Zapowiadając zakończenie lockdownu, premier Boris Johnson mówił w Izbie Gmin, że skoro nie widać szans na zupełne pozbycie się wirusa, to nie można w nieskończoność tkwić w restrykcjach. Bo te osłabiają gospodarkę, uderzają w fizyczne i psychiczne samopoczucie obywateli i zmniejszają szanse edukacyjne dzieci. Johnson zapowiedział też, że „plan wyjścia” będzie ostrożny, ale jednocześnie nieodwracalny.
I tak się stało – Wielka Brytania, jako pierwszy duży kraj Europy, wychodzi z covidowych ograniczeń już od 8 marca. Choć w różnym tempie w Anglii – tu zasady określa rząd w Londynie – oraz w Szkocji, Walii i Irlandii Płn., gdzie decyzje zależą od lokalnych władz. W Anglii na początek wrócono do nauki stacjonarnej w szkołach i pozwolono spotykać się na otwartym powietrzu z jedną osobą spoza własnego gospodarstwa domowego. Od końca marca można wychodzić z domów bez ważnego lub dobrze uzasadnionego powodu, np. by skorzystać z otwartych zewnętrznych obiektów sportowych, takich jak boiska czy korty tenisowe.
Drugi etap luzowania zaczął się już po zamknięciu tego numeru POLITYKI – 12 kwietnia. W Anglii najważniejsze zmiany to uruchomienie ogródków w pubach i restauracjach, otwarcie zamkniętej dotąd części handlu, usług, takich jak fryzjerzy, salony kosmetyczne i siłownie, ogrodów zoologicznych, parków rozrywki i bibliotek. Można już urządzać wesela do 15 osób i pogrzeby do 30. Walia zniosła zakaz wjazdu i wyjazdu z regionu, wrócił handel i usługi, wszyscy walijscy uczniowie i studenci wrócili do nauki w trybie stacjonarnym.
Otwarto też szkoły w Szkocji i Irlandii Płn., gdzie jeszcze obowiązują pewne ograniczenia, m.in. w handlu. Następne etapy – w tym otwarcie hoteli i powrót kibiców na stadiony – zaplanowano na kolejne tygodnie.