Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Szkocja i Irlandia Płn. chcą niepodległości. Co będzie z Brytanią?

Zwolennicy niepodległości Szkocji, listopad 2019 r. Zwolennicy niepodległości Szkocji, listopad 2019 r. Russell Cheyne / Reuters / Forum
Szkocja z Irlandią marzą o niepodległości. Gdyby tak się stało, granice Zjednoczonego Królestwa, otoczonego krajami Unii, przypominałyby te z XVII w. Z imperium zostałby kadłubek.

Wielka Brytania rozpadnie się w ciągu dekady – tak według najnowszych sondaży prognozuje większość jej mieszkańców. Kiedy w 2014 r. zwolennicy niepodległości przegrali referendum, królowa Elżbieta II gratulowała Davidowi Cameronowi, nie kryjąc zadowolenia. Ale pycha zawsze kroczy przed upadkiem – premier pochopnie zdecydował się na referendum w sprawie rozwodu z UE. Teraz Boris Johnson, architekt brexitu, będzie się mierzył ze szkockim wyzwaniem.

Obraz ciężarówek ze Szkocji, pełnych gnijących krabów i ryb, zaparkowanych w połowie stycznia w ramach protestu nieopodal Downing Street, przypomniał Brytyjczykom, jakie są realia. Teoretycznie bezcłowy handel z Unią utrudnia biurokracja, już kosztująca firmy z Wysp miliony funtów. Johnson przegrał interesy rybołówstwa, a w Szkotów uderza to szczególnie.

Ta kropla przepełniła czarę goryczy na północy za słynnym murem Hadriana, który zatrzymywał niegdyś szkockie plemiona. Po z górą 300 latach Szkoci jeszcze bardziej chcą wyjść z unii z Anglią i Walią. Podobnie mieszkańcy Irlandii Północnej. Gdyby tak się stało, granice Zjednoczonego Królestwa, otoczonego krajami Unii, przypominałyby te z XVII w. Z imperium zostałby kadłubek. Wszystko zależy od tegorocznych wydarzeń, zapowiadających się niezwykle burzliwie.

Czytaj też: Brexit oczami Szkotów

Wezbrała niepodległościowa fala

Jak wynika z najnowszego sondażu dla „Sunday Times”, gdyby referendum odbyło się dziś, zwolennicy niepodległości Szkocji wygraliby stosunkiem 52 do 48 proc. To stały trend: nacjonaliści zyskali poparcie w poprzednich 18 sondażach, czasem osiągając nawet większą przewagę (58 proc.).

Co się zmieniło przez ostatnie pięć lat? Działa kombinacja paru czynników: covid-19, brexit i spadająca popularność Johnsona. Nowego głosowania, już po wygaśnięciu epidemii koronawirusa, domaga się twardo szkocka premier Nicola Sturgeon, liderka Szkockiej Partii Narodowej (SNP). W maju w Szkocji odbędą się wybory, które mogą jeszcze ją wzmocnić. Formacja ma szansę na bezwzględną większość w edynburskim parlamencie (i to w trudnej dla mniejszych graczy ordynacji proporcjonalnej) i odebrać konserwatystom ich zdobycze z 2019 r. Zachęcone nastrojami suwerennościowymi SNP ogłosiło już oficjalnie plan nowego referendum.

Tymczasem Boris Johnson odrzuca stanowczo takie pomysły. Jego zdaniem po porażce głosowania z 2014 r. (55 proc. przeciw niepodległości, 45 proc. za) na następne Szkoci będą musieli cierpliwie poczekać... 40 lat. „Według SNP tamto referendum było rozstrzygające dla kolejnych pokoleń. To wciąż jeden kraj” – przypomniał rozdrażniony Johnson. Szkocka premier kpi z lidera konserwatystów, sugerując, że jest tchórzem i boi się demokratycznej woli Szkotów. „Skoro jest takim zwolennikiem demokracji, powinien się zgodzić na nowe głosowanie” – uważa. A jeśli mu się ten pomysł nie podoba, to może iść do sądu. Sturgeon domaga się zgody Londynu na rozpisanie referendum, ale i nie wyklucza głosowania zarządzonego samodzielnie. Taki jest plan B.

Radosław Sikorski: Brexit bis

Edynburg, Londyn: zimna wojna

Edynburg cieszy się ogromną autonomią od czasu tzw. dewolucji w 1997 r. Koszty polityczne zatargu z Londynem byłyby ogromne. Z drugiej strony referendum w stylu katalońskim, bez zgody władz, napotkałoby zapewne na opór 32 regionów Szkocji, gdzie rządzą zwolennicy unii. Niska frekwencja w głosowaniu odebrałaby sprawie wiarygodność.

Przez wiele miesięcy (jeśli nie lat) należy się więc spodziewać konfrontacji, a potem pata i zimnej wojny między stronami. Johnson w ramach kompromisu może Szkotom zaoferować, choć niechętnie, jakieś niewielkie rozszerzenie autonomii. Ale awantury rozwodowe potrwają zapewne dłużej niż negocjacje brexitowe (ciągnęły się cztery lata). Zjednoczone Królestwo zatrzeszczy w szwach.

Co gorsza, za referendum opowiada się 51 proc. mieszkańców Irlandii Północnej (44 proc. jest przeciw), w większości katolików ciążących ku zjednoczeniu z Republiką Irlandii. Irlandia Płn. na mocy umów brexitowych zyskała specjalny status, ale co za tym idzie, więcej jest biurokracji i utrudnień w handlu, nawet ze Szkocją. Część ulsterskich firm wolałaby odzyskać dostęp do europejskich rynków.

Brexit sprzyja nastrojom niepodległościowym. W referendum w 2016 r. aż 62 proc. Szkotów głosowało przeciw niemu, podobnie jak większość mieszkańców Irlandii Północnej. O brexicie przesądziły ostatecznie głosy Anglików i Walijczyków, bo mają liczebną przewagę (Szkocja to 5 z 60 mln mieszkańców, 10 proc. brytyjskiego dochodu narodowego).

Czytaj też: Trudne Porozumienie Wielkopiątkowe

Szkoci już nie mają kompleksów

Sturgeon nie jest powszechnie lubiana, ale udało jej się (drastycznymi środkami) uspokoić sytuację z covid-19. Kwestie zdrowotne od czasu decentralizacji przeprowadzonej przez Tony’ego Blaira w 1997 r. należą do kompetencji władz w Edynburgu i Cardiff. Epidemia paradoksalnie też więc pomogła nacjonalistom – Sturgeon dowiodła, że autonomiczne władze potrafią rządzić nawet w czasach kryzysu. Wzrosło więc przekonanie, że poradziłyby sobie także ze sterowaniem niepodległym krajem. Rzeczowe konferencje prasowe w sprawie covid-19 są – nie tylko w Edynburgu – zestawiane z teatralnymi występami Johnsona, który plącze się i myli, dokonując ustawicznych zwrotów akcji. Szkocką odpowiedź na wirusa popiera 61 proc. mieszkańców tej części królestwa, tymczasem postawę Borisa źle ocenia 43 proc.

Premier popełnił wiele błędów i wykazał się niekonsekwencją, z początku lekceważąc covid-19. Jak wynika z sondaży i komentarzy w mediach społecznościowych, szef rządu uznawany jest na północy za lidera słabego i niepoważnego, którego jednym celem jest utrzymanie się u władzy. Coraz częściej odzywają się głosy, że powinien stanąć przed komisją badającą reakcję rządu na kryzys epidemiczny.

Szkoci nie chcą być już rządzeni przez konserwatystów, odrzucanych zresztą przez większość wyborców na północy. – Edynburg wierzy w szkocką przedsiębiorczość i chce ułożyć sobie przyszłość bez dyktatu Anglii. Szkoci nie mają już kompleksów – mówił mi nestor brytyjskich dziennikarzy Neal Ascherson, który nawet po referendum z 2014 r. był przekonany, że „niepodległość to kwestia czasu”.

Starsi mieszkańcy Glasgow i Edynburga dobrze pamiętają, że premier Margaret Thatcher likwidowała bezlitośnie kopalnie i huty na północy, doprowadzając kraj do depresji. Żelazna Dama eksperymentowała z absurdalnym podatkiem pogłównym, wprowadzając go najpierw właśnie w Szkocji. Brytyjska baza okrętów nuklearnych w Faslane rodzi podejrzenia, że na wypadek katastrofy nuklearnej życie Szkotów jest w rękach ministrów w Londynie i waży mniej niż bezpieczeństwo Anglików czy Walijczyków.

Anne Applebaum o populistach i kulturze nienawiści

Kadłubkowa Anglo-Walia

Formalnie Johnson ma rację: zgodnie z umowami o dewolucji z 1997 i 1998 r. sprawy konstytucyjne pozostają do decyzji rządu w Londynie (tak samo jak kwestie podatkowe). „Rząd wydaje zgodę na referendum, to jasne jak słońce” – mówi konstytucjonalista i wykładowca prestiżowego uniwersytetu UCL Alan Trench. Zastrzega jednak, że legalne jest także „referendum sondażowe”.

Partia Konserwatywna jest w tej sprawie podzielona. Jeśli Johnson będzie się sprzeciwiał referendum, po zwycięstwie SNP w maju takie stanowisko trudno będzie utrzymać. „Byłoby to absurdalne i przeciwskuteczne – rosłoby tylko poparcie dla szkockiej niepodległości” – przyznaje politolog z uniwersytetu w Edynburgu James Mitchell. „Boris nie może powiedzieć: nie” – pisze na łamach „The Spectator” publicysta James Forsyth.

Konsekwencje wystąpienia Szkotów z królestwa dla Anglii są dziś trudne do ogarnięcia. Do tej pory Londyn skupiał się na ryzykach gospodarczych, prawdziwych i domniemanych. „Być może pokrywający częściowo wydatki socjalne północy Anglicy nieco by oszczędzili, ale ucierpiałby ich prestiż i zmalały szanse rozwoju” – pisze w „The Prospect” Philip Rycroft, były doradca Downing Street (według szacunków na północ płynie co roku 12 mld funtów). Ta kadłubkowa Anglo-Walia nie przypominałaby już jednak Zjednoczonego Królestwa. Dumnego lwa zastąpiłby kot z malowniczego domku w Kencie...

Nie wszystko jest jednak przesądzone. Na razie na korzyść Johnsona przemawiają konflikty wewnątrz SNP – Sturgeon jest podejrzewana o wprowadzenie w błąd parlamentu w Edynburgu w związku ze śledztwem wobec jej poprzednika Alexa Salmonda (uniewinnionego od zarzutów przestępstw natury seksualnej). Poza tym priorytetowy jest kryzys zdrowotny.

Najważniejszy czynnik osłabiający SNP to poczucie, że nie da się bezboleśnie rozdzielić Szkocji i Anglii, braci syjamskich od trzech stuleci. Na północy mieszka 500 tys. rdzennych Anglików. 800 tys. Brytyjczyków urodzonych w Szkocji przeniosło się na południe – to tam od XVIII w. robią kariery najwybitniejsi żołnierze, myśliciele i naukowcy. Ciągnęło ich do służby w administracji rozległego imperium – dziś pozostało po nim tylko wspomnienie, a to zawsze rodzi resentymenty.

Niepodległość lekarstwem na brexit?

Są też liczne problemy praktyczne. Nie wiadomo, jaki nowe państwo miałoby ustrój i jaką walutę. Czy obowiązywałyby osobne paszporty? Jak wyglądałaby granica? Poza tym nie jest wcale pewne, czy niepodległa Szkocja zostałaby przyjęta do UE (Hiszpania jest przeciw, bo byłby to precedens dla separatystów z Katalonii). Wielu Szkotów zdaje sobie sprawę, że „niepodległość nie jest lekarstwem na brexit”.

Nawet w gabinetach SNP w Edynburgu nie brak obaw, że walka o suwerenność przypominałaby brexitowe bóle porodowe i skończyłaby się rozczarowaniem. Góry problemów wynikłych z niezależności nie zauważają rozgorączkowane głowy nacjonalistów ani w Londynie, ani w Edynburgu. Może ku rozpaczy szkockich patriotów zatriumfuje więc status quo i góra znów urodzi mysz? Na to liczy Boris Johnson.

Czytaj też: Boris, Rasputin i Wiewióra. Trójkąt przy Downing Street

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną