Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Kim pokazał nowy arsenał. Może budzić grozę

Parada wojskowa w 75. rocznicę powstania partii komunistycznej, 10/11 października 2020 r. Zdjęcie wykonane przez Korean Central News Agency Parada wojskowa w 75. rocznicę powstania partii komunistycznej, 10/11 października 2020 r. Zdjęcie wykonane przez Korean Central News Agency AFP / EAST NEWS
Po zmroku, ale nie po to, by coś skrywać, Kim Dzong Un pokazał masę nowego uzbrojenia albo jego makiet. Świecące w nocy samoloty to wszystko, na co go stać w lotnictwie, ale broń lądowa i rakiety budzą grozę.

Jedenastoosiowe podwozie monstrum, a na nim pocisk – według wzrokowej oceny długości przynajmniej 25 m i średnicy 2,5 m. Zdaniem ekspertów analizujących obrazy z telewizji to Hwasong-16, najnowsze dzieło północnokoreańskich inżynierów, pocisk o niemal globalnym zasięgu. Na oko ważący ponad 100 ton, prawdopodobnie potrzebujący płynnego paliwa, a więc mimo podwozia mobilny tylko z nazwy (tankowanie takiego kolosa zabiera czas i jest łatwe do wykrycia z kosmosu), wożony raczej wyłącznie na pokaz, bo gdzie czymś takim wjechać w górzystym kraju? Eksperci spekulują, czy olbrzymia pokrywa głowicy nie kryje tak naprawdę wielu tzw. MIRV-ów, czyli indywidualnie naprowadzanych ładunków zwiększających liczbę celów dla jednego pocisku lub mylących systemy antyrakietowe.

Ale dla Kima najwyraźniej rozmiar ma podstawowe znaczenie, dlatego Korea Północna pokazała światu największy kołowy wózek do rakiet. Operacyjnego sensu może to nie miało, bardziej doświadczeni Rosjanie dawno poprzestali na podwoziach ośmioosiowych i mają na nich mniejsze rakiety na paliwo stałe. Co oznacza, że podjeżdżają na stanowisko ogniowe, stawiają pocisk do pionu, odpalają i natychmiast odjeżdżają w las.

Czytaj też: Kim Jo Dzong. Gorsza od brata?

Gigant wymierzony w Trumpa

To nic, że pocisk Kima może nie mieć sensu – i tak wykonał swoje zadanie. Prawie wszystkie amerykańskie media podchwyciły obrazki z nocnej parady i pytają, co się stało z planem Donalda Trumpa, by ograniczyć albo zniszczyć północnokoreański potencjał rakietowo-nuklearny? Na niecały miesiąc przed wyborami takie pytania są bardzo niewygodne, a takie obrazki trafiają celniej niż same rakiety.

Już pojawiają się komentarze, że północnokoreańska rakieta może okazać się tzw. październikową niespodzianką, elementem zmieniającym bieg amerykańskiej kampanii prezydenckiej. Z oceną poczekajmy. Gdyby Kim przetestował nowy pocisk przed wyborami, mógłby tym wystrzałem trafić Trumpa tak, że by się nie podniósł. Kto dziś w ogóle pamięta jego „furię i ogień”? Karma wraca w najmniej oczekiwanych chwilach.

Czytaj też: Korea Północna znów strzela

Podwodny wyścig Kima

Korea Północna lubi pokazywać nowe strategiczne uzbrojenie na defiladach z okazji okrągłych rocznic. Superpocisk na megawyrzutni był ukoronowaniem parady na 75-lecie, ale przed nim przejechała inna międzykontynentalna nowość. Ogromny baryłkowaty kształt umieszczony na lawecie zdradzał, że to pocisk SLBM, wystrzeliwany z zanurzonych okrętów podwodnych. Najnowszy Pukguksong-3 został według oficjalnych źródeł przetestowany rok temu, w październiku 2019 r. Ale według części komentatorów na pokazanych Kimowi podwoziach była jeszcze nowocześniejsza wersja. Jeśli na czterech pojazdach znajdowały się rzeczywiste rakiety, a nie makiety – czego nie można wykluczyć – znaczy to, że program budowy północnokoreańskiego systemu odstraszania podwodnego idzie niebywale szybko.

Krajów posiadających zdolności wystrzeliwania spod wody pocisków strategicznych jest na świecie kilka: USA, Rosja, Wielka Brytania, Francja i Chiny, testy prowadzą Indie. Korea bardzo chce awansować do strategicznej elity, pierwsze udane testy przeprowadziła pięć lat temu, miała też wiele porażek. Czy już się udało? To kolejne trudne pytanie dla Trumpa, ale także dla sojuszników Ameryki na Pacyfiku. Północnokoreańskie rakiety budzą strach w Japonii i Australii, oczywiście też w Korei Południowej, której co prawda najbardziej zagraża broń wcale nie strategiczna.

Czytaj też: Co nowe zdjęcie Kim Dzong Una mówi o Korei Północnej?

Arsenał wycelowany na południe

Liczba typów pokazanego uzbrojenia wojsk lądowych, zdolnych do nagłego ataku na Koreę Południową, mogła przytłaczać. Dla widzów w Polsce, która próbuje kupić tzw. niszczyciele czołgów (wyrzutnie pocisków przeciwpancernych na podwoziach kołowych lub gąsienicowych), mogło być interesujące, że w Pjongjangu przejechały trzy różne rodzaje takich systemów. Szczególnie że pierwsze, jakie było widać, na trzyosiowym, skróconym podwoziu rosyjskiego transportera BTR, były uzbrojone w pociski łudząco podobne do izraelskich Spike NLOS (osiem sztuk na wyrzutni), najprawdopodobniej skopiowane w Chinach. Taki oryginalny Spike ma zasięg ponad 10 km i świetnie by się nadawał u nas (oferuje je nam izraelski Rafael). Na większym, czteroosiowym BTR osadzone były pociski (pięć sztuk na wyrzutni) podobne do sprawdzonych rosyjskich kornetów, choć produkcji najpewniej rodzimej. Jeszcze ciekawsza była wersja artyleryjska niszczyciela czołgów, również na podwoziu BTR, ale uzbrojona w działo, prawdopodobnie kalibru 122 mm, na automatycznej, bezzałogowej wieży. Nie znalazłem w źródłach wzmianki o takim typie broni, eksperci, z których komentarza korzystałem w internetowej transmisji, też twierdzili, że to całkowita nowość. Przed Kimem przedefilowało dziewięć takich mobilnych armat.

Po nich pojawiło się zaś dziewięć nowych czołgów o pudełkowej, nowoczesnej sylwetce i kanciastej, a więc prawdopodobnie spawanej i obłożonej płytami zaawansowanego pancerza wieży, po której prawej stronie umieszczone były zasobniki, wyrzutnie pocisków przeciwpancernych bądź przeciwlotniczych. Po czołgach pojawiły się armatohaubice, podobne do rosyjskich typów MSTA-S lub Koalicja, ale według ekspertów zachodniego kalibru 155 mm. Tylko że artyleria była jeszcze niczym w porównaniu z wyrzutniami rakiet.

Czytaj też: Korea Północna odbudowuje ośrodek rakietowy

Zasypać Seul pociskami

Na początek szły pojazdy z wyrzutniami: 22 pociski rakietowe kalibru 240 mm. Mają je Irańczycy, ma je Myanmar, kiedyś mieli też Rosjanie, ale przesiedli się na inne. Nikt jednak nie pakował aż 22 pocisków na jedną wyrzutnię! Systemy te, nazwane na cześć politycznej ideologii Korei Północnej Dżucze, miały znad granicy zasypać pociskami odległy o 50 km Seul jeszcze w latach 90. Dzisiaj Pjongjang ma według zachodnich źródeł 200 takich wyrzutni, ale ma też lepsze, przypominające rosyjskie smiercze czy tornada. Na przykład pociski kalibru 300, a nawet 600 mm, pakowane po cztery i sześć na wyrzutnię. Oczywiście większe pociski rakietowe pozwalają na uzyskanie większych zasięgów, a więc na Seul nie muszą być odpalane znad granicy, dlatego są o wiele trudniejsze do wykrycia, namierzenia i zniszczenia. Zwłaszcza że dostęp do przestrzeni powietrznej i morskiej Korei Północnej też robi się coraz trudniejszy, sądząc po pokazanych systemach rakietowych obrony powietrznej i przeciwokrętowych. Nie wszystkie to nowości, część pokazywano już dwa–trzy lata temu. Jak w przypadku niemal każdej wyrzutni wrażenie robiła liczba kontenerów startowych, np. osiem sztuk przeciwokrętowych pocisków manewrujących na gąsienicowym podwoziu.

W obronie powietrznej defilada ujawniła niewidziane wcześniej radary na kołowych podwoziach, podobne do rosyjskiego systemu Tor, który Rosjanie montują na gąsienicach. Płaskie, ścianowe anteny sugerowały najnowszą technologię aktywnej radiolokacji. Radarom towarzyszyły znane pociski, odpowiedniki rosyjskich S-300 (i większe, wcześniej nieznane).

Rok po „premierze” komentujący paradę eksperci niewiele potrafili powiedzieć o wyrzutniach do złudzenia przypominających rosyjskie iskandery. Pojazdy z dwoma pociskami w otwieranej kabinie przejechały przed Kimem przynajmniej w liczbie ośmiu na kołach i ośmiu na gąsienicach. Rosja do tej pory zaprzeczała, by eksportowała iskandery do objętej embargiem Korei Północnej, ale być może pomogła w mniej formalny sposób. Reżim Kima kopiuje zresztą nie tylko Rosjan. Pociski rakietowe krótkiego zasięgu KN-24 na gąsienicowym podwoziu do złudzenia przypominały amerykańskie ATACMS-y, choć powiększone.

Czytaj też: Po co Kim Dzong Un spotyka się z Putinem?

Kim się cieszy

Kim Dzong Un okazywał entuzjazm, wybuchał śmiechem, zagadywał towarzyszącego mu generała, palcem i gestami pokazywał, co mu się podoba. Największą radość rzecz jasna wywoływały pociski balistyczne, którymi Korea Północna może – jak twierdzi – dosięgnąć amerykańskiej bazy na Guam. Skoro się podobało, to wojskowi mogli odetchnąć, bo wiemy, jak w Korei kończą generałowie, gdy Kimowi coś się nie podoba. Ale teraz wszystko było odświętnie, wyjątkowo i bez zarzutu.

Rzesze wojska, rozentuzjazmowany tłum, wszędzie flagi, kwiaty, okrzyki i on, przywódca, w centralnym miejscu trybuny. Wszystkie parady w Pjongjangu wyglądają podobnie, ale ta była inna. Po pierwsze, czcić miała 75-lecie komunistycznej dynastii i państwa, po drugie, została zorganizowana bardzo wcześnie nad ranem, w ciemnościach. Eksperci od kilku dni zachodzili w głowę, co miało być powodem takiego przesunięcia. Wszystkie domysły i spiskowe teorie prysły, gdy w powietrzu pojawiły się samoloty – latające wyrzutnie fajerwerków.

Czytaj też: Kim kradnie bitcoiny

Samoloty jak choinki

Starannie zrealizowane nocne ujęcia – nie wiemy, czy z dnia parady – pokazywały rząd samolotów myśliwskich MiG-29 i ich pilotów w białych hełmach, klękających i całujących flagę. Na platformie postojowej jeszcze nie było widać tricku, ale już tzw. marsz słoni na drodze startowej ujawnił, że samoloty oklejone są ledowymi taśmami na skrzydłach – pod nimi, na wierzchu płata i krawędziach spływu oraz na belkach do podwieszania uzbrojenia. Widok jak ze świątecznego jarmarku. Światełka na skrzydłach były zielone, te pod nimi czerwone, choć światło czasem dawały lekko różowe. Podobnie oklejono szturmowce Su-25 – oba radzieckie typy nieliczne w północnokoreańskim lotnictwie. Startujących MiG-ów można było naliczyć zaledwie siedem i najprawdopodobniej więcej ich w służbie nie ma.

Święcącym myśliwcom towarzyszył jeszcze jeden samolot, z którego najpewniej filmowano ujęcia powietrzne. Jakby świetlnego spektaklu było mało, w momencie przelotu nad płytą defiladową i trybuną honorową myśliwce zaczęły wyrzucać flary – termiczne pułapki mylące rakiety przeciwlotnicze, będące puszkami magnezji palącej się w wysokiej temperaturze oślepiającym płomieniem. Wyrzucanie flar to częsta atrakcja na pokazach w dzień, w nocy świat nie widział jeszcze takich fajerwerków.

Gdy wydawało się, że już śmieszniej nie będzie, w powietrzu pojawiły się oklejone na różowo (albo to tylko kwestia obrazu w telewizji), lecące w formacji orła, antyczne niemal dwupłatowce An-2, które również wyrzucały fajerwerki. Druga fala wolno lecących samolotów przy ryku tłumów pokazała na niebie liczbę 75. I oczywiście wystrzeliła sztuczne ognie. Pokaz powietrzny zakończyło siedem szybkich Su-25, podświetlonych na zielono-czerwono, ciągnących świetlne dymy i wyrzucających flary. Wszystko naraz i najlepiej dużo – Kim tak lubi.

Czytaj też: Chińscy turyści szturmują Koreę

Widowisko: światło, dźwięk i obraz

Parada była szczególna jeszcze z innego powodu. Po raz pierwszy w przypadku Korei Północnej przelotowi, przejazdowi i przemarszowi wojsk i sprzętu towarzyszyła profesjonalna, wielokamerowa realizacja telewizyjna, wzorowana na moskiewskich paradach pobiedy. Widzieliśmy wysokiej rozdzielczości zdjęcia z mnóstwa kamer: w powietrzu, na wysięgnikach, dronach, być może śmigłowcach. Widzieliśmy też ujęcia z kamer zamontowanych na samolotach w czasie przelotu, co oznacza, że musiał im towarzyszyć system przekazywania obrazu w czasie rzeczywistym. Niby komercyjne rozwiązanie powszechnie dostępne na Zachodzie, ale też pokazuje nowoczesność imperium Kima, przynajmniej tej części, która służy jego chwale i sławie. I walce informacyjnej – na obrazki.

Czytaj też: Chiny pozbywają się zachodnich dziennikarzy

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną