Mijają dwa tygodnie od nieoficjalnego, choć niemal powszechnie uznanego zwycięstwa Joego Bidena. Czas ten upłynął bez oficjalnych gratulacji od najwyższego przedstawiciela Polski (Andrzej Duda winszował udanej kampanii, a zwycięstwa gratulował tylko szef MSZ Zbigniew Rau), ale i bez kurtuazyjnej rozmowy telefonicznej prezydenta RP z amerykańskim prezydentem elektem.
Chłodniejsze relacje z Białym Domem
Ostatnie dni minęły w sumie bez żadnego bezpośredniego kontaktu na wysokim szczeblu między polskimi i amerykańskimi władzami. Dotyczy to nawet tak ponoć przychylnej nam i kochanej przez PiS administracji Trumpa. Sekretarz stanu Mike Pompeo wziął co prawda udział w organizowanej przez Polskę telekonferencji poświęconej wolności religijnej, ale uczynił to w trakcie europejsko-bliskowschodniej podróży pożegnalnej omijającej Warszawę. Świeżo powołany sekretarz obrony Chris Miller nie znalazł jeszcze czasu, by zadzwonić do Mariusza Błaszczaka, choć lista jego rozmów i spotkań obejmuje ponad 20 sojuszników USA. Dość dziwne, że ominął Polskę, która wita coraz większą liczbę wojsk USA i jest rzekomo ich najlepszym sojusznikiem w Europie.
Na pocieszenie z niewielkim opóźnieniem zainaugurowano w Poznaniu wysuniętą placówkę dowodzenia amerykańskiego piątego korpusu armii, choć tym razem bez przedstawiciela Pentagonu. Wygląda to tak, jakby relacje Polski z Białym Domem, nie licząc walczącej jak lwica o podtrzymanie dobrego wrażenia ambasador Georgette Mosbacher, ochłodziły się bez konkretnego powodu.
Biden wygrywa, Polska milczy
Tymczasem w Ameryce i Europie przez te dwa tygodnie rozgorzała debata o odnowieniu i naprawie relacji transatlantyckich, na których – jak słyszeliśmy przez ostatnie kilka lat – Polsce zależy jak mało komu.