Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Czeski stan wyjątkowy: walka z wirusem i z czasem

Most Karola w Pradze, 12 października 2020 r. Most Karola w Pradze, 12 października 2020 r. David W. Cerny / Reuters / Forum
Wiosną czeski rząd stawiano za wzór walki z zarazą, a premier Babiš dawał nawet rady Trumpowi. Dziś sam potrzebuje wsparcia, bo wirus w kraju wymyka się spod kontroli.

8618 nowych przypadków zakażenia w ciągu doby – to bilans walki z covid-19 w Czechach w ubiegły piątek. I choć krzywa zachorowań pnie się zdecydowanie od końca sezonu urlopowego na przełomie sierpnia i września, aż takiego skoku nie spodziewał się chyba nikt. Ani władze publiczne, ani lekarze, ani sami Czesi. Statystyki miały spadać, po to przecież ustanowiono drugi już w czasie zarazy stan wyjątkowy.

Czeski stan wyjątkowy

Od 5 października obowiązują w Czechach bardziej restrykcyjne zasady. Wprowadzono je w dużej mierze zapobiegawczo, bo dane nie były jeszcze tak alarmujące. Minister zdrowia Roman Prymula, z wykształcenia epidemiolog, na urząd powołany właśnie w celu opanowania pandemii, przyznał wtedy, że stan wyjątkowy ma pomóc przede wszystkim lekarzom. Bez nowych ograniczeń nie uda się spłaszczyć krzywej zachorowań, a przy ówczesnym tempie jej wzrostu – argumentował Prymula – służba zdrowia szybko stanie się niewydolna.

Między innymi dlatego Czesi od ponad tygodnia mogą uprawiać sport czy spotykać się w grupach do 20 osób. Do 30 może uczestniczyć w weselach, pogrzebach, ślubach i innych imprezach okolicznościowych. Na mocy dekretu rząd Babisza nie zdecydował się zamknąć basenów, siłowni czy szkół (poza pojedynczymi przypadkami liceów w czerwonych strefach). Otwarte pozostały też granice, a Czesi nadal swobodnie przemieszczają się po kraju.

Czytaj też: Co będzie dalej z pandemią? Słuchajmy modeli!

Czerwona plama na mapie Europy

Na razie stan wyjątkowy na niewiele się Czechom zdał. Zamiast choć trochę zwolnić, zaraza przyspieszyła. I to w ciągu zaledwie jednego dnia. Różnica między liczbą zakażeń 7 i 8 października wyniosła ponad 3,3 tys. przypadków, a Czechy stały się czerwoną plamą na mapie Europy. W dwa tygodnie liczba zachorowań przypadających na 100 tys. mieszkańców wyniosła tam 4,1 – najwięcej na kontynencie. Dla porównania: zgodnie z danymi Europejskiego Centrum Zapobiegania i Kontroli Chorób liczba ta w Polsce wynosi 1,6, we Włoszech – 0,6, w Niemczech – zaledwie 0,2. Jedyne kraje, które zbliżają się wynikiem do Czechów, to Rumunia (3,7) i Hiszpania (3,6). Nawet tam jednak pandemia nie przybiera na sile tak szybko jak u naszych południowych sąsiadów.

Przy populacji wynoszącej niecałe 10,7 mln na covid-19 zachorowało 121 tys. osób. W ostatnich dniach padła też inna bariera psychologiczna: liczba zgonów przekroczyła tysiąc, wynosi 1051. Ofiar pandemii przybywa w tempie kilkudziesięciu dziennie. I, jak przyznał sam Prymula, jeśli nie uda się opanować wirusa, liczba ta szybko może stać się trzycyfrowa.

Czytaj też: W styczniu 2021 r. może być 2,5 miliona ofiar wirusa

Szkoły i restauracje do zamknięcia

Minister przyznał też, że poprzednie wytyczne nie zdały egzaminu. Dlatego 12 października na specjalnym posiedzeniu rządu zdecydowano o kolejnym zaostrzeniu restrykcji. Tym razem nikt nie zdecyduje się raczej określić posunięć rządu Babisza jako profilaktycznych czy umiarkowanych.

Od środy w Czechach zamknięte dla klientów na miejscu będą wszystkie puby, restauracje i kawiarnie. Dozwolone jest wydawanie posiłków na wynos, z dostawą do domu, ale tylko do godz. 22. Zupełnie zakazano konsumpcji alkoholu w miejscach publicznych. Gromadzić się w plenerze nie może więcej niż sześć osób (poprzednio 20). Czesi muszą też nosić maseczki we wszystkich środkach komunikacji publicznej, w pociągach i samolotach.

Przede wszystkim Babisz zdecydował się na ruch, który wzbudził dyskusje w innych krajach: od środy zamknięte będą wszystkie placówki oświatowe od szkół podstawowych wzwyż. Wysłanie dzieci na nauczanie zdalne to krok radykalny, ale daje największe szanse na powstrzymanie szybkiego szerzenia się wirusa. Wiele z nich przechodzi chorobę bezobjawowo, ale łatwo może ją przekazać rodzicom.

Czytaj też: Szwecja płaci wysoką cenę za swoją politykę wobec pandemii

Czeskie władze walczą z czasem

Jak sprecyzował Prymula, wstrzymanie transmisji wirusa jest teraz najważniejszym celem rządu, dlatego nowe restrykcje będą obowiązywać co najmniej do 3 listopada (zdalne nauczanie zakończy się 1 listopada), a niewykluczone, że zostaną przedłużone. Tak było w przypadku pierwszego czeskiego stanu wyjątkowego w pandemii, wprowadzonego 12 marca, a zdjętego dopiero 17 maja.

Dla władz zaczyna się teraz walka z czasem. Na poniedziałkowej konferencji prasowej szef resortu zdrowia stwierdził, że Czechy „nie mają już roku, a tylko miesiąc” na to, by dobrze zareagować. Jeśli tzw. współczynnika R, czyli liczby osób zakażanych przez pojedynczego nosiciela, nie uda się zredukować z poziomu 1,5 do 0,8 albo niżej w najbliższe dwa tygodnie, służbę zdrowia może czekać zapaść. Już teraz problemy z zapewnieniem opieki mają niektóre szpitale w większych miastach, przede wszystkim w Pradze, bo na kwarantannie przebywa coraz więcej członków personelu medycznego.

Jest też druga strona medalu. Babisz i Prymula przyznali, że jeśli wirus zwolni, stan wyjątkowy może zostać skrócony. Szanse na to są małe, zwłaszcza że w Czechach, podobnie jak niemal we wszystkich europejskich krajach, widać oznaki tzw. pandemicznego zmęczenia. Ludziom coraz trudniej podporządkowywać się restrykcjom, a odesłanie dzieci na nauczanie zdalne i zamknięcie sektora gastronomicznego to z kolei silny cios ekonomiczny. Według przewidywań Komisji Europejskiej czeska gospodarka skurczy się w tym roku o 6,2 proc. To jednak prognoza z wiosny, która tak znacznego pogorszenia sytuacji na jesieni nie zakładała. Babiszowi czas kończy się zatem na wielu frontach, nie tylko na froncie walki z wirusem.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną