Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Nowa odsłona sporu o Górski Karabach. Znów jest gorąco

Erywań. Wolontariusze mobilizują się do walki o Górski Karabach. Erywań. Wolontariusze mobilizują się do walki o Górski Karabach. Melik Baghdasaryan / Reuters / Forum
Ani Armenia, ani Azerbejdżan nie chcą nowej wojny na pełną skalę. Za sprawą pandemii i kryzysu wszystko jest jednak możliwe, czego dowodzi choćby przykład Białorusi.

Armenia i Azerbejdżan znów strzelają. W walkach z udziałem ciężkiego sprzętu, czołgów, artylerii i lotnictwa miało zginąć co najmniej kilkadziesiąt osób, w tym cywile. W obu państwach ogłoszono stan wojenny i mobilizację. Tak wygląda najnowsza odsłona sporu o Górski Karabach, jednego z najstarszych konfliktów na świecie i najdłużej toczonego na terenie byłego ZSRR. Nie ma znaczenia, kto zaczął tym razem, bo do podobnych zdarzeń w rejonie Karabachu dochodzi często, w tym roku m.in. w lutym i lipcu. Niemniej obecna wymiana ognia jest najpoważniejsza od 2016 r., gdy stoczono tzw. wojnę czterodniową.

Czy Armenia i Azerbejdżan chcą wojny?

Konflikt sięga korzeniami końca lat 80. i doczekał się zbioru obserwacji, które okazywały się prawdziwe przez kilka dekad. Główne założenie jest takie: ani Armenia, ani Azerbejdżan nie są zainteresowane nową wojną na pełną skalę, bo ryzyko ewentualnej porażki byłoby tak duże, że groziłoby kompromitacją obozów rządzących oboma państwami. Czasy są jednak takie, że podobne generalizacje za sprawą pandemii, perspektywy globalnego kryzysu itd. przechodzą poważne sprawdziany, czego najlepszym przykładem jest sytuacja na Białorusi.

Na bieg wydarzeń na południu Kaukazu, w tym wokół Karabachu, decydujący wpływ mają sprzymierzona z Armenią Rosja i Turcja, złączona siostrzanymi stosunkami z Azerbejdżanem. Kraje ostro rywalizują w innych miejscach, przede wszystkim w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie, gdzie otwarcie wspierają strony toczących się tam wojen domowych. Nie można wykluczyć, że teraz pogranicze Armenii i Azerbejdżanu staje się nowym teatrem ich zmagań. Stąd biorą się powtarzane od jakiegoś czasu – w tych dniach znacznie nasilone – zarzuty o przerzut na Kaukaz najemników walczących dotąd w Syrii czy Libii.

Konflikt o Karabach jest nierozwiązany, bo jest nierozwiązywalny, przynajmniej nie drogą dyplomatyczną. Nie wystarczy, by Ormianie i Azerowie sami się dogadali. Zresztą jakiekolwiek zbliżenie uniemożliwia pamięć o wojnie z lat 1992–94 (wygrała Armenia), zadry późniejszej okupacji i gotowość obu społeczeństw do kolejnej rundy sporu. Oba państwa są za słabe, by zdecydować o rozstrzygnięciu – stąd obustronna obawa przed klęską. Ale coś mogłoby się zmienić, gdyby któryś z gwarantów ich bezpieczeństwa (Rosja i Turcja) chciał rewizji obecnego porządku albo nie dał rady przyjść z pomocą. W sumie sytuacja jest tak kiepska, że eksperci na co dzień przyglądający się Kaukazowi uznają za największy sukces to, że w jako takiej formie utrzymuje się zawarte w maju 1994 r. zawieszenie broni.

Czytaj też: Turecko-ormiańskie pogranicze. Do pojednania daleko

Kaukaz i widmo nowej fali uchodźców

W ostatnich latach – mimo regularnych zadrażnień – Karabach i cały Kaukaz nie przykuwały uwagi świata. Jeszcze niedawno było zupełnie inaczej, bo państwa Zachodu, zwłaszcza Ameryka, bardzo się tam angażowały, odpryskiem było żywe polskie zainteresowanie przede wszystkim Gruzją. Patrzono na Kaukaz jako korytarz dla gazo- i ropociągów łączących południe Europy z Azją Środkową, mający osłabiać wpływy Rosji w tej części świata i pozwalać różnicować źródła dostaw surowców energetycznych. Amerykę dodatkowo wabiło sąsiedztwo Iranu i bliskość państw, z którymi toczyła wojnę z terroryzmem.

Jeśli walki będą się przedłużały, obejmą obszar większy niż tylko wzdłuż tzw. linii rozgraniczenia wokół Karabachu i granicy armeńsko-azerbejdżańskiej, siłą rzeczy sporny region znów stanie się gorącą kwestią polityki, także europejskiej, w tym polskiej. Dawniej obawiano się, że kolejna duża wojna na Kaukazie wywoła falę uchodźców, pod koniec XX w. choćby do Polski przybyło przecież wielu Ormian i – w wyniku innej wojny – Czeczenów. Obawiano się także, że rozwibrowany region zasili międzynarodowe siatki terrorystyczne, otworzy drogę do przerzutu broni i rekrutów. Teraz konflikt angażuje Turcję, jakby nie było, sojuszniczkę Polski w NATO, a jednocześnie weryfikowałby rosyjskie zdolności w niesieniu pomocy Armenii, zagrożonej przez wojskowo silniejszy dziś Azerbejdżan. I niezmiennie ma potencjał do sprawienia tysiącom mieszkańców wojennej gehenny, tym większej, że od lat propaganda obu krajów z militarystycznym zacięciem zapowiada, że pat może być rozwiązany tylko drogą zbrojną.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną