Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Bułgarzy od dwóch miesięcy protestują na ulicach. O co walczą?

Środa miała być punktem zwrotnym trwających od 56 dni protestów w Bułgarii. Środa miała być punktem zwrotnym trwających od 56 dni protestów w Bułgarii. Stoyan Nenov / Reuters / Forum
Demonstranci w Bułgarii domagają się dymisji premiera i wolnych wyborów. Żądania nie wyczerpują jednak listy problemów i nie dotykają istoty protestów.

Środa miała być punktem zwrotnym trwających od ponad 50 dni protestów w Bułgarii. Demonstranci zwołali „wielkie powstanie narodowe”, by pokazać siłę, ale i zmusić premiera Bojko Borisowa do dymisji. On sam przygotowywał się na różne scenariusze. W rządzie pojawiły się głosy, że trwanie szefa GERB u władzy szkodzi partii, która w większości sceptycznie odnosi się do jego pomysłu zmiany konstytucji.

Bój o bułgarską konstytucję

Choć protesty rozpoczęły się w środę z samego rana, to w ciągu dnia inicjatywę przejął premier, ogłaszając, że pisany na kolanie projekt uzyskał niezbędną większość 120 głosów do procedowania w parlamencie. Ale żeby zmienić konstytucję, należy zwołać Wielkie Zgromadzenie Narodowe (protestujący nie przypadkiem mówią o „wielkim powstaniu narodowym”). Potrzeba w tym celu 160 głosów w 240-osobowym parlamencie. Choć Borisow wie, że nie jest w stanie zebrać takiej większości, to już rozpoczęcie prac zagwarantuje mu przetrwanie na stanowisku prawie do końca kadencji, czyli do marca 2021 r.

Przemoc podczas protestów i ścierający się z policją kibole nie działają na korzyść protestujących, którzy do tej pory nosili na znak pokoju białe koszulki. Ich moralnie słuszne postulaty wymagają wyrazistszego wyartykułowania, ale i ucieczki od pułapki deprecjacji, którą władza na nich zastawia.

Bułgaria, prywatny folwark

Demonstranci od prawie dwóch miesięcy domagają się dymisji premiera, prokuratora generalnego Iwana Geshewa i wolnych wyborów. Żądania nie wyczerpują jednak listy problemów i nie dotykają istoty protestów. Chodzi w nich m.in. o wojny oligarchów, nadużycia władz i o politycznie sterowaną gospodarkę. Tak samo jak u nas czy innych państwach postkomunistycznych? Nie do końca – bułgarskie protesty sięgają dużo głębiej.

Zaczęło się od happeningu byłego ministra sprawiedliwości Hristo Iwanowa, który dobił łodzią do teoretycznie publicznej plaży, a został wyrzucony przez osiłków ochraniających posiadłość Ahmeda Dogana, honorowego przewodniczącego Ruchu na rzecz Praw i Swobód. Transmitując zajście, Iwanow ukazał tylko jeden z licznych przykładów nadużyć ze strony osób stojących ponad prawem.

Protest jest więc aktem rozpaczy, ale i źródłem nadziei na – jak to ujął rzeźbiarz Welisław Minekow, jeden z przywódców strajku – moralną odnowę państwa rządzonego przez mafię. Państwa, które z dobra wspólnego przeistoczyło się w prywatny folwark kryminalistów.

Mafia ma swoją Bułgarię

Od końca lat 90. mówi się, że każdy kraj ma swoją mafię, ale tylko w Bułgarii mafia ma swój kraj. To dziś przykład państwa fasadowego, zarządzanego przez struktury nieformalne, które wyewoluowały z takich grup przestępczych jak SIK, VIS czy TIM, od trzech dekad konkurujących o wpływy. Niby wszystkie mechanizmy demokracji działają bez zarzutu, ale podział władz jest iluzoryczny.

Mafia ostatecznie przejęła kraj wraz z powrotem Cara Simeona II na stanowisko premiera w 2001 r. Do polityki wszedł wtedy też Borisow, wcześniej ochroniarz komunistycznego sekretarza Todora Żiwkowa. Był w międzyczasie szefem agencji ochroniarskiej, strażakiem, sekretarzem policji, burmistrzem, w końcu – trzykrotnie – szefem rządu. Borisow to uosobienie 30-letniej historii upadku kraju.

Mafia to źródło tego upadku. Są w jej strukturach byli sportowcy, współpracownicy tajnych służb i kryminaliści zwani „mutrami”. Stanowią ostoję systemu i są pod ochroną, trudno ich przeoczyć: poruszają się drogimi autami, są umięśnieni, gotowi rozprawić się z każdym, kto wejdzie im w paradę.

Czytaj też: Bułgaria liderem Unii na trudne czasy

Mutry stworzyły własną kulturę opartą na czałdze (bułgarskiej wersji disco polo), przemocy, bezprawiu i chamstwie. Ci „żołnierze” bułgarskiej mafii przejęli ulice, pozbawiając ludzi odwagi i poczucia sprawiedliwości. Lojalność zastąpiła kompetencje, a poświęcenie – zasady społeczne. Nikt nie ma złudzeń: kariery nie zrobi się tutaj dzięki wiedzy i umiejętnościom, lecz koneksjom i układom. Stanowiska obejmują ignoranci, posłuszni i gotowi, by drenować środki: publiczne i unijne.

Społeczeństwo głosuje więc nogami. Od 1989 r. kraj stracił dwa z prawie 9 mln obywateli. Ponad 600 miejscowości się wyludniło albo mieszka w nich mniej niż dziesięć osób. W 1999 r. otworzyły się dla Bułgarów unijne granice, a więc także furtka do ucieczki. Bułgaria to dziś kraj emigrantów.

Czytaj też: Bułgaria i Mołdawia skręcają w stronę Rosji

Czy mutry napiszą konstytucję?

Protesty najpierw zepchnęły Borisowa do defensywy. Rozwiązanie sakwy i kosmetyczne zmiany w rządzie miały uspokoić ulicę i zapewnić mu dotrwanie do końca kadencji. Gdy okazało się, że ludzi nie da się kupić tak tanio, premier z koalicyjnymi partnerami wrócił do mafijnych wzorców. Demonstrantów nazywa motłochem, hołotą i nieudacznikami. Obóz władzy dodaje inne epitety: „małpy”, „zwyrodnialcy”. Wicepremier Waleri Simeonov uważa, że strajkują ci, którym nie powiodło się na emigracji, a wicepremier Krasimir Karakaczanow grozi użyciem siły. Osiłki i policja nocami niszczą miasteczka namiotowe. Taktyka strajkujących – blokady kluczowych skrzyżowań w stolicy – spotkała się z kontrdemonstracjami i prowokacjami ze strony władz w imię „prawa do swobodnego przemieszczania się”.

Borisow zaproponował więc zmianę konstytucji. Protestujący nigdy się tego nie domagali, a myśl o tym, że mutry będą pisać ustawę zasadniczą, raczej ich przeraziła.

Unia Europejska stoi w rozkroku

W czwartek w Parlamencie Europejskim odbyło się zamknięte posiedzenie grupy roboczej ds. monitoringu praworządności (DRFMG) na temat sytuacji w Bułgarii. Zaproszono Borisowa i prokuratora generalnego, ale reprezentowali ich zastępcy. Z przecieków wiadomo, że władze uznały protesty za odpowiedź na wzmożoną walkę z przestępczością zorganizowaną. Uczestników spotkania wprawiło to podobno w osłupienie.

Bułgarskie protesty pokazują, w jak niekomfortowej sytuacji znalazły się największe europejskie ugrupowania. Zarówno Europejska Partia Ludowa, jak i Renew Europe (do tej frakcji należy Ruch na rzecz Praw i Swobód) poparły swych bułgarskich partnerów. Ściągnęły na siebie krytykę za wspieranie mafii ze wszystkimi jej patologiami. Pytanie, jak długo instytucje UE będą balansować między dyplomacją a oskarżeniami wobec Borisowa o zawłaszczenie państwa i wyprowadzanie miliardów euro z unijnych funduszy?

Demonstranci nie mają złudzeń. Jeśli władza się nie ugnie, to brutalnie się zemści. Strajkujący podważyli bowiem model, który doprowadził kraj na dno. Bułgarię może uratować tylko rewolucja: moralna i obywatelska.

Spasimir Domaradzki jest ekspertem ds. międzynarodowych związanym z Uczelnią Łazarskiego i Res Publiką.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi. Zamów już dziś najnowszy Pomocnik Historyczny „Polityki”

Już 24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny „Dzieje polskiej wsi”.

Redakcja
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną