Pod koniec czerwca zbierze się po raz pierwszy nowa chilijska konstytuanta. Brzmi nudno – niczym komunikat rządowego biura i nie oddaje wagi ani temperatury zdarzenia. W nowej konstytuancie przez długie miesiące będą leciały wióry. Będą wrzaski i padną grube słowa. Prawdopodobne, że będzie obstrukcja i w jakimś momencie debata przeniesie się na ulice; być może wybuchną gwałtowne zamieszki, a władza spróbuje wygasić energię społecznych zmian. Plan jednak jest taki, by obecny ustrój zmienić pokojowo i rewolucyjnie zarazem.
O pokojowej rewolucji marzył w latach 70. prezydent marksista Salvador Allende, gdy przeprowadzał wywłaszczenia wielkiej własności ziemskiej, nacjonalizował kopalnie miedzi, próbował równiej dzielić narodowy dochód. Jako długoletni parlamentarzysta, rewolucyjne zmiany przeprowadzał drogą parlamentarną. Kłócić się i żreć do upadłego, ale do siebie nie strzelać, niech decyduje większość – to była jego dewiza.
Tamto marzenie skończyło się zamachem stanu gen. Augusto Pinocheta w 1973 r., krwawą dyktaturą, anulowaniem egalitarnych zmian, a następnie ustanowieniem ładu skrajnych nierówności społecznych i przywilejów dla nielicznych, który współcześni Chilijczycy chcą teraz odesłać do lamusa. Właśnie w tym celu wybrali w połowie maja nową konstytuantę.
Sprywatyzowany kraj
Konstytuantę tworzy 155 deputowanych, wybranych według zasady parytetu (78 mężczyzn i 77 kobiet) – już samo to jest zmianą rewolucyjną. Chilijczycy wybrali ich spośród kandydatów i kandydatek partyjnych, jak i niepartyjnych, niezależnych. Nikt jednak nie startował pod szyldem swojej partii, co jest znakiem głębokiej nieufności Chilijczyków do ugrupowań establishmentu.
Kompozycja konstytuanty sprzyja zmianom. Obóz rządzącej prawicy zdobył zaledwie 37 mandatów.