Rozpoczęcie szczepień na koronawirusa to bez wątpienia jeden z najważniejszych momentów kończącego się roku, naznaczonego pandemią, izolacją i lękiem o stan ochrony zdrowia. W Europie miał on bardzo silny wymiar polityczny i wizerunkowy. Żeby w ogóle zacząć szczepienia, preparat przygotowany przez Pfizer/BioNTech musiał zostać dopuszczony do użytku przez Europejską Agencję Leków. Potem ruszyła skomplikowana operacja dystrybucji szczepionek z magazynów w Belgii po całym kontynencie. Telewizje w wielu krajach pokazywały konwoje eskortowanych przez policję wozów, przekraczających kolejne granice.
Czytaj też: Ekspresowe szczepionki na covid. Czy są bezpieczne?
Czy szczepionki wystarczy dla wszystkich?
Dla Brukseli było ważne, by pierwsze szczepionki aplikowano w błysku fleszy i w obecności kamer. Po miesiącach krytyki za brak skoordynowanej odpowiedzi na pandemię, problemach przy uchwaleniu budżetu, bolesnym kompromisie z Polską i Węgrami i całej masie innych mikrokonfliktów (jak spór o otwarcie stoków narciarskich) przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen potrzebowała pozytywnej historii, piarowego sukcesu.
Pierwsze szczepienia spełniły ten cel, ale tylko na chwilę. Unia kupiła od Pfizer/BioNTech tylko 200 mln dawek szczepionki, choć 29 grudnia von der Leyen zapewniła, że do kontraktu zostanie dopisanych kolejnych 100 mln. To dużo, ale nie dość. Biorąc pod uwagę, że każdemu pacjentowi szczepionkę trzeba podać dwukrotnie, z takimi zasobami nie uda się szybko osiągnąć odporności zbiorowej.
Pandemia stworzyła poza tym ogromny rynek, a dla koncernów farmaceutycznych rządowe kontrakty mają duże znaczenie. Kto pierwszy zyska do nich dostęp, może stać się koronawirusowym quasi-monopolistą. Mimo zapewnień ze strony Unii, że przy doborze preparatu będzie kierować się jego skutecznością i dobrem pacjentów, nie ma co ukrywać, że akcja szczepionkowa ma też wymiar polityczny. I barwy narodowe.
Czytaj też: Narodowe strategie szczepień na covid
Firmy farmaceutyczne liczą na zysk
Na razie Europejska Agencja Leków zaakceptowała szczepionkę Pfizer/BioNTech. W styczniu dopuszczony do obrotu zostanie zapewne preparat amerykańskiej Moderny. Te dwa koncerny wychodzą na prowadzenie w wyścigu o dominację w programie szczepień na koronawirusa. Wiele krajów UE zdecydowało się zamówić szczepionki u obu producentów, licząc, że tak uda się szybciej przeszczepić odpowiednio duży odsetek populacji.
Już teraz wiadomo, że przełoży się to na gigantyczne zyski. Jak wynika z informacji ujawnionych na początku grudnia przez belgijską sekretarz stanu ds. praw konsumenckich Eve De Bleeker, Unia za jedną dawkę szczepionki Pfizer/BioNTech zapłaciła 12 euro. Dane te należy traktować z przymrużeniem oka, bo w mediach pojawiła się potem kwota 65 mln euro jako wartość kontraktu (czyli znacznie mniej, niż wynikałoby z szacunków De Bleeker), ale daje to przybliżone wyobrażenie sumy, jaką na europejskiej kampanii szczepionkowej mogą zarobić farmaceutyczne giganty.
Czytaj też: Jak szczepi się świat
Szczepionka Sanofi. Za późno?
Zrozumiałe, że na kawałek tortu liczą też inni gracze. Zwłaszcza francuska firma Sanofi, która rozwija własną szczepionkę na covid-19 w partnerstwie z brytyjskim koncernem GSK. Jej preparat ma być tańszy, oferowany Unii za 7,56 euro za sztukę. Problem w tym, że minie trochę czasu, zanim trafi na rynek. Francuzi są w badaniach z tyłu względem konkurencji z USA i Niemiec. Z powodu błędnie podanej zbyt niskiej dawki szczepionki jednemu z uczestników testów klinicznych wyniki całej fazy należało unieważnić, a zaplanowana na grudzień ostania, trzecia transza testów została odwołana. Francuska prasa wskazuje, że badania ponownie ruszą w lutym, może w marcu.
Ale za trzy miesiące rządowe kontrakty mogą już być rozdane, a europejska populacja – przeszczepiona w niemałej części, przynajmniej jednokrotnie. Logiczne też, że te kraje, które kupią pierwsze dawki u jednego czy dwóch konkretnych producentów, zwiążą się z tymi firmami na dłużej. Nie mogą przecież podać obywatelom raz szczepionki jednego koncernu, a potem drugiego. Pociąg do gigantycznych zysków odjeżdża właśnie teraz, a Sanofi się spóźnia.
Firma ma dwie opcje. Może stworzyć szczepionkę o jeszcze lepszej skuteczności niż preparaty Pfizera czy Moderny. Wtedy mogłaby liczyć na efekt psychologiczny i kontrakty wynikające z oferowania lepszego produktu. To jednak mało prawdopodobne, praktycznie niemożliwe. Drugim rozwiązaniem jest wsparcie polityczne. I wiele wskazuje, że właśnie to uratuje topniejące szanse Sanofi.
Czytaj też: Koronawirus i szczepienia. Czy Polacy ufają nauce
Francja blokuje Pfizera
Według doniesień niemieckiego tygodnika „Der Spiegel” Unia była o krok od wykupienia jeszcze pół miliarda dawek Pfizer/BioNTech. Do transakcji nie doszło – dziennikarze informują, że weto postawił rząd Francji. Oficjalnie chodziło o sprzeciw wobec monopolizacji rynku. Drugim dnem jest ochrona francuskich interesów. Temperaturę sporu podnosi i to, że do zawarcia kontraktu parł podobno niemiecki minister zdrowia Jens Spahn. Co można odczytać tak samo jak działania francuskie – jako wyraz troski o własny interes ekonomiczny.
Służby prasowe Komisji Europejskiej nie potwierdziły tych informacji i odmawiają komentarza w całej sprawie. Von der Leyen przykryła zamieszanie decyzją o zamówieniu kolejnych 100 mln dawek od Pfizer/BioNTech oraz niezliczonymi wystąpieniami w mediach, w których chwali koordynację akcji szczepionkowej.
Czytaj też: Niezwykła historia odkrywców szczepionki na covid
Ile szczepionek trafi do Europy?
Problemu to jednak nie rozwiązuje. Unia ma na razie zapewnione 300 mln dawek od niemiecko-amerykańskiego producenta. U Moderny zamówiła 80 mln – z opcją na kolejne 80. To na razie plany najbardziej realne, bliskie materializacji – razem dają 460 mln sztuk, czyli mniej więcej tyle, ile wynosi populacja UE. A szczepionek potrzeba więcej. Wstępne umowy z innymi producentami, w tym Sanofi/GSK, to kolejne 660 mln dawek. Wiele z nich jest jednak wciąż w fazie badań, a ich wprowadzenie na rynek może się opóźnić. Albo nigdy się nie wydarzyć. Jednym stworzy to szansę na zysk, innym ją odbierze. Szczepionkowa piłka pozostaje w grze.