Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Putin za żadne skarby nie odda Białorusi. Wejdą zielone ludziki?

Rosyjska załoga czołgu T-72 na manewrach w 2019 r. Rosyjska załoga czołgu T-72 na manewrach w 2019 r. Sergei Bobylev / TASS / Forum
Białoruś jest kluczowa dla bezpieczeństwa Rosji, choć jej bezpośrednia zbrojna interwencja wydaje się ostatecznością. Na razie może działać inaczej: finezyjnie, a wciąż skutecznie.

Z militarnego punktu widzenia Białoruś ma dla Rosji absolutnie kluczowe znaczenie. Gdyby znalazła się w strefie wpływów Zachodu, a w jakiejś dalszej perspektywie wstąpiła do NATO, sytuacja dla Kremla byłaby tragiczna. Dlatego nigdy nie dopuści on do tego, by Białoruś wywalczyła sobie pełną demokrację.

Do NATO pod pewnymi warunkami

Rosja ciężko przeżyła zarówno rozpad ZSRR, jak i utratę jego zewnętrznej otoczki: podporządkowanych sobie państw Demoludu. Na włączenie Polski, Czech i Węgier do NATO zgodziła się warunkowo. Dokonało się to w ramach tzw. aktu stanowiącego, podpisanego przez przywódców 16 państw sojuszu i Federację Rosyjską w Paryżu 27 maja 1997 r. Ciekawostką jest, że w czwartej części porozumienia zapisano „brak woli rozmieszczania tam poważniejszych sił i wojskowej infrastruktury NATO”. Czy ktoś jeszcze pamięta, że Polskę przyjęto do NATO pod takim warunkiem? Odpowiadam: ktoś pamięta. Władimir Putin.

Zresztą podobnie Zachód wyrolował Rosję z Kosowem, które miało być integralną częścią Republiki Serbskiej, jedynego sojusznika Kremla na Bałkanach i na zachód od Bugu. Kiedy kraj ten ogłosił niepodległość, Zachód szybko ją uznał, a Serbia straciła do Rosji sporo zaufania – bo do tego dopuściła.

Timothy Snyder: Łukaszenka może pójść drogą Jaruzelskiego

Putin Białorusi za żadne skarby nie odda

Wcale bym się nie zdziwił, gdyby Putin z Łukaszenką sądzili, że protesty na Białorusi to robota zachodniej agentury, efekt propagandy i starannie zaplanowanej wojny informacyjnej. Dla Łukaszenki ta wojna już się zaczęła. Putin jest ostrożniejszy, ale za jedno dam sobie obciąć rękę – nie odda Białorusi za żadne skarby. Podejrzewam, że ma inne rozterki: uratować Łukaszenkę czy obsadzić jego stanowisko kimś innym, uleglejszym wobec Moskwy. Musiałby to być ktoś zaufany, ściśle współpracujący, a samą wymianę należałoby przeprowadzić tak, by Białorusini się nie zorientowali, uspokoili, sądząc z radością, że Sasza uchadi, odchodzi.

Z całą pewnością nie może to być Swiatłana Cichanouska. Powiem więcej: na jej miejscu nie piłbym herbaty w miejscu publicznym.

Operacja wymiany przywódcy może się jednak okazać trudna i ryzykowna. Sytuacja na Białorusi przedtem powinna się uspokoić. Na razie można podać Łukaszence pomocną dłoń w taki sposób, by zarazem zniechęcić ludzi do wystąpień przeciw przywódcy, zwłaszcza że straszenie ich represjami najwyraźniej nie działa. Ale są też inne metody zniechęcania do demonstracji i sądzę, że Rosja nie omieszka z nich skorzystać.

Czytaj też: To ich Sierpień. Jak obudziła się Białoruś

Czy opcja militarna wchodzi w grę?

Możliwa jest oczywiście interwencja zbrojna – taka jak w Czechosłowacji w 1968 r. Łatwo sobie wyobrazić, że Rosja straszy widokiem setek czołgów, transporterów, dział samobieżnych. Ale to scenariusz na wypadek, gdyby Łukaszenkę wywieźli na taczkach, a Cichanouska objęła urząd prezydenta, ogłaszając w kraju demokratyczne i prozachodnie otwarcie. Potencjalne przesunięcie NATO na Białoruś byłoby dla Rosji tragedią. Nie ma co wierzyć w gorące zapewnienia sojuszu, że nie istnieją plany przyjęcia Białorusi w jego szeregi. Na to się Putin nie nabierze.

A gdyby taki scenariusz się ziścił, oznaczałoby to całkowitą izolację Obwodu Kaliningradzkiego, który jest dla Rosji jak piąta kolumna na tyłach NATO, niezatapialny lotniskowiec kontrolujący całe morze. To wygodny przyczółek do ewentualnego ataku na Polskę albo kraje bałtyckie. Gdyby więc Obwód znalazł się poza rosyjskim zasięgiem, w przypadku wojny nie dałoby się go obronić, straciłby swoją militarną wartość. Byłby to też kres marzeń Putina o odzyskaniu państw bałtyckich, które zyskałyby solidny bufor od południa. Litwa przestałaby graniczyć z potencjalnie wrogimi państwami.

Czytaj też: Dwie rzeczywistości na Białorusi. Kiedy się przetną?

Do Moskwy, serca i mózgu Rosji, zbliżyłyby się za to bazy NATO. Chmary samolotów taktycznych startujących z Białorusi mogłyby ją śmiało atakować – z Witebska do Moskwy jest tylko 475 km. Nasze F-16, wykorzystując posiadane uzbrojenie, mogłyby zadać precyzyjny cios. Nad Moskwę doleciałyby nawet leciwe Su-22, gdyby tylko wyrąbać im w powietrzu korytarz – np. z pomocą misji SEAD do przełamywania systemów obrony powietrznej.

Z tych powodów Białoruś jest kluczowa dla bezpieczeństwa Rosji, choć bezpośrednia zbrojna interwencja to ostateczność. Na razie można działać inaczej, finezyjnie, a wciąż skutecznie.

Czytaj też: Kryzys na Białorusi. A jeśli przybierze wymiar zbrojny?

Co piszczy u sojuszników

Przypomnijmy: wojna hybrydowa to połączenie klasycznych metod walki z niekonwencjonalnymi, jak cyberataki, zwiększona aktywność służb wywiadowczych, presja ekonomiczna i polityczna, stosowanie gróźb użycia siły, z demonstracją potencjału militarnego włącznie itd.

Jestem przekonany, że taka wojna już się toczy. Rosja z jednej strony zniechęca i męczy białoruską opozycję, tak by zrozumiała beznadziejność swojej sprawy. Zawiedzeni ludzie mają rozejść się do domów. Z drugiej strony ośmiesza liderów protestu. Nie zdziwiłbym się, gdyby nagle się okazało, że opozycjoniści przyjęli łapówki za swoje działania albo gdyby poszły w świat inne plotki, niemające z prawdą wiele wspólnego. Rosyjski wywiad bada te środowiska, co ze względu na pokrewieństwo państw jest stosunkowo łatwe. Przypomnijmy, że znaczna część Białorusinów w ogóle nie mówi po białorusku, rosyjski jest wszechobecny.

Czy Rosja ma tu swój aparat wywiadowczy? Szpieguje się nie tylko wrogów, warto też wiedzieć, co piszczy u sojuszników. Dzięki działaniom wywiadowczym można wprowadzać w tłum prowokatorów, wywołujących burdy prowokujące do interwencji białoruskich służb porządkowych. A przede wszystkim zidentyfikować przywódców, inspiratorów, oficjalnych i nieoficjalnych liderów mobilizujących masy. Trzeba ich jak najszybciej odizolować, wydalić albo sprawić, by zniknęli.

A jak zapanować nad wielkim i rozeźlonym tłumem? Trzeba z niego wyrwać jednego człowieka i brutalnie go sflekować na oczach pozostałych. Potem wyrwać drugiego i zrobić to samo. Tłum albo będzie stał jak sparaliżowany, albo się wścieknie i zaatakuje. O wiele łatwiej go wówczas spacyfikować – z pomocą gazu łzawiącego, gumowych kul i armatek wodnych. Demonstrować brutalność, aż tłum rzuci się do panicznej ucieczki. To powszechnie znana technika, jak się okazało, stosowana także w naszym kraju.

Wkroczą zielone ludziki?

Kolejna rzecz to wojna informacyjna w internecie. Cała masa trolli może zniechęcać do działania, wskazując na bezsensowność protestów oraz ich niepotrzebne ryzyko. Ciekawym wątkiem jest rzekoma chrapka Polski na Białoruś. Wszak przed wojną... Wiadomo, tęsknią Poliaki do swoich Kresów, do Polesia. Nam się to wydaje absurdalne, na Białorusi może zadziałać.

Można też prowadzić poważniejsze działania, np. dokonać jakiejś dywersji i oskarżyć o nią opozycję lub zachodnie służby wywiadowcze, coś w rodzaju współczesnej Radiostacji Gliwickiej. Byłby pretekst do ogłoszenia stanu wyjątkowego i wyprowadzenia wojsk na ulice. I nie musi to być od razu wojsko białoruskie. Zielone ludziki sprawdziły się na Ukrainie, mogą się sprawdzić i tutaj.

Czytaj też: Gra na emocjach. Tak rosyjskie trolle destabilizują świat

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kultura

Andrew Scott: kolejny wielki aktor z Irlandii. Specjalista od portretowania samotników

Poruszający film „Dobrzy nieznajomi”, brawurowy monodram „Vanya” i serialowy „Ripley” Netflixa. Andrew Scott to kolejny wielki aktor z Irlandii, który podbija świat.

Aneta Kyzioł
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną