Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Czy Biden dogada się z Iranem? Nie będzie łatwo

Irański magazyn rakiet balistycznych (w nieznanym miejscu) Irański magazyn rakiet balistycznych (w nieznanym miejscu) Wana News Agency / Reuters / Forum
Prezydent elekt Joe Biden chce wrócić do umowy nuklearnej z Iranem, zerwanej przez Donalda Trumpa. Przeszkód jest jednak wiele, a czas gra na jego niekorzyść.

Nagłówki światowych mediów obiegła w ostatnich dniach wiadomość o planowanym przez Iran powrocie do wzbogacania uranu do poziomu 20 proc. Brzmi elektryzująco, ale nie ma to większego znaczenia. Po pierwsze, nihil novi sub sole – Iran ma już doświadczenie we wzbogacaniu uranu do tego poziomu, nie nauczy się więc niczego nowego. Po drugie, 20 proc. ma się nijak do blisko 90 proc. niezbędnych, by skonstruować ładunek nuklearny. Po trzecie, taki ruch został wprost zapowiedziany przez parlament Madżles, który w listopadzie przegłosował ustawę zmierzającą do wymuszenia na Stanach Zjednoczonych zniesienie nałożonych na kraj restrykcji – poprzez wzmożenie nuklearnej aktywności.

Czytaj też: Po co światu broń atomowa

Powrót do umowy z Iranem

Głosowanie nad ustawą odbyło się cztery dni po śmierci czołowego irańskiego fizyka nuklearnego Mohsena Farikzadeha, którego zabójstwo niedaleko Teheranu Iran uważa za amerykańsko-izraelski spisek. Po głosowaniu parlamentarzyści skandowali: „Koniec z Izraelem!” i „Koniec z Ameryką!”. Rzecznik Madżlesu Mohammad Ghalibaf oznajmił, że nowa ustawa to „wiadomość dla wrogów, że jednostronna gra się skończyła”. Ustawa zobowiązuje rząd właśnie do podniesienia poziomu wzbogacania uranu do 20 proc. oraz instalacji zaawansowanych wirówek.

To kroki łatwo odwracalne i obliczone raczej na działanie propagandowo-odstraszające. Prawdziwe wyzwania leżą gdzie indziej. W wywiadzie dla „New York Timesa” prezydent elekt Joe Biden powiedział, że chciałby „krok po kroku” powrócić do umowy nuklearnej z 2015 r. (zamrażającej program atomowy), a następnie zająć się niepokojącymi kwestiami irańskich wpływów w regionie i rozwijaniem programu rakiet balistycznych, kluczowego elementu doktryny militarnej tego kraju.

Czytaj też: Jakie będą skutki zamachu na irańskiego naukowca

Defensywna strategia Iranu

W debacie na ten temat, podobnie jak w większości dyskusji o tym, czy Iran stanowi zagrożenie, czy też nie, pomija się strategię Teheranu w dziedzinie bezpieczeństwa i obrony. Ta przez długi czas pozostawała zachowawcza – owszem, Iran starał się odgrywać coraz większą rolę w regionie i na scenie międzynarodowej, ale zmierzał przede wszystkim do ograniczenia ryzyka. Po latach 80. i klęsce doktryny „eksportu rewolucji” cechuje go daleko idący pragmatyzm. W przeciwieństwie do Arabii Saudyjskiej, której władcy najbardziej obawiają się sytuacji wewnętrznej, Teheran w równym stopniu niepokoi się o ingerencję z zewnątrz i z niepokojem patrzy na bliższe i dalsze otoczenie.

Choć irański establishment polityczny nie jest zgodny co do ewentualnej renegocjacji umowy nuklearnej, w jednej kwestii panuje ponadpartyjny konsensus. Kraj nie cofnie się o krok w kwestii strategii odstraszania, w centrum której znajduje się program rakiet balistycznych. O znaczeniu sił rakietowych Iran przekonał się podczas wojny z Irakiem. Szczególnie bolesną lekcją była trwająca od lutego do kwietnia 1988 r. tzw. wojna miast, kiedy Irak po raz pierwszy zaatakował irańską stolicę (i kilka innych miast) za pomocą rakiet dalekiego zasięgu. Teheran opuściła ponad jedna czwarta mieszkańców, co w dużej mierze zaważyło na decyzji o zakończeniu wojny.

Czytaj też: Konserwatyści chcą pełni władzy w Iranie

Teheran nie zrezygnuje z rakiet

Intensywne prace nad rozwojem programu balistycznego prowadzą do oskarżeń, że Iran chce wejść w posiadanie broni jądrowej. Nie są to zarzuty zupełnie bezpodstawne. Technologie przenoszenia mają komplementarną funkcję w stosunku do broni jądrowej. Żadne państwo na świecie, które nie jest mocarstwem nuklearnym, nie inwestuje tylu środków w konstruowanie kolejnych rakiet o przeznaczeniu militarnym. Po przeprowadzeniu testu rakiety balistycznej średniego zasięgu na początku grudnia 2018 r. już nie tylko USA, ale też bardziej przychylna Iranowi Francja oskarżyła Teheran o naruszenie rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ nr 2331, a samo działanie określiła jako „prowokacyjne i destabilizujące”.

Irańczycy pozostali jednak nieustępliwi. Rzecznik MSZ Bahram Kasemi oświadczył, że „irański program balistyczny jest z natury defensywny” i „nie ma rezolucji Rady Bezpieczeństwa, która zabraniałaby Iranowi programu balistycznego”. Rzecznik armii Abdolfazl Szekarczi podkreślił, że Iran będzie nadal testować pociski, które nie są częścią umowy nuklearnej, a są częścią bezpieczeństwa narodowego – i nie będzie pytał o to nikogo. To powtórka podobnej deklaracji prezydenta Hasana Rouhaniego z 2017 r. (wówczas potwierdzeniem jego słów był Chorramszahar-3, nazwany na cześć miasta zajętego podczas wojny przez Irak, a następnie odbitego).

Czytaj też: Iran dławią koronawirus i sankcje

Negocjacje bez warunków wstępnych

Mało prawdopodobne, aby Iran użył rakiet w celu innym niż defensywny. Jego pociski balistyczne są konwencjonalne i nieuzbrojone w głowice atomowe. Jeśli zostaną użyte jako pierwsze, najpewniej wyrządzą znaczne szkody jednemu lub dwóm celom, ale nie będą w stanie zneutralizować potencjału przeciwnika i tym samym zapobiec atakowi odwetowemu. Paul Bracken, ekspert w dziedzinie studiów strategicznych, określił rakiety balistyczne jako jeden z rodzajów tzw. technologii zakłócających, które przy względnie niskim koszcie nabycia są skutecznym narzędziem przeciwdziałania klasycznym potęgom militarnym. Dopóki jednak Iran dysponuje jedynie głowicami konwencjonalnymi, rakiety spełniają dwie funkcje: pozwalają na projekcję siły (przeniesienie operacji militarnej poza swoje terytorium) i ataki na sąsiednie terytoria, co Teheran wykorzystuje m.in. podczas wojen w Syrii i Jemenie.

Duchowy przywódca Iranu Ali Chamenei oświadczył już, że zasięg pocisków nie przekroczy 2 tys. km (choć podkreślił też, że mógłby), podczas gdy niektóre państwa w regionie, jak Arabia Saudyjska, dysponują pociskami o zasięgu 5 tys. km. Izrael ma głowice nuklearne, a Zjednoczone Emiraty Arabskie wyposażają się w ultranowoczesne myśliwce F-35. W tej sytuacji USA mają do wyboru tylko dwie możliwości: albo zdecydują się na szerszą kontrolę zbrojeń w regionie, albo zgodzą się na program balistyczny Iranu i nie będą go wiązać z umową. Jeśli Biden poczyni jakiekolwiek warunki wstępne do renegocjacji porozumienia atomowego, a zwłaszcza jeśli kwestia programu balistycznego będzie jednym z nich – nadzieje na porozumienie przepadną z kretesem.

Czytaj też: Ostatnie decyzje. Trump odciśnie piętno na USA

Twardogłowi nie chcą wrócić do stołu

Frakcja tzw. twardogłowych, która w wyborach parlamentarnych przed rokiem zdobyła absolutną większość w parlamencie, nie tylko wyklucza możliwość jakichkolwiek negocjacji dotyczących kwestii nienuklearnych, ale jest z gruntu przeciwna – tak jak była już przed podpisaniem umowy w 2015 r. – samym rozmowom z Waszyngtonem. Paliwa dolało zabójstwo gen. Kasima Sulejmaniego w styczniu 2020 r. oraz wspomnianego fizyka Mohsena Farikzadeha. Odczytano je jako zamach na bezpieczeństwo wewnętrzne i sygnał, że należy raczej wzmacniać strategię odstraszania (m.in. za pomocą programu rakietowego), niż z niej rezygnować.

Rzecznik rządu Mohammad Ghalibaf określił rozmowy z USA jako „szkodliwe i zakazane”. „W ostatnich dniach kraje Zachodu po raz kolejny pokazały swoje niegodne zaufania i agresywne nastawienie do narodu irańskiego i dowiodły dziesiątki razy, że aby chronić nasze prawa i godność, nie mamy innego wyboru, niż powstać i się sprzeciwić” – perorował. Atmosfera nieufności i wrogości między Iranem a USA będzie dla Bidena podstawową przeszkodą.

Czytaj też: Zabójstwo generała to jak wypowiedzenie wojny

Najpierw zniesienie sankcji

Jeśli Biden chce mieć jakiekolwiek szanse na powodzenie, jego pierwszym krokiem musi być zniesienie sankcji, które jego poprzednik nakładał na Iran tyleż hojnie, co bezmyślnie. Tylko pobudzenie irańskiej gospodarki może stworzyć atmosferę sprzyjającą negocjacjom. Parlamentarzysta z Teheranu Ahmad Naderi w kpiącym tonie wypowiedział się o „prozachodnich frakcjach, którym wydaje się, że Biden rozwiąże problemy ekonomiczne Iranu”.

Na to wszystko Biden ma bardzo mało czasu. Obejmie urząd 20 stycznia, zatem do wyborów prezydenckich w Iranie zostanie mu zaledwie pięć miesięcy. Na razie reformatorzy mają znikomą szansę na zwycięstwo i utrzymanie tego stanowiska. Jeśli zaś prezydent zostanie wyłoniony z frakcji twardogłowych, atmosfera w Teheranie będzie Waszyngtonowi wybitnie nieprzyjazna. Twardogłowi wzywają, by przenieść odpowiedzialność za negocjacje z ministerstwa spraw zagranicznych, na którego czele stoi reformator Mohammad Zarif, do Najwyższej Rady Bezpieczeństwa Państwa. Jej starszym członkiem jest Said Dżalili, negocjator nuklearny w ekipie prezydenta Mahmuda Ahmadineżada, którego nie bez powodu nazywano „nuklearnym sfinksem” i który jak żaden inny polityk po 1979 r. doprowadził do zamknięcia Iranu na świat.

Przed Bidenem niełatwe zadanie. Nie tylko przystąpi do jego realizacji w o wiele mniej sprzyjających niż Barack Obama warunkach, ale będzie miał też znacznie mniej czasu. Przedwstępnym warunkiem przywrócenia umowy musi być poprawa zszarganych przez administrację Trumpa wzajemnych stosunków, a starania o to będą torpedowane przez irańskich twardogłowych. Droga powrotu do porozumienia będzie długa i wyboista, a skutki ewentualnej porażki – odczuwalne dla całego świata.

Czytaj też: Lepiej żeby USA nie wypowiadały wojny Iranowi

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną