Gdy liczba włoskich ofiar koronawirusa przekroczyła już 91 tys., a gospodarka szoruje po dnie, walcząc z największym kryzysem od czasu II wojny światowej, szeregi centrolewicowej koalicji rozsadził konflikt premiera Giuseppe Contego i jego mniejszościowego koalicjanta, byłego premiera Matteo Renziego. Renzi wycofał swoje poparcie dla Contego, usprawiedliwiając się ogólnikami, ale nie jest tajemnicą, że postanowił jego kosztem zwiększyć swój skromny kapitał polityczny, wyceniany w sondażach na ok. 2 proc.
Pomimo wielu rund rozmowy o utworzeniu rządu nie przyniosły sukcesu i Conte musiał podać się do dymisji. Gdy stało się oczywiste, że trzeci rząd pod wodzą premiera Contego nie powstanie, wówczas prezydent Sergio Mattarella stanął przed wizją wcześniejszych wyborów. Te jednak wepchnęłyby Włochy w kilkumiesięczną wojnę polityczną. Dlatego Mattarella mianował premierem technicznym Mario Draghiego, powszechnie szanowanego byłego prezesa Europejskiego Banku Centralnego. Teraz to przed nim stoi zadanie szybkiego stworzenia rządu, który będzie walczył z pandemią i skutecznie wyda ponad 200 mld euro, które należą się Włochom w ramach unijnego Funduszu Odbudowy. Już teraz Draghi mówi o Funduszu jako o polisie ubezpieczeniowej dla przyszłych pokoleń i wie, że drugiej takiej szansy dla państwa, którego dług publiczny wzrósł w 2020 r. do 157 proc. PKB, nie będzie. Na początku jednak musi zmierzyć się z klęską urodzaju: generalne poparcie dla jego rządu deklarują już wszystkie partie, z wyjątkiem skrajnie prawicowych Braci Włoskich. Ale o sukcesie zadecydują konkrety: przewidziane na ten tydzień negocjacje, jak pogodzić interesy całej klasy politycznej, która zajęła miejsca w jego szalupie ratunkowej.