Jeszcze jako senator Joe Biden miał powiedzieć znajomym: „Każda polityka zagraniczna jest przedłużeniem osobistych relacji przywódców”. I najwyraźniej wziął to do siebie jako prezydent USA.
Przed kilkoma laty w wywiadzie dla „New Yorkera” tak relacjonował swoją wideorozmowę z ówczesnym premierem Rosji. „Powiedziałem mu: »Panie premierze, patrzę w pana oczy i wydaje mi się, że nie widzę duszy«. Spojrzał na mnie i rzekł: »No to się rozumiemy«”. Brzmi to intrygująco, szczególnie jeśli przypomnieć słowa prezydenta Busha juniora, który po swoim pierwszym spotkaniu z Putinem w 2001 r. przyznał: „Spojrzałem temu człowiekowi w oczy… Udało mi się zajrzeć w jego duszę”.
Co więc Biden chciał osiągnąć, spotykając się w tę środę z „bezdusznym” Putinem w Genewie? Przy okazji takich szczytów doradcy przywódców próbują wytypować „nisko wiszące owoce” – czyli decyzje być może nie największej wagi, ale za to nadające się do szybkiej sprzedaży publice. Przed szczytem Biden–Putin najwięcej mówiło się o powrocie dyplomatów, obustronnie wydalanych w ostatnich miesiącach, w tym obu ambasadorów. Ale to będą tylko pozory, okraszone białymi uśmiechami i uściskiem dłoni.
Powrót Ameryki
Jeszcze przed przylotem do Europy prezydent Biden przekonywał europejskich sojuszników, że „Ameryka wróciła” (America is back) po krótkiej przerwie na Trumpa. W lutym mówił, że „czasy, gdy Ameryka przechodziła do porządku dziennego nad agresywnymi działaniami Rosji – takimi, jak ingerowanie w amerykańskie wybory, cyberataki, trucie przeciwników politycznych – te czasy się skończyły”. W marcu podczas wywiadu dla ABC News zgodził się, że Putina można nazwać „mordercą”.