Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Nowa strategia Łukaszenki nie działa. Władza słabnie

Protesty w Mińsku, 30 sierpnia 2020 r. Protesty w Mińsku, 30 sierpnia 2020 r. Sergei Bobylev / TASS / Forum
Na ulice wrócił OMON, ale już bez bicia i tortur. Nie da się aresztować 100 tys. osób. Pokazówki Łukaszenki z karabinem też przynoszą raczej skutek odwrotny do zamierzonego.

Inaczej miało być. Prezydent polecił resortom skończyć z demonstracjami. I szło nawet nieźle, ale tylko przez trzy dni (od środy do piątku), gdy po wtorkowym święcie Niepodległości władza zaczęła interweniować za każdym razem, kiedy dochodziło do zgromadzenia. Wrócił na ulice OMON i wróciły aresztowania, ale już bez bicia i tortur, za to z mandatami. Władza znowu próbuje eliminować dziennikarzy, odbiera akredytacje. Reporterów bez dokumentów się deportuje. Łukaszenka chce ukryć, co zamierza.

Kobiety tu rządzą

W ostatnim tygodniu rozgoniono każdą demonstrację na pl. Niepodległości. Najgorzej było w czwartek, gdy OMON nagle otoczył demonstrantów z czterech stron i zamknął w kotle około tysiąca osób. Poprowadzono ludzi grupami do suk. Większość po spisaniu i postraszeniu wypuszczono. Pozostali trafili do aresztu. Ma powstać wrażenie, że prezydent odzyskał place i ulice, a więc zgodnie z obietnicą poradził sobie z demonstrantami.

Cechą charakterystyczną protestów na Białorusi stało się to, że w kryzysowych sytuacjach na ulice wychodzą kobiety. W sobotę o 16 wyszło ich aż 10 tys. Wyszedł też OMON, wyjechały „awtazaki”, czyli milicyjne suki, władza ze szczekaczek wzywała do rozejścia się i groziła poważnymi konsekwencjami. Milicja zabarykadowała place, zatrzymała ruch i chciała zatrzymać kobiety. Nic z tego. Dały radę zebrać się w liczbie robiącej wrażenie i przeszły reprezentacyjnym Prospektem Niepodległości. Na pl. Jana Kolasa nie szły już szerokimi chodnikami, ale przerwały kordon. Zajęły całą jezdnię i otoczyły milicyjne wozy. OMON nie był w stanie nic zrobić. Jeszcze żałośniej wyglądała siła czarnych beretów w innym miejscu, gdy złożona z trzymających się pod rękę funkcjonariuszy barykada została rozbita przez napierające kobiety. Otoczyły omonowców, krzyczały: „My zdzies włast!”, czyli „My tu jesteśmy władzą!”.

Kobiety wysłały sygnał obu stronom. Dla władzy: „Nie damy się zastraszyć. Dalej potrafimy organizować duże demonstracje”. Dla opozycji: „Jeśli uda nam się w sobotę, to tym bardziej uda się w niedzielę, jeśli wyjdziemy wszyscy”. Znów zadziałało. A tym razem udało się przełamać nie tylko zrozumiały strach przed siłą uzbrojonej władzy, ale też obnażyć jej nieskuteczność.

Czytaj też: Dwie flagi państwowe Białorusi. Która wygra?

Władza chciała być groźna

Efekt był taki, że ulice znowu należały do opozycji. W mieście zrobiło się głośno: z samochodów płynie rockowy hymn „Pieriemien”, zawyły klaksony, wróciły flagi, ludzie pokazują sobie znak „V”. Stało się jasne, że w niedzielę wyjdą dziesiątki tysięcy ludzi. Od rana władza zwoziła całe kolumny suk, ciężarówek z omonowcami, przyczep z zasiekami z drutu kolczastego, platform, wozów z armatkami wodnymi. Obarykadowała i obsadziła milicją pl. Niepodległości (to tam znajduje się budynek rządu), a także ogromny plac i skrzyżowanie pod pomnikiem Stella, czyli dwa najważniejsze miejsca, gdzie od trzech tygodni dni zbierają się protestujący.

Czytaj też: Łukaszenka czapkami nakryty

Krótko po godz. 14 na Prospekcie Niepodległości pojawili się demonstranci i błyskawicznie zostali zablokowani. Prospekt ogrodzono z obu stron wozami i milicją uzbrojoną w tarcze i pałki. Ulice dojazdowe zostały odcięte ciężarówkami i funkcjonariuszami. Ludzie gęsto się stłoczyli. Trzymano ich tak około godziny. Następnie aresztowano, resztę wypuszczono. Władza znów chciała, żeby wyglądało groźnie, co miało być innym sposobem na „oczyszczenie ulic” niż bicie, pałowanie i tortury, które okazały się przeciwskuteczne, bo wywołały jeszcze większy sprzeciw społeczny.

Twarzą w twarz z milicją

Teraz wszyscy ruszyli na drugi plac – pod Stellę. Tak jak tydzień i dwa tygodnie temu maszerowały już nie tysiące, ale dziesiątki tysięcy ludzi. Nie zatrzymali się pod Stellą, ale poszli dalej w stronę pałacu prezydenckiego. Tam już stały wozy i funkcjonariusze z tarczami. Ludzi znowu było za dużo, żeby władza mogła coś z nimi zrobić tak, by na tym nie stracić. Nie da się aresztować ani spałować 100 tys. Pewność siebie u protestujących była tak duża, że podchodzili twarzą w twarz do stojących za tarczami milicjantów. Pojawiła się Maria Kolesnikowa, jedyna przebywająca wciąż na Białorusi liderka opozycji. Poprosiła o przejście, żeby móc rozpocząć negocjacje o pokojowym przekazaniu władzy przez Łukaszenkę.

To ważny gest, bo dotąd udawało się władzy krok po kroku eliminować liderki i liderów opozycji z życia publicznego. Jedni wyjechali, inni muszą się ukrywać, reszta jest ciągana po prokuraturach.

Czytaj też: Czy Putin wkroczy na Białoruś? Możliwe scenariusze

Życzenia dla Łukaszenki

Łukaszenka to nie jest polityk, który będzie chciał pójść na kompromis i rozmawiać o podzieleniu się lub przekazaniu władzy. Znowu pojawił się z kałasznikowem. Nie było helikoptera, ale przez miasto przejechała kolumna wozów opancerzonych z lufami. Znowu dowiedzieliśmy się, że przeprowadził (piąty raz!) telefoniczną rozmowę z Władimirem Putinem. Za każdym razem komunikat jest taki sam: owszem, Rosja gotowa jest pomóc, ale jeszcze nie teraz. Interpretując sygnały Putina, pamiętajmy, że ich pierwszym adresatem są Rosjanie, a dopiero w drugiej kolejności Białorusini. Głównym zmartwieniem Putina jest jego własna sytuacja, a nie Łukaszenki.

W niedzielę białoruski dyktator obchodził 66. urodziny i dostał życzenia od przedstawicieli posłusznych mu instytucji. Ich treść i estetyka dobrze obrazują mentalność przywódcy:

Czytaj też: To ich Sierpień. Jak obudziła się Białoruś?

Pokazówki z kałasznikowem

Mimo ładnych życzeń nie był to udany dzień dla przywódcy. Demonstrował w niedzielę nie tylko Mińsk, ale wszystkie inne miasta, gdzie dochodziło dotąd do protestów. Mimo wydanych poleceń i gróźb nie udało się „oczyścić ulic”. Wszyscy mogli zobaczyć, że nowa strategia, tak jak poprzednia, polegająca na drastycznej przemocy, nie działa. Nic nie wskazuje, żeby demonstracje miały się skończyć. Jeśli Łukaszenka nie wymyśli czegoś nowego, to mogą nawet znowu urosnąć, bo ludzie zorientowali się, że władza nie daje rady.

Widzą to też funkcjonariusze. Powtarzające się pokazówki Łukaszenki z kałasznikowem też mają raczej przeciwny skutek do zamierzonego. Pewny siebie i panujący nad sytuacją władca nie musi robić takich scen. Ani co chwila dzwonić do Putina, którego jeszcze trzy tygodnie temu oskarżał o spiskowanie z opozycją.

Relację autora z bieżących wydarzeń możesz śledzić także na Facebooku.

Czytaj też: A jeśli białoruski kryzys przybierze wymiar zbrojny?

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną