami F-16. Nad Bałtykiem z kolei lata wyspecjalizowany samolot zwiadu radarowego, z pewnością nasłuchujący sygnałów białoruskich urządzeń wysłanych na alarmowe ćwiczenia. W sytuacji podwyższonego ryzyka każda dodatkowa informacja zwiększająca wiedzę o tym, co dzieje się na ziemi i w powietrzu, zmniejsza prawdopodobieństwo mylnej oceny sytuacji. Aktywność środków rozpoznania sprzyja więc rozładowaniu kryzysu. Nic jednak nie zastąpi politycznej decyzji o deeskalacji, która wydaje się leżeć całkowicie po stronie Mińska.

Czytaj też: Co dalej z Białorusią? Co zrobi Polska, co reszta świata?

Co na to Rosja, co USA?

Niestety niewiele wskazuje, by Łukaszenka był skłonny spuścić powietrze z pompowanego od tygodni balona „natowskiego zagrożenia”. Z Białorusi płyną informacje o zatrzymaniach organizatorów strajku i członków opozycyjnych rad. Zwiększona obecność milicji i OMON na ulicach – formalnie chroniących pomniki i budynki rządowe – może sugerować zbliżające się siłowe rozwiązanie. Moskwa, która w zeszłym tygodniu publicznie wstrzymała się od udzielania wojskowej pomocy Białorusi, w każdej chwili może zmienić zdanie. Pewną nadzieję dają działania dyplomacji USA, która po ponad tygodniu bezruchu zdecydowała się wysłać do Europy wysokiego rangą przedstawiciela departamentu stanu, negocjatora do spraw trudnych i nierozwiązywalnych Stephena Bieguna.

Po konferencji w Wilnie, gdzie zapewne został zapoznany ze szczegółami granicznego incydentu, Biegun jedzie do Moskwy, Kijowa i wiedeńskiej siedziby OBWE. Lakoniczne oświadczenie przed wyjazdem wspomina o „regionalnych tematach dotyczących bezpieczeństwa i praw człowieka”, ale wprost nie wymienia nawet Białorusi.

Biegunowi nie wypada wypominać, że w swojej poprzedniej roli specjalnego wysłannika do spraw Korei Północnej nie osiągnął wielkiego sukcesu. Przeciwnie, trzeba trzymać kciuki, że ten doświadczony dyplomata i biznesmen, czujący się w Europie Wschodniej jak w domu (Biegun jest potomkiem imigrantów z Polski), będzie w stanie przekonać Rosjan, iż Białorusi nie grozi „aneksja” przez NATO, a ruchom obywatelskim zapewnić międzynarodowe wsparcie. Kluczowe będzie jednak to, jak zachowa się Łukaszenka, zdradzający coraz większe symptomy paranoi. Miejmy świadomość, że ten kryzys może jeszcze przybrać każdy obrót.

Czytaj też: To ich Sierpień. Jak obudziła się Białoruś?

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną