Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Mjanma trzy miesiące po zamachu stanu. To już prawie wojna

W sporej części Mjanmy trwa regularna wojna z etnicznymi armiami. W sporej części Mjanmy trwa regularna wojna z etnicznymi armiami. Theint Mon Soe / Zuma Press / Forum
Generałowie zdają się nie przejmować, że po trzech miesiącach od zamachu stanu kraj jest w ruinie i na skraju wojny. Do tego nikt nie wie, ile osób choruje tam na koronawirusa.

Trzy miesiące po zamachu stanu Tatmadaw, junta Mjanmy, traci ostatnich sojuszników wśród mniejszości. W sporej części kraju toczy się regularna wojna z etnicznymi armiami, w Rangunie, najważniejszym mieście, przybywa podpaleń i bomb podkładanych w państwowych instytucjach. Gospodarka jest w ruinie, trwa paraliżujący strajk generalny, inwestorzy uciekają, a do tego nikt nie wie tak naprawdę, ile osób choruje na koronawirusa.

Im gorsza sytuacja, tym mniej wojskowi zdają się nią jednak przejmować. W lutym i marcu próbowali przekonywać (choć nie wiadomo zbytnio, kogo), że rządy silnej ręki będą lepsze dla gospodarki i stabilności w regionie, a doniesienia o brutalności są przesadzone. Ich podejście coraz bardziej przypomina autarkiczny reżim gen. Ne Wina z lat 80. Nawet nie szukają zrozumienia czy poparcia za granicą.

Tymczasem opozycja jest coraz lepiej zorganizowana. Najbardziej znaczące grupy etniczne tworzą federalną armię, a demokratyczny, choć chwilowo działający z ukrycia rząd zapowiada federalizację kraju po odzyskaniu władzy. Wojskowym nie uda się łatwo zaprowadzić porządku na terytorium całej Mjanmy. Ale obalenie ich też jest mało prawdopodobne.

Potiomkinowska wycieczka CNN

Jeszcze miesiąc temu wydawało się, że Tatmadaw i stojący na czele junty gen. Min Aung Hlaing będą chcieli wybielać swój wizerunek. Zatrudniony za 2 mln dol. znany ze współpracy z dyktatorami izraelsko-kanadyjski lobbysta Ari Ben-Menasze na początku kwietnia ściągnął do Mjanmy główną korespondentkę międzynarodową CNN Clarissę Ward. Ekipa amerykańskiej stacji miała dotrzeć do „zwykłych mieszkańców”, co oczywiście okazało się bzdurą, a całe przedsięwzięcie jedynie podkreśliło dramat kraju. Materiały Ward zostały powszechnie uznane za bardzo płytkie, pozbawione niuansów i choć niebroniące junty, to niepokazujące jej brutalności. Po tej wizycie aktywiści zaczęli informować, że wojsko aresztowało co najmniej 11 jej rozmówców (większość zwolniono krótko potem).

Choć niektórzy protestujący mieszkańcy docenili, że CNN zwraca uwagę na sytuację, to wizyta stacji nie wniosła tak naprawdę nic nowego ani dla junty, ani dla protestujących. Ben-Menasze więcej nie próbował – od miesiąca świat znowu musi polegać na reporterach i aktywistach z Mjanmy, którzy ryzykują wolność albo i życie, aby opisywać poczynania Tatmadaw. Junta zaostrza represje już nie tylko wobec niezależnych mediów krajowych. 19 kwietnia aresztowała, a w maju oskarżyła japońskiego korespondenta Yukiego Kitazumiego o rozpowszechnianie fałszywych informacji – to standardowy zarzut dla dziennikarzy i aktywistów od zamachu stanu. Kitazumi jest pierwszym obcokrajowcem z takimi zarzutami – aresztowany na kilkanaście dni w marcu polski fotoreporter i dziennikarz Robert Bociąga został jedynie oskarżony o złamanie przepisów wizowych.

Rozmówca „Polityki” z Rangunu podkreśla, że kontrolowane są też media społecznościowe. Policjanci i wojsko sprawdzają telefony zatrzymanych, szukając śladów antywojskowej aktywności na Facebooku. Za publikowanie czegokolwiek, co może być uznane za poparcie dla demokratów, grozi więzienie.

Rozprzestrzenianie informacji w Mjanmie jest zresztą ciągle bardzo trudne. Od początku lutego co noc wyłączany jest internet. W ciągu dnia działają jedynie połączenia światłowodowe, a sieć mobilna jest nieczynna. To w praktyce odcina kraj od mediów i komunikacji, bo ogromna większość ludności korzystała dotąd jedynie z internetu mobilnego, znacznie szybszego i tańszego niż sieć światłowodowa. Nawet gdy działa internet, wiele stron jest blokowanych.

Czytaj też: Dziennikarze agencji Reutera skazani na siedem lat

Presja świata na juntę nie działa

Tatmadaw przez kilka tygodni szukało legitymizacji zamachu stanu w regionie. Stowarzyszenie Narodów Azji Południowo-Wschodniej (ASEAN) to organizacja zrzeszająca kraje raczej nieprzywiązane do idei demokracji, za to ściśle przestrzegająca normy nieingerowania w sprawy wewnętrzne innych członków. ASEAN nigdy nie przyjął zasady wyznawanej (przynajmniej na papierze) przez Unię Afrykańską, która opiera się na nieuznawaniu zamachów stanu. Od lutego organizacja z jednej strony starała się nie popierać Tatmadaw, ale równocześnie potępiała armię raczej za przemoc niż za sam sposób przejęcia władzy. Poniekąd słusznie niektórzy regionalni liderzy przyjmowali, że tylko poprzez jakąś interakcję z Min Aung Hlaingiem mogą skłonić Tatmadaw do ustępstw.

Dlatego nie było zaskoczeniem, że generał został zaproszony na szczyt ASEAN w Dżakarcie 24 kwietnia, choć inne kraje podkreślały, że jest tam w roli szefa sił zbrojnych, a nie przedstawiciela władz. Na spotkaniu wypracowano porozumienie obejmujące m.in. natychmiastowe zaprzestanie przemocy i wizytę misji ASEAN. Min Aung Hlaing wycofał się z tych ustaleń kilka godzin po powrocie do kraju, jednoznacznie pokazując, że regionalna presja na niego nie działa.

Międzynarodowa presja też nie robi na generałach większego wrażenia. Choć Mjanma jest objęta sankcjami przez Unię i Stany, Tatmadaw żyje w swoim i tak dość zamkniętym gospodarczo świecie. Dopóki ma dostęp do singapurskich finansów i wsparcie polityczno-gospodarcze Rosji, jedynego tak naprawdę sojusznika, junta sobie poradzi. Choć narastają apele o nasilenie działań – pod koniec kwietnia do wsparcia opozycji wezwało ponad 200 parlamentarzystów z 28 krajów, w tym posłanka Zielonych Małgorzata Tracz. Wątpliwe, że zmieni to sytuację w kraju.

Czytaj też: Mjanma. Spódnice bronią demokracji

Pierwsze zjednoczenie mniejszości

Presję międzynarodowych mediów i sąsiadów Mjanma może łatwo ignorować. Ale coraz większym wyzwaniem jest zapanowanie nad sytuacją w kraju. Plany Min Aung Hlainga, aby ustanowić wojskowe rządy, sterroryzować mieszkańców i powrócić do normalnego funkcjonowania gospodarki, spektakularnie zawiodły.

W połowie kwietnia Komitet Reprezentujący Pyidaungsu Hluttaw, czyli wybrany demokratycznie jesienią parlament, powołał Narodowy Rząd Jedności. Równocześnie trwają przygotowania do utworzenia armii federalnej, jednoczącej siły mniejszości etnicznych. Już teraz w niektórych regionach przez nie kontrolowanych trwa regularna wojna (kilka dni temu armia Kaczinów zestrzeliła helikopter Tatmadaw). Armia Arakanu, jedyna licząca się partyzantka wciąż stojąca po stronie Tatmadaw, coraz mocniej sugeruje, że wkrótce dołączy do opozycji.

Etniczne mniejszości z kolejnymi władzami Mjanmy walczyły od kilkudziesięciu lat. Teraz nie dość, że po raz pierwszy się jednoczą, to dołącza do nich coraz więcej Bamarów, którzy stanowią uprzywilejowaną większość. Rozmówca z Rangunu donosi, że mieszkańcy miasta wyjeżdżają na szkolenia wojskowe do mniejszości. To zaostrza konflikt – po raz pierwszy dochodzi do regularnych starć oraz podpaleń, a także podkładania bomb w samym Rangunie.

Mieszkańcy mają coraz mniej do stracenia, bo wbrew obietnicom Tatmadaw od trzech miesięcy gospodarka Mjanmy jest w coraz bardziej katastrofalnym stanie. Armia pochwaliła się niedawno, że obroty giełdy w kwietniu wzrosły dwukrotnie w porównaniu do marca. Sama jednak przyznała, że równocześnie były o 70 proc. niższe niż przed rokiem. Przedstawiciele inwestorów w kraju zwracają uwagę, że konsekwencje zamachu stanu są znacznie gorsze niż pandemii – której, swoją drogą, nikt obecnie nie próbuje nawet kontrolować.

Czytaj też: Mjanma chce demokracji. Trzy możliwe scenariusze

Zamknięte banki, szkoły, uczelnie

Zapaść gospodarczą najlepiej widać po rynku finansowym. Większość banków pozostaje zamknięta, a w nielicznych czynnych bankomatach są coraz niższe limity wypłat. Mieszkańcy czekają czasem nawet kilka godzin, aby pobrać pieniądze. Konta dolarowe zostały zablokowane, nie działają karty kredytowe. Banki są nieczynne głównie przez trwający strajk generalny, który według niektórych źródeł obejmuje nawet 90 proc. pracowników formalnego sektora gospodarki. Junta stara się zmuszać ludzi do powrotu, ale z niewielkim sukcesem. Zresztą nawet gdy uda się otworzyć jakąś placówkę, to tylko ułatwia wyprowadzanie gotówki z systemu.

Równie nieudana była próba ponownego otwarcia szkół i uniwersytetów w minionym tygodniu. Większość nie ruszyła z braku kadry; tam, gdzie udało się przyjąć uczniów lub studentów, panuje wojskowy reżim, który ma zapobiec przekształceniu zgrupowań młodych obywateli w ośrodki oporu przeciwko władzy.

Czytaj też: Jak karać za ludobójstwo

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną