Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Giną nawet dzieci. Czy Mjanma staje się właśnie drugą Syrią?

W sobotę wojsko używało broni palnej, ale też granatów rzucanych w tłum. W sobotę wojsko używało broni palnej, ale też granatów rzucanych w tłum. Panos Pictures / Forum
Sytuacja oglądana z zewnątrz przypomina połączenie dzieł Quentina Tarantino i Monty Pythona. Armia już nie udaje, że ma jakiekolwiek opory w strzelaniu do współobywateli.

27 marca w Mjanmie to dzień sił zbrojnych, największe święto wszechpotężnej armii Tatmadaw. W tym roku wojskowi postanowili urządzić sobie podwójne obchody. W części oficjalnej ulicami pustej, zbudowanej przez armię i dla niej stolicy Nay Pyi Taw przejechała parada, a wieczorem drony ustawiły się w formację przypominającą portret dyktatora gen. Min Aung Hlainga.

W części mniej oficjalnej, ale znacznie ważniejszej, mundurowi przestali już udawać, że mają jakiekolwiek opory w strzelaniu do współobywateli. Gdy Hlaing odbierał paradę, w całym kraju jego podwładni zamordowali ponad 110 osób, w tym nastolatków. W efekcie zupełnie bezcelowej przemocy wobec przypadkowych przechodniów setki osób zostało rannych, w tym kilkumiesięczne dzieci. W najkrwawszym od zamachu stanu z 1 lutego dniu wojsko nie potrzebowało nawet pretekstu w formie prodemokratycznych i teoretycznie nielegalnych demonstracji.

Sytuacja oglądana z zewnątrz przypomina połączenie efektów prac Quentina Tarantino i Monty Pythona i momentami trudno uwierzyć, że dzieje się naprawdę. Na przykład wtedy, gdy rządowe organy propagandy publikują zdjęcia gen. Hlainga pokazującego zastępcy rosyjskiego ministra obrony gen. Aleksandrowi Fominowi rzekomo zarekwirowane protestującym proce jako broń zagrażającą czołgom i samolotom. Ale absurdy żyjącej we własnym świecie Tatmadaw nie zmieniają faktu, że armia jest ewidentnie gotowa utrzymać władzę nawet za cenę setek ofiar i ruiny gospodarczej. Ciężko o jakąkolwiek nadzieję dla demokratów.

Czytaj też: Dziennikarze agencji Reutera skazani na siedem lat

Mjanma. Masakra zamiast święta

Obalając uczciwie wybrany rząd Narodowej Ligi Demokracji i aresztując jego przywódczynię Aung San Suu Kyi, wojsko niemal na pewno nie spodziewało się, że ciąg zdarzeń doprowadzi do masakry w dniu jego najważniejszego święta. To, że protesty w Mjanmie trwają po niemal dwóch miesiącach, mimo narastających represji, kryzysu gospodarczego i braku jakichkolwiek ustępstw, jest wielkim sukcesem społeczeństwa i dowodem przywiązania do demokracji, choć ma ona krótką historię i wiele wad. To też porażka armii, która nie potrafi zdobyć ani serc, ani umysłów obywateli. Nie umie ich nawet zastraszyć, co zdawało się jedyną kompetencją tej przeżartej korupcją instytucji – przynajmniej na razie.

Krwawe święto też nie stłumiło protestów, choć nie ma już żadnych wątpliwości, że nawet najmniejsza oznaka oporu przeciwko władzy wojskowych to igranie ze śmiercią. Od 1 lutego w wyniku represji życie straciło już co najmniej 459 osób, a tragiczna statystyka rośnie coraz szybciej. W sobotę wojsko używało już nie tylko broni palnej, ale też granatów, co doskonale pokazuje, że nie chodzi o wyeliminowanie konkretnych osób, ale o zastraszające masakry każdego, kto się nawinie.

Junta nie ma wsparcia w kraju ani za granicą. Rosyjski wiceminister był jedynym wysokim rangą gościem na paradzie w Nay Pyi Taw. Gen. Hlaing nazwał Moskwę „prawdziwym przyjacielem”, ale nawet rosyjska ambasada wyjaśniła w oświadczeniu dla niezależnego portalu Frontier, że potępia przemoc, a wizyta Fomina miała znaczenie wojskowe, a nie polityczne. Chiny – powszechnie i raczej na wyrost oskarżane o wsparcie junty – przysłały niższych rangą oficjeli i od czasu spalenia chińskich fabryk przez protestujących nie zajmują stanowiska. Inne kraje regionu, w tym Indie i Tajlandia, też wysłały przedstawicieli, wciąż wahając się, czy warto próbować przekonać juntę do złagodzenia taktyki, bo przemoc i chaos są dla nich znacznie większym problemem niż sam zamach stanu.

Czytaj też: Tak Chiny uzależniają od siebie słabe kraje

Z juntą nie ma o czym rozmawiać

Ostracyzm juncie zdaje się nie przeszkadzać. Gen. Hlaing ciągle podkreśla, że wojsko zapewni stabilne warunki dla inwestycji i będzie kontynuować liberalizację, ale w praktyce odpływ inwestorów i załamanie w handlu międzynarodowym mu nie wadzą. Tatmadaw ma swoje firmy, banki i pieniądze w Singapurze i nie potrzebuje zagranicznego kapitału, a katastrofa gospodarcza uderzy w armię znacznie później niż w zwykłych obywateli. Dlatego wojsko racjonalnie może liczyć na to, że protestujący w końcu wrócą do pracy, bo będą potrzebować pieniędzy szybciej niż armia.

Z tego samego powodu zachodnie sankcje na Tatmadaw i jej przywódców na niewiele się zdają, tym bardziej że wciąż nie przyłączyły się do nich kraje regionu (w tym Singapur i Chiny, jedyne państwa, które mogą uderzyć w interesy wojskowych). Ameryka prowadzi dyplomatyczną krucjatę, która może się tylko zaostrzyć, bo wojsko ostrzelało w sobotę Centrum Amerykańskie w Rangunie. Szefowie sztabów 12 państw, w tym USA, Australii, Niemiec i Wielkiej Brytanii (Polski wśród nich nie ma), opublikowali list wzywający do zakończenia przemocy, ale wątpliwe, by wpłynął na juntę. Do protestu przyłączyły się Japonia i Korea Południowa, które dotąd próbowały po cichu wpływać na deeskalację. Wśród dyplomatów panuje przekonanie, że z juntą nie ma po co rozmawiać.

Czytaj też: Armia ma państwo

Mjanma jak powtórka z Syrii

Choć sytuacja już jest tragiczna, nie znaczy to, że nie może być gorzej. Obserwatorzy, m.in. były szef programu pomocy humanitarnej ONZ w Mjanmie i obecny zastępca regionalnego koordynatora ds. pomocy w Syrii Mark Cutts, przestrzegają przed ryzykiem eskalacji podobnej do tej w Syrii.

Choć junta jest zdecydowanie najsilniejszą siłą w Mjanmie, to sama stara się zwiększyć potencjał zbrojnej eskalacji. W sobotę siły powietrzne zbombardowały osady Karenów na wschodzie kraju w reakcji na rzekome zajęcie lokalnego posterunku Tatmadaw przez oddział Kareńskiej Unii Narodowej (KNU). KNU i inne armie etniczne kontrolują sporą część górzystego terytorium na pograniczu z Chinami i Tajlandią. Armia i NLD nie potrafiły ich pokonać ani zbrojnie, ani politycznie od kilku dekad. Demokraci z sukcesem pozyskują mniejszości dla swojej sprawy, obiecując spełnienie ich najważniejszego żądania, czyli federalizację Mjanmy po odsunięciu Tatmadaw od władzy.

Nasilenie konfliktu z mniejszościami grozi nie tylko dalszą destabilizacją Mjanmy, ale też reperkusjami w regionie. Po sobotnim bombardowaniu nawet 3 tys. Karenów uciekło do Tajlandii. Bangkok od dekad ma problem z tym, jak traktować uchodźców z tych stron, i najczęściej udaje, że ich nie ma (tysiące żyją bez dokumentów, inni są zamknięci w obozach), a kolejne fale mogą spowodować chaos. ONZ ostrzega, że destabilizacja przygranicznych terenów Mjanmy ułatwi przemyt narkotyków.

Rozlanie się chaosu na region może być paradoksalnie jedyną nadzieją dla protestujących, bo zmusi inne kraje do jakichś działań. Choć obecnie trudno sobie wyobrazić, co skłoniłoby gen. Hlainga do oddania władzy.

Czytaj też: Jak karać za ludobójstwo

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną