Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Debata Trump–Biden, czyli łomot w dżungli

Przygnębiającym widowiskiem okazała się pierwsza przedwyborcza debata telewizyjna Donalda Trumpa z Joem Bidenem. Przygnębiającym widowiskiem okazała się pierwsza przedwyborcza debata telewizyjna Donalda Trumpa z Joem Bidenem. Brian Snyder / Reuters / Forum
Zamiast racjonalnej konfrontacji poglądów debata prezydencka w USA przekształciła się w pyskówkę, w której dominowały brutalne personalne ataki i wymiana obelg.

Przygnębiającym widowiskiem okazała się pierwsza przedwyborcza debata telewizyjna ubiegającego się o reelekcję Donalda Trumpa z demokratycznym kandydatem do Białego Domu Joem Bidenem. Zamiast racjonalnej konfrontacji poglądów, ujawniającej ich wizje kraju, świata i programy, już w pierwszych minutach przekształciła się w pyskówkę. Dominowały brutalne personalne ataki i wymiana obelg. Kandydaci przekrzykiwali się, nie reagując na moderatora, dziennikarza Fox News Chrisa Wallace′a, który ich upominał i bezskutecznie usiłował sprowadzić kłótnię na spokojne i rzeczowe tory. Znacznej części debaty, która odbyła się we wtorek wieczorem (czasu USA) w Cleveland w stanie Ohio, nie można było zrozumieć, gdyż wszyscy trzej zagłuszali się nawzajem.

Trump złamał reguły debaty

Karczemny styl pojedynku narzucił Trump. Łamiąc ustalone reguły debaty, nieustannie przerywał Bidenowi, kwestionował każdą jego krytyczną uwagę na swój temat typowym dla siebie agresywnym tonem w wyraźnym zamiarze wyprowadzenia adwersarza z równowagi. Ripostując mu, używał wszystkich znanych ze swej prezydentury przeinaczeń i kłamstw. Kiedy mowa była o gospodarce, upierał się, że dopiero za jego rządów nastąpił boom w USA, choć trwał już za prezydentury Obamy, kiedy Biden był wiceprezydentem. Zaprzeczał oczywistym faktom, np. że zbagatelizował pandemię, co pogłębiło kryzys. Twierdził, że w ostatnich latach zapłacił fiskusowi „wiele milionów” dolarów, choć jak ujawnił „New York Times”, w latach 2016 i 2017 zapłacił tylko 750 dol., a wcześniej przez kilka lat nie płacił żadnych podatków federalnych.

Trump ponownie odmówił potępienia skrajnej, rasistowskiej prawicy, wyrażając poparcie dla ultrasów z organizacji Proud Boys. Ponownie negował, że istnieje problem globalnego ocieplenia, broniąc w ten sposób uchylania wprowadzonych przez Obamę restrykcji na eksploatację chronionych terenów. Zgodnie z przewidywaniami wypomniał Bidenowi, że jego syn Hunter zarobił miliony na synekurach w Rosji i na Ukrainie.

Był to najbardziej dramatyczny moment debaty. Były wiceprezydent przypomniał, że jego inny syn, Beau – zmarły klika lat temu na raka mózgu – służył w Iraku i Afganistanie, a Trump obraził weteranów, określając ich mianem „frajerów” i „nieudaczników”. Biden zyskał też punkty w kilku innych momentach, m.in. kiedy zwrócił uwagę, że zakażonym covid-19 prezydent radził zażywać środki dezynfekcyjne. Zachował się po prezydencku, gdy zadeklarował niedwuznacznie, że pogodzi się z oficjalnym wynikiem wyborów – w odróżnieniu od Trumpa, który potwierdził, że może go nie uznać.

Czytaj też: Jak to się robi w USA? Nawet Trump nie bojkotuje debat

Biden nie zawsze odpowiadał wartko i logicznie

W wielu momentach jednak Biden sprawiał wrażenie zepchniętego do głębokiej defensywy, bezradnego wobec brutalności Trumpa, który wykorzystywał każde jego wahanie czy przejęzyczenie, aby zbijać go z tropu. Jak w debatach w czasie prawyborów, a nawet częściej, zdawał się zacinać i gubić wątek, a jego wywód stawał się nieskładny.

Na ataki nie zawsze odpowiadał wartko i logicznie. Prezydent, choć posługiwał się kłamstwami i demagogią – nieustannie, np. zrównując Bidena z radykalną lewicą, od której ten się odcina – mówił gładko i spójnie. Kiedy nie dawał dojść konkurentowi do słowa albo go poniżał, mówiąc, że „nie jest bystry”, ten odparowywał: „Zamknij się, człowieku” albo: „Ten facet nie wie, o czym mówi”. W pewnej chwili wypalił: „Ciężko dojść do słowa z tym błaznem”, aby natychmiast dodać: „Przepraszam, z tym człowiekiem”.

Czy debata rozstrzygnie o wyborach w USA?

Nie wiadomo, czy i jak debata wpłynie na ocenę obu polityków. Według wcześniejszych sondaży tylko ok. 10 proc. Amerykanów jeszcze nie wie, na kogo zagłosuje – mniej niż w przeszłości na pięć tygodni przed wyborami. Komentatorzy mediów sympatyzujących z demokratami, jak „Washington Post” czy telewizja CNN, podkreślają, że Biden nie dał się sprowokować i nie „wybuchnął”, przemilczając jego mocne słowa. Były szef kancelarii Obamy Rahm Emanuel powiedział w telewizji ABC News, że Biden stosował taktykę rope-a-dope – w boksie polegającą na opieraniu się o liny i parowaniu ciosów przeciwnika, który ma się zmęczyć nieskutecznym atakiem.

Jeżeli rzeczywiście, jak uważają niektórzy, to Trump „musiał” wygrać debatę, bo w sondażach ustępuje rywalowi, i pokazać się od bardziej „prezydenckiej” strony, to celu najpewniej nie osiągnął. Wielu widzów źle ocenia zademonstrowany przez niego styl – złośliwość i brutalność. Ale Biden także nie rozproszył wrażenia, że w konfrontacji z bezwzględnym adwersarzem nieco się gubi i często nie potrafi elokwentnie ripostować. Nie rozwiał też podejrzeń co do sprawności swego intelektu.

W rezultacie, ponieważ obaj pozostali sobą, wynik debaty można raczej uznać za remisowy. Nasuwała ona skojarzenia ze słynnym rumble in the jungle (łomotem w dżungli), czyli bokserskim meczem Muhammada Alego z George′em Foremanem. Niewykluczone, że wielu niezdecydowanych Amerykanów będzie nią tak zdegustowanych, że 3 listopada zagłosuje na jakiegoś trzeciego kandydata. Czyżby Kanyego Westa?

Ale przed nami jeszcze dwie debaty. Miejmy nadzieję, że nie przyniosą tyle wstydu Ameryce, co wczorajsza.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną