Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Nawalny wraca do Rosji i do gry. Kreml się zmartwi

Aleksiej Nawalny na wiecu poparcia dla więźniów politycznych w Moskwie, wrzesień 2019 r. Aleksiej Nawalny na wiecu poparcia dla więźniów politycznych w Moskwie, wrzesień 2019 r. Sergei Bobylev / TASS / Forum
Władza może się obawiać efektu Nawalnego: powolnego, lecz trwałego wzmacniania mechanizmów obywatelskich i demokratycznych już nie tylko w Moskwie, ale i w regionach.
„Cześć, tu Nawalny. Tęskniłem za wami” – napisał pod opublikowanym na Instagramie zdjęciem ze szpitala.Aleksiej Nawalny/Instagram „Cześć, tu Nawalny. Tęskniłem za wami” – napisał pod opublikowanym na Instagramie zdjęciem ze szpitala.

W poniedziałek 14 września lekarze berlińskiej kliniki Charité wybudzili ze śpiączki Aleksieja Nawalnego. Jest w niezłym stanie i – jak zapewniają – wkrótce opuści szpital. On sam przywitał się ze zwolennikami w mediach społecznościowych: „Cześć, tu Nawalny. Tęskniłem za wami”.

Decyzję Nawalnego o powrocie do Rosji jako pierwszy podał amerykański dziennik „New York Times”, a informację potwierdziła Kira Jarmysz z jego sztabu. W reakcji rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow oświadczył, że „wszyscy cieszą się z jego powrotu do zdrowia”. Jak dodał, „nie ma powodu, żeby prezydent spotkał się z Nawalnym w kraju”.

Czytaj też: Wielka inwigilacja w Rosji

Efekt Nawalnego

Pretekstu do spotkania może nie ma, jest natomiast powód do zmartwienia. Powrót Nawalnego to bowiem szereg komplikacji dla Kremla. Pierwszą jest status ocalałego z próby zabójstwa. Wzmocni to zdecydowanie legitymizację Nawalnego w oczach nie tyle jego zwolenników, ile wahających się i sceptyków, którzy przez lata postrzegali go jako „projekt Kremla”, bo był nie dość radykalny, a Kreml zwalczał go mało skutecznie.

Władza może się obawiać efektu Nawalnego: powolnego, lecz trwałego wzmacniania mechanizmów obywatelskich i demokratycznych. A co groźniejsze, już nie tylko w największych centrach, lecz także w regionach. Zresztą rezultaty mozolnej pracy u podstaw – za sprawą kampanii antykorupcyjnej czy strategii „mądrego głosowania” – dało się zauważyć w wyborach w ubiegłym roku. Do moskiewskiej Dumy udało się wprowadzić opozycjonistów niezwiązanych z układem. Podobny cel przyświecał ekipie Nawalnego w tegorocznych wyborach lokalnych, przeprowadzonych dzień przed jego wybudzeniem. Kreml liczył na sukces, a był to zarazem ostatni poważny sprawdzian przed wyborami parlamentarnymi 2021.

Miasta pod lupą Kremla

Dlatego władze przyglądały się zwłaszcza kilku miastom i regionom, służącym za papierek lakmusowy przed wyborami za rok. Szczególne znaczenie miały m.in. Nowosybirsk, Irkuck, Archangielsk, republika Komi, a także Tomsk. W tym pierwszym opozycja powiązana z Nawalnym wystawiła kilkudziesięciu kandydatów skupionych w projekcie Nowosybirsk 2020 przeciw partii Jedna Rosja i komunistom, dominującym w lokalnych władzach. Tomsk jest miastem studenckim o dużym potencjale protestacyjnym. Nawalny był tutaj tuż przed otruciem.

Irkuck wyróżnił się zaś tym, że podczas ostatniego referendum nad poprawkami konstytucyjnymi uzyskał największą liczbę głosów przeciw, bo aż 34 proc. W istocie porównywano go do Chabarowska, bo w wyborach na urząd gubernatora rywalizowało tam dwóch kandydatów: wysunięty przez Kreml Igor Kobzew oraz lokalny polityk z partii komunistycznej Michaił Szapow. W republice Komi i Archangielsku mieszkańców połączył bunt przeciw planom budowy olbrzymiego wysypiska śmieci, które przez następne dwie dekady miało przyjmować 10,5 mln ton odpadów rocznie z samej Moskwy. Władzom nie pomagało też fatalne zarządzanie kryzysem pandemicznym i fakt, że republika stała się jednym z rozsadników koronawirusa w kraju.

Czytaj też: Rosyjska szczepionka na Covid-19. Powtórka Sputnika

Rosjanie się budzą

Choć nie ma jeszcze ostatecznych wyników, obie strony odtrąbiły sukces. Media rządowe doniosły, że kremlowskich kandydatów wśród gubernatorów będzie 18, a Jedna Rosja ma „stabilną większość” w 11 regionalnych ciałach ustawodawczych. Z kolei sztab Nawalnego ogłosił powodzenie strategii „inteligentnego głosowania”, zwłaszcza do rad miejskich w Tomsku i Nowosybirsku, i raz (na cztery możliwe) w wyborach uzupełniających do Dumy Państwowej.

Efekt Nawalnego nie jest rewolucją, ale kropelkowym nawadnianiem postaw obywatelskich i mądrego głosowania. Stopniowe, oddolne odzyskiwanie polityki rosyjskiej to poważny problem dla władz. Społeczeństwo raz nauczone postaw demokratycznych, o które samo musi walczyć, przeciwstawiając się władzy centralnej, nie będzie już tak podatne na sterowanie.

Nawalny spodziewa się wszystkiego

Nawalnemu i Kremlowi pozostaje zatem rok do wyborów. Władze mają związane ręce: będą przeciwdziałać kampanii Nawalnego i jeśli zajdzie potrzeba, minimalizować szkody. Nawalny powinien więc spodziewać się wszystkiego – może prócz ponownej próby otrucia go nowiczokiem. Pierwszą musi traktować jako ostrzeżenie, że następnym razem zamachowcy okażą się skuteczniejsi. O ile jednak otrucie legitymizuje Nawalnego jako opozycjonistę, o tyle jego śmierć zrobiłaby z niego „męczennika”.

W grę wchodzą więc wszystkie dotychczasowe taktyki. Od ignorowania (Dmitrij Trenin z moskiewskiego Carnegie Center przyznał, że „zaskoczył go niewielki oddźwięk sprawy otrucia Nawalnego”), przez zastraszanie, utrudnienia biurokratyczne, zakładanie spraw sądowych, areszt, aż po wersję bardziej radykalną. Czyli przypadki lekarzy, którzy krytykowali nieporadność władz w walce z pandemią i samoistnie wypadali z balkonów, dziennikarki Anny Politkowskiej piętnującej wojnę w Czeczenii, którą w 2006 r. zastrzelono w windzie, czy Borysa Niemcowa, zastrzelonego tuż pod Kremlem przez „nieznanych sprawców”.

Kreml dmucha na zimne

Najbardziej prawdopodobna wydaje się intensywna kampania szkalowania. Niszczenie wiarygodności Nawalnego pozwoliłoby ograniczyć siłę oddziaływania „wroga nr 1” i uznać za absurdalne wszelkie jego zarzuty wobec władz. Już teraz Kreml podważa wyniki trzech niezależnych laboratoriów: niemieckiego, francuskiego i szwedzkiego, twierdząc, że nad nowiczokiem pracowały także państwa natowskie, sugerując spisek lub prowokację zagranicznych służb. Są też „dowody”, że raporty sfałszowano, a przedstawił je Aleksandr Łukaszenka. Ta kampania może się okazać całkiem skuteczna, zważywszy że Nawalny jest wprawdzie rozpoznawalny, ale jego działania są ograniczone. Poza tym większość Rosjan buduje swoje opinie na podstawie przekazu telewizyjnego; głównie młodzi szukają informacji w internecie i mediach społecznościowych. Opozycja pozasystemowa jest z kolei rozproszona i słaba.

Kreml dmucha jednak na zimne. Badania Siergieja Biełanowskiego i jego zespołu dowodzą, że erozja systemu postępuje. Biełanowski jako jedyny przewidział masowe protesty w 2011 r. po sfałszowanych wyborach do Dumy. W najnowszym raporcie wskazuje na kruszenie się władzy prezydenta, zwiastując poważne wstrząsy społeczne i polityczne. Przekonuje, że „efekt Krymu” się wypalił, Putin traci poparcie, propaganda moc oddziaływania, a trzy czwarte Rosjan chce ograniczeń dla władzy. Rosjanie stają się aktywniejsi politycznie i społecznie. Władze powinny się spodziewać, jeśli nie wielkiej „rosyjskiej wiosny”, to szeregu lokalnych protestów na podobieństwo Chabarowska czy Mińska na Białorusi.

Sankcje na Rosję i business as usual

Do tego dochodzi niesłabnąca presja zewnętrzna. Utrwala się zmiana percepcji Rosji w Niemczech, dotąd cechujących się daleko idącym zrozumieniem dla polityki Kremla. Po aneksji Krymu Angela Merkel jest filarem sankcji, opiera się też skutecznie ludziom i środowiskom lobbującym na rzecz business as usual z Moskwą. Jeśli dorzucić do tego zeszłoroczne zabójstwo byłego czeczeńskiego lidera w biały dzień w berlińskim parku, o które prokuratura podejrzewa rosyjskie władze, to sprawa Nawalnego staje się kwestią bezpieczeństwa państwa i wiarygodności służb. Zobowiązuje też niemiecką kanclerz do obrony praw człowieka w Rosji.

Angela Merkel niejednokrotnie zresztą punktowała Putina za naruszanie standardów prawnoczłowieczych. Sprawa Nawalnego może być dla niej, kończącej niedługo urzędowanie, tak moralną, jak polityczną misją. Na pewno zaś już się pogorszyły relacje bilateralne. Szef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Ławrow odwołał wizytę w Berlinie, a wczoraj wzywał niemieckich partnerów do „odpolitycznienia sprawy Nawalnego”.

Poniewczasie, bo poległ nawet projekt Nord Stream 2. Nie ma wątpliwości, że zostanie dokończony, choćby z dużym opóźnieniem czy po „etapie zawieszenia”. Liczyć się jednak można z „sankcjami Nawalnego”, nałożonymi przez Unię na Rosję na wzór „aktu Magnickiego” w USA. Opowiedział się za nimi szef unijnej dyplomacji Josep Borrell. Zakazem wjazdu na teren UE oraz zamrożeniem aktywów finansowych objęto by osoby odpowiadające za łamanie praw człowieka w Rosji. Wcześniej jednak będą głosowane sankcje na Białoruś, a w tle wciąż tli się kryzys turecko-cypryjski. „Akt Nawalnego” będzie musiał trochę poczekać.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Kaczyński się pozbierał, złapał cugle, zagrożenie nie minęło. Czy PiS jeszcze wróci do władzy?

Mamy już niezagrożoną demokrację, ze zwyczajowymi sporami i krytyką władzy, czy nadal obowiązuje stan nadzwyczajny? Trwa właśnie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, debata na ten temat, a wynik wyborów samorządowych stał się ważnym argumentem.

Mariusz Janicki
09.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną