Donald Trump nie daje za wygraną. Wciąż tweetuje, że wybory zostały sfałszowane. Choć w niedzielę wymknęło mu się pierwszy raz, że to Biden wygrał – ale oczywiście dzięki oszustwom, na które jak dotychczas prezydent nie przedstawił żadnych dowodów. Liczne pozwy sądowe składane przez jego prawników i podważające przeważnie legalność oddanych głosów to tylko spektakl rozładowujący frustrację jego wyborców.
Upór przegranego prezydenta utrudnia jednak harmonijne przejęcie władzy przez ekipę Joe Bidena. Sam proces przekazania władzy jest prawnie uregulowany. Dwa lata przed wyborami powstaje specjalna komisja przejściowa, w której skład wchodzą przedstawiciele komitetów wyborczych wszystkich kandydatów. A kandydaci mają teoretycznie zapewniony dostęp do informacji o najważniejszych decyzjach odchodzącej administracji, jak również do kluczowych danych wywiadowczych. Z nieoficjalnych informacji wiadomo, że przedstawiciele Trumpa w komisji przejściowej wciąż odmawiają współpracy z ludźmi Bidena.
Autorzy tej obstrukcji wykorzystują różne luki prawne. Tradycyjnie odchodząca administracja uznaje zwycięzcę wyborów za prezydenta-elekta i rozpoczyna przekazywanie jego ludziom departamentów i agencji rządowych. Nie ma tu jednak formalnej procedury. Dotychczas zwyczajem było, że następowało to wraz z oficjalnymi gratulacjami przegranego dla zwycięzcy, kiedy przechylała się szala wyborów. Tym razem możemy się jednak tego nie doczekać.
Najbardziej niepokojące są pożegnalne czystki w rządzie, przede wszystkim zwolnienie kierownictwa Pentagonu, zastąpionego posłusznymi lojalistami Trumpa. Jak się obawiają eksperci, mogą np. wycofać wszystkie wojska z Afganistanu bez względu na sytuację w tym kraju, co groziłoby, że znowu stanie się on bazą dla terrorystów.