Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Dworczyk, Clinton, Ivanka Trump. Skandale mailowe na świecie

W internecie nic nie ginie, a im więcej wszyscy, w tym politycy, produkujemy w nim treści, tym większe prawdopodobieństwo, że mogą one kiedyś zostać przeciwko nam wykorzystane. W internecie nic nie ginie, a im więcej wszyscy, w tym politycy, produkujemy w nim treści, tym większe prawdopodobieństwo, że mogą one kiedyś zostać przeciwko nam wykorzystane. PantherMedia
Korzystanie przez wysokich urzędników z prywatnych skrzynek mailowych jest w polityce zjawiskiem wciąż powszechnym. Nie zawsze wiąże się z konsekwencjami – ale gdy już nastąpią, bywają tragiczne dla ich karier.

W kwestii wycieku korespondencji z konta szefa kancelarii premiera Michała Dworczyka więcej jest niewiadomych niż faktów, temat nie schodzi z czołówek serwisów informacyjnych i mediów społecznościowych. Publicyści o tych mailach piszą chętnie i dużo, nawet jeśli muszą spekulować. Kiedy w serwisie Telegram opublikowano treść rozmów z premierem Morawieckim, wicepremierem Jarosławem Gowinem i rzecznikiem rządu Piotrem Müllerem, opinia publiczna i internetowy komentariat podzieliły się w ocenach na dwie części zależnie od politycznej afiliacji.

Polska to nie byle płotka

Opozycja widzi tu przede wszystkim niekompetencję polityków Zjednoczonej Prawicy, którzy – używając prywatnych kont pocztowych operowanych przez Google (Gmail) czy Wirtualną Polskę – mieli naruszyć elementarne protokoły cyberbezpieczeństwa i narazić państwo na ogromne ryzyko. Obóz rządzący nie przyjmuje żadnej innej hipotezy poza cyberatakiem, najpewniej przygotowanym przez rosyjskie służby. Przy okazji dopisuje do wycieku polityczną mitologię – fakt, że po mieszaniu się w wybory prezydenckie w USA i ataku na niemiecki parlament rosyjscy hakerzy wzięli się za polskie władze, musi świadczyć o ogromnej wadze Polski na arenie międzynarodowej. W końcu dopadła nas hakerska elita, a ona byle płotkami się nie zajmuje.

Nie da się na razie stwierdzić, kto i dlaczego przejął skrzynkę mailową Michała Dworczyka, wypuszczając jej zawartość do internetu. Metadane wpisów wskazują jedynie, że osoba ta używała rosyjskojęzycznego oprogramowania. Afera nie jest jednak, wbrew pozorom, pierwszym tego typu przypadkiem w polskiej polityce ani też unikatowym w skali Europy czy świata.

Czytaj też: Co Rosjanie mają na Jarosława Kaczyńskiego?

Nawyk używania prywatnych kont

Chociaż eksperci od cyberbezpieczeństwa zatrudniani są już w każdej administracji rządowej, a groźba ataku cyfrowego od lat przedstawiana jest jako zagrożenie co najmniej równe wydarzeniom ze świata analogowego, politycy nie porzucili nawyku używania prywatnych skrzynek mailowych. Co więcej, wraz z rozwojem komunikatorów internetowych i platform społecznościowych poszerza się też katalog obszarów, w których dzielą się oni informacjami niekoniecznie publicznymi. Tym samym wystawiają się na strzał, nie wiedząc w dodatku, skąd może nadejść.

Najbardziej znanym w historii wyciekiem maili spowodowanym użyciem prywatnej skrzynki jest skandal wokół Hilary Clinton i Partii Demokratycznej, który poprzedzał amerykańskie wybory prezydenckie w 2016 r. Jeszcze pełniąc funkcję sekretarza stanu w administracji Baracka Obamy, Clinton korzystała z prywatnego serwera pocztowego do wymiany dokumentów dyplomatycznych oraz objętych klauzulą tajności. Łącznie poza oficjalnymi kanałami przesłała ponad 100 wiadomości z informacjami zastrzeżonymi, spośród których 65 zawierało dane tajne, a 22 – ściśle tajne. Trwające trzy lata śledztwo w departamencie stanu zweryfikowało te ustalenia – komisja bezpieczeństwa po przejrzeniu zawartości serwera zdecydowała o retrospektywnym zakwalifikowaniu jako „tajne” 2093 wiadomości.

Czytaj też: Wojny cybernetyczne Rosji

Clinton zarzutów nie usłyszała

Konsekwencje skandalu były dość zaskakujące. Najpierw, gdy aferę ujawniono, Clinton znalazła się w ogniu krytyki. Bez wątpienia złamała procedury bezpieczeństwa, ważniejsze było jednak, czy złamała federalne prawo. Dla jej politycznych przeciwników odpowiedź była jednoznacznie twierdząca, a zaangażowanie w całą sprawę szefostwa FBI tylko potwierdzało, jak wielkiego wykroczenia się dopuściła. Z drugiej strony departament sprawiedliwości nie zdecydował się nigdy postawić jej zarzutów, nie usłyszał ich nikt z pozostałych 38 urzędników departamentu stanu, którzy według śledczych byli współwinni narażania tajemnic narodowych.

Co więcej, w podsumowaniu śledztwa znalazła się konkluzja o „braku przekonujących dowodów na systemowe i celowe naruszanie procedur tajności”. Dla samej Clinton to co najwyżej wniosek słodko-gorzki, bo skandal mocno nadszarpnął jej wiarygodność i był jedną z głównych przyczyn wyborczej porażki.

Czytaj też: Szpiegowskie metody KGB i FSB

Małżeńskie konto Ivanki i Kushnera

Ci, którzy wygrali, nie byli o wiele lepsi. Prywatne skrzynki w celach związanych z zarządzaniem państwem wykorzystywali też Ivanka Trump, córka eksprezydenta, i jej mąż Jared Kushner. Kiedy oboje dołączyli do administracji Białego Domu na początku 2017 r., ich asystenci i współpracownicy byli ponoć wręcz przerażeni, na jaką skalę używają niezabezpieczonych kont pocztowych.

Kiedy proceder ujawnił „Washington Post”, rodzina Trumpów przeszła do ofensywy. Ivanka winę zrzucała na pracowników Białego Domu, pośrednio wskazując palcem ludzi Obamy. W jej interpretacji używanie prywatnych kont wynikało jedynie z niewiedzy – tłumaczyła się, że w pierwszych miesiącach rządów ojca nikt nie poinformował jej, że nie może tego robić. Kiedy przeszła odpowiednie przeszkolenie federalne, oczywiście wykonane przez osoby zatrudnione już przez Trumpa seniora, korzystania z prywatnej skrzynki zaprzestała. Miesiącami broniła się przed porównywaniem jej z Clinton, podkreślając, że dokumenty przeniesione na prywatny serwer przez byłą sekretarz stanu były znacznie ważniejsze od spraw, którymi zajmowała się ona. Niespecjalnie przejmowała się też tym, że skrzynka, z której korzystała, była de facto małżeńska – współdzieliła ją z Jaredem Kushnerem.

Administracji Trumpa skandal udało się zamieść pod dywan, rzeczywiście zarówno Ivanka, jak i Jared pełnili funkcje być może eksponowane w mediach, ale o mniejszym znaczeniu strategicznym. Wprawdzie Kushner miał w pewnym momencie dostęp do dokumentów ściśle tajnych, co wielu pracowników departamentów federalnych ogromnie irytowało i martwiło, jednak we wczesnych miesiącach prezydentury teścia był on postacią raczej anegdotyczną, przez co i jemu, i jego żonie łatwiej uniknąć było kary – realnej i wizerunkowej.

Czytaj też: Rosyjska propaganda zalewa wirtualny świat

Politycy na WhatsAppie

Podobne problemy miał cały szereg państw europejskich. W grudniu ubiegłego roku w ręce hakerów dostały się poufne dokumenty ze skrzynek co najmniej kilku wpływowych fińskich polityków. Co prawda większość z nich przechowywana była na serwerach państwowych, a korespondencja wyciekła w wyniku cyberataku, ale późniejsze śledztwo wykazało, że cała operacja była możliwa właśnie dzięki epizodycznemu używaniu prywatnych kont, które stanowiły swoistą bramę wejściową dla oprogramowania szpiegującego. Tutaj też obyło się bez konsekwencji, chociaż fiński rząd inwestuje odtąd coraz większe pieniądze w ochronę dokumentów w sieci.

Czasami wycieki korespondencji pomiędzy politykami, nawet tej niezawierającej żadnych tajnych informacji, zdarzają się z innego powodu – decydują się na to sami zainteresowani. Taką genezę ma chociażby najnowszy skandal w brytyjskiej polityce, wywołany przez Dominica Cummingsa, byłego już doradcę premiera Borisa Johnsona. Zwolniony z Downing Street strateg opublikował na blogowej platformie Substack treść rozmów z szefem rządu z czasów pandemii koronawirusa, prowadzonych na komunikatorze WhatsApp. W tym kontrowersyjne fragmenty, jak zawierająca serię przekleństw krytyka ministra zdrowia Matta Hancocka, według Johnsona „bezradnego” w obliczu wyzwania, jakim był zakup respiratorów i środków ochrony osobistej dla personelu medycznego.

Commings konsekwencji politycznych już nie poniesie, prawa też nie złamał. Jego zachowanie pokazuje jednak dobitnie, że w internecie nic nie ginie, a im więcej wszyscy, w tym politycy, produkujemy w nim treści, tym większe prawdopodobieństwo, że mogą one kiedyś zostać przeciw nam wykorzystane. Warto o tym pamiętać – bez względu na zajmowane stanowisko i rodzaj używanej skrzynki.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną